[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tutaj, George! Jestem tutaj!George stanął w drzwiach i z dezaprobatą rozejrzał się po izdebce.- Co ty tu robisz u Crooksa? Nie wolno ci tu przychodzić.Crooks pokiwał głową.- Mówiłem im, ale i tak wleźli.- No to czemuś ich nie wykopał?- Mnie tam wszystko jedno - wzruszył ramionami Crooks.- Lennie to poczciwy chłop.- Ej, George! - ocknął się Candy.- Liczyłem i liczyłem, i wyszło mi, że nawet na królikach możemy zarobić trochę forsy.George nachmurzył się.- Zdawało mi się, że zakazałem wam o tym rozpowiadać.Candy był wyraźnie stropiony.- Nie mówiłem nikomu, tylko Crooksowi.- Wynoście się stąd - rzekł George.- Chryste, wygląda na to, że nie można was ani na chwilę zostawić samych.Candy i Lennie wstali i ruszyli w stronę drzwi.- Ej, Candy! - zawołał Crooks.- No?- Pamiętasz, co mówiłem ci o pieleniu i innych drobnych robotach?- Jasne - rzekł Candy.- Pamiętam.- No to zapomnij - powiedział Crooks.- Ja tak tylko żartowałem.Wcale bym nie chciał tam pracować.- W porządku, twoja wola.Dobranoc.Cała trójka wyszła.Kiedy przechodzili przez stodołę, konie w boksach parskały i pobrzękiwały łańcuchami.Crooks siedział na swym posłaniu i spoglądał przez chwile na drzwi.Potem sięgnął po butelkę ze swoim smarowidłem.Podciągnął koszulę na plecach, nalał odrobinę płynu na różową dłoń i zaczął z wolna nacierać sobie plecy.5W jednym końcu wielkiej stodoły piętrzyła się wysoka sterta świeżego siana, nad nią zaś wisiały na krążku linowym mechaniczne widły.Siano opadało, niczym stok góry, ku drugiemu końcowi stodoły, gdzie rozpościerało się klepisko, nie zapełnione jeszcze nowym pokosem.Po bokach widać było żłoby, a pomiędzy prętami ciemniały głowy koni.Było niedzielne popołudnie.Zażywające odpoczynku konie skubały resztki siana, grzebały nogami, ogryzały deski żłobów i podzwaniały łańcuchami.Smugi popołudniowego słońca padające przez szpary w ścianach znaczyły siano jasnymi pręgami.Powietrze wypełniało senne brzęczenie much.Z zewnątrz dobiegało dzwonienie podków o żelazny kołek i towarzyszące grze okrzyki zachęty lub drwiny.Ale w nagrzanej, wypełnionej brzęczeniem owadów stodole panowała atmosfera spokoju i rozleniwienia.Lennie siedział samotnie na sianie obok skrzynki stojącej pod żłobem, w tym końcu stodoły, gdzie było jeszcze pusto.Siedział i patrzył na leżącego przed nim małego, martwego szczeniaka.Najpierw długo mu się przyglądał, potem pogłaskał pieska, przesuwając wielką dłonią od głowy do ogona.- Dlaczego musiałeś mi zdechnąć? - powiedział cicho do szczeniaka.- Nie jesteś taki mały jak mysz.Nie klepnąłem cię przecież mocno.- Podniósł główkę psa i dodał, patrząc na jego mordkę: - Teraz, jak George się dowie, że cię zabiłem, nie pozwoli mi pewnie doglądać królików.Wygrzebał płytki dołek, położył tam szczeniaka i przykrył sianem, żeby go nie widzieć, ale nie przestawał się wpatrywać w mały kopczyk.- To nie jest jeszcze taka zła rzecz, żebym musiał się chować w krzakach.Och, nie! To jeszcze nic takiego.Powiem George'owi, że znalazłem go nieżywego.Odgrzebał szczeniaka, obejrzał go uważnie ze wszystkich stron, głaszcząc od łebka do ogona.- Ale George będzie wiedział - ciągnął ze smutkiem.- George zawsze wie.Powie: “Ty to zrobiłeś i nie próbuj mnie bajerować".A potem powie jeszcze: “I za to nie będzie ci wolno doglądać królików".Nagle wezbrał w nim gniew.- Niech cię cholera! - zawołał.- Dlaczego musiałeś zdechnąć? Nie jesteś taki mały jak mysz.Złapał szczeniaka i odrzucił go daleko od siebie, po czym odwrócił się do niego plecami i usiadł ze zwieszoną głową.- Teraz nie będę mógł doglądać królików - szepnął.- Teraz mi nie pozwoli.- Kołysał się w przód i w tył, pogrążony w bezdennej rozpaczy.Z podwórza dochodził brzęk podków o żelazny kołek i stłumiony chór okrzyków.Lennie podniósł się, wziął szczeniaka, położył go na sianie i usiadł z powrotem.Znów zaczął go głaskać.- Byłeś za mały - powiedział.- W kółko mi to mówili.Nie wiedziałem, że tak łatwo cię zabić, - Podrapał szczeniaka za uchem.- Może George w ogóle nic nie powie - szepnął.- Co taki mały cholerny sukinsyn znaczy dla George'a? Nic.W głębi stodoły, przy ostatnim boksie, pojawiła się żona Curleya.Podeszła bardzo cicho, tak że Lennie nie zauważył jej do ostatniej chwili.Miała na sobie jasną bawełnianą sukienkę i pantofle na niskim obcasie ozdobione puszkami ze strusich piór.Twarz miała umalowaną, a kiełbaskowate loki starannie ułożone.Podniósł oczy dopiero wtedy, gdy stanęła tuż za nim.Ogarnięty paniką zaczął zasypywać szczeniaka sianem.Potem spojrzał na mą ponuro.- Co tam masz, chłoptasiu? Lennie zerknął na mą spode łba.- George mówił, żeby się trzymać od ciebie z daleka, nie rozmawiać z tobą ani nic.Roześmiała się.- George rozkazuje ci we wszystkim?Utkwił wzrok w sianie.- Mówił, że nie pozwoli mi doglądać królików, jak będę z tobą rozmawiać albo coś.- Boi się, że Curley się wścieknie - powiedziała spokojnie.- Ale Curley ma teraz rękę na temblaku, a jak zacznie się stawiać, możesz mu zgruchotać drugą.To była lipa z tym wypadkiem przy maszynie, co?Ale Lennie nie dawał się wciągnąć do rozmowy.- Nie, pszepani, nie będę z panią rozmawiał ani nic.Uklękła na sianie obok niego.- Słuchaj - powiedziała - wszyscy faceci są zajęci tymi swoimi zawodami.Jest dopiero czwarta.Żaden nie oderwie się od gry.Pogadałabym trochę z tobą, co? Nie mam do kogo otworzyć ust.Jestem taka okropnie samotna.- Ale mnie nie wolno z tobą rozmawiać ani nic.- Jestem taka samotna - powtórzyła.- Ty możesz sobie zawsze pogadać z ludźmi, a ja nie rozmawiam z nikim, tylko z Curleyem.Bo inaczej on się wścieka.Jak byś się czuł, gdybyś nie miał z kim pogadać?- Ale mnie nie wolno - nadal upierał się Lennie.- George się boi, że coś zmaluję.Zmieniła temat.- Co tam chowasz w sianie?Nagle całe brzemię nieszczęścia zwaliło się od nowa na barki Lenniego.- To tylko mój szczeniak - powiedział ze smutkiem.- Mój mały szczeniak [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl