[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Actan cha ui alai - odezwała się wreszcie Koh.Z grubsza znaczyło to: jeśli chcesz.Może tak zrobię, pomyślałem.Nagle jednak, zanim zdążyłem sięzastanowić, w głowie poczułem mętlik i zalała mnie fala kosmicznejfrustracji.Zwietnie, siedziałem w tej studni od paru godzin i, chole-ra, to znaczy, dokąd mam iść? Nie da się ukryć przed globalnym ho-lokaustem.A w moim przypadku, nie da się też uciec od nowotworuw moim mózgu.Niby co mógłbym zrobić? Skradać się po Teotihua-can w poszukiwaniu innego sposobu na zdobycie dopalaczy do Gry?Wkroczyć do czerwonej świątyni i przekupić tamtejszych Strażników,by mi dali recepturę na oba rodzaje pyłu? Nie wydaje mi się.Został-bym złapany przez KGB Widłogonów i powoli zmieniony w carne mo-lida.Szlag, szlag, szlag.Coś mi mówiło - a choć nienawidzę polegaćna tej starej, głupiej intuicji, teraz naprawdę miałem silne przeczucie-coś mi mówiło, że teraz mam jedyną szansę.-Wszystkich tutaj czeka zagłada - powiedziałem.- I naprawdęprzybyłem, by ci pomóc.Mam wiedzę, której sama nigdy byś niezdobyła.I wiem, że Miastu Ostrzy pozostało zaledwie kilkasłońc.-A jak na imię masz? - zapytała Koh.Przeszedł mnie lekki dreszcz, może od jej tonu, i miałem wrażenie,że kobieta dostrzega gęsią skórkę rozchodzącą mi się po ramionach.Cały czas, gdy tu byłem, stykałem się z ludzmi, którzy stosowali to, conazywali magią.A jednak nie natknąłem się na nic - poza Grą, ale tosię nie liczy - co można naprawdę uznać za magię, parapsychologięczy nawet tylko trudną do wytłumaczenia koincydencję lub intuicję.I na pewno to, że Koh mnie sparaliżowała, nie było nadnaturalne.Alewystarczyło, by utrzymać mnie w stanie dziwnego.oddalenia.Spokojnie, nakazałem sobie w duchu tysięczny i pierwszy raz.Kohnie jest czarownicą.Zerknąłem na nią szybko.Jeżeli ją to zaskoczy-ło, nie dała po sobie poznać.Mierzyła mnie spojrzeniem, więc czymprędzej spuściłem oczy. Cholera, pomyślałem.Po prostu rzuć kości, kobieto.-Caba ten Joaquin Carlos Xul Mixoc DeLanda - odpowiedziałem.Hiszpański zabrzmiał tu obco.Wydawało mi się, że w głębi jejoczu dostrzegłem błysk, jakbym nareszcie ją zaintrygował.-A które słońce oświecało nadanie imienia ci?-Słońce nazywa się 11 Wyjec, 4 Biel w piątym uinal pierwszegotun osiemnastego k'atun trzynastego b'ak'tun.Zapadła cisza, ale nie tak długa, jak by się można spodziewać.-Kim była matka twa? I kim był ojciec twój?-Matką była Flor Tizac Maria Mixoc DeLanda z Ch'ol, a ojcemBernardo Koyi Xul Simon DeLanda z T'ozil.-A kim patroni twoi są, ci, którzy chronią cię?Podałem jej imiona bogów Jeda, świętej Teresy i Maximóna.Temuostatniemu przywróciłem imię z języka Majów - Mam.-Kiedy odszedłeś z progów swych?-13 Imix, 4 Mol, w piątym uinal jedenastego tun osiemnastegok'atun trzynastego b'ak'tun.To znaczy 2 września 1984, w dniu, gdy rodzice wysłali mnie doszpitala w Xacan.Cisza.No świetnie, pomyślałem.To już drugi raz w tej podróży, gdypuściłem farbę.Mieszanka znużenia z samotnością i szczypta roz-wiązującego język psychotropu - i tyle, jeżeli chodzi o dochowanietajemnicy.-A jak dostałeś tutaj się?-Na światła kaskadzie przybyłem tu.Właściwie byłem światłemtym.O czym ja bredzę? To nawet nie jest dobra metafora.Och, trud-no, niech będzie.- Ach - westchnęła Koh.- Więc w czasach twych nasz ród bezżywicieli jest? Patroni nasi głodni są?W jej głosie usłyszałem.Och, cóż, waham się o tym mówić, po-nieważ zabrzmi to, jakby Koh mnie zdołowała, a stało się dokładniena odwrót - poczułem się dziwnie naładowany, jakby wręczono mi ostrą maczetę lub broń dużego kalibru.W jej głosie pobrzmiewał tonbezgranicznego smutku, jak u kogoś, kto widział za wiele jak na jed-nego człowieka, a już na pewno tak młodego - jakby ta kobieta wi-działa miliony, u których młodzieńczy entuzjazm zmienił się w rów-nie wielkie rozczarowanie i na koniec w bezgraniczną zgrozę.Czy w czasach twych wciąż imiona bogów śpiewa się?Czy wciąż okadza się szkielety ich?Czy rodzimych naszych patronów wciąż karmi sięniewolnych krwią? Iczy naprawdę chronią oni cię?-To prawda, że moi współcześni zapomnieli część obowiązkówswych - przyznałem.Lamerska wymówka.W tutejszymdialekcie brzmiała chyba nawet gorzej niż po angielsku.- Leczniektórzy z następców twych nadal karmią patronów - naołtarzach na wzgórzach.Nawet jeżeli nie pamiętają imion ich,próbują nakarmić wszystkich.-A czym karmią ich?Cóż, pomyślałem.Na pewno nie ludzmi.-Większość ludzi naszych uboga jest - powiedziałem.-Wygląda na to więc, że ich przodkowie głodni są.-Ludzie robią, co mogą.-A świat gnije pod stopami ich.Tak, pomyślałem.W dwudziestym pierwszym wieku świat na-prawdę się rozpada.Ludzie nie chcą tego dostrzec, wolą snuć się doBetlejem.A najgorsze jest to, że brak w tym wiary i przekonania.-Tak być może - przyznałem.- Lecz nie musi.-Zatem czemu jesteś tu? Czyim szlakiem podążasz? - Koh py-tała, dla kogo pracuję.Już miałem powiedzieć, że dla 2Inkrustowanej Czaszki, ale ugryzłem się w język.Dlaczegomiałbym ponownie prowadzić wcześniejszą przepychankę nasłówka? Powiedziałem, że dla Mareny Park.-A dlaczego Ix-ahau Maran Ah Pok wysłała cię tu? - zaintere-sowała się Koh. -Widzieliśmy w księdze cię - zacząłem wyjaśniać.- Do naszegok'atun ocalała jedna z ksiąg opisujących Grę twą z dnia 9 Pan, 13Zgromadzenie.Widziałem książkę tę w 2 Jaguarołak, 2 %7łółć, wdziewiętnastym k'atun trzynastego b'ak'tun.-Dwa słońca przed tym, jak czarownicy rzucili z obsydianuogień.-Tak.-I w tamten dzień Ix-ahau poprosiła, abyś przybył tu?-Nie, parę dni pózniej - wyjaśniłem i dodałem, że musiałempraktycznie błagać Marenę, żeby mnie wysłała.-Lecz księgę pokazała ci na czas.Zaprzeczyłem.Nie na czas, ponieważ było za pózno, by cokolwiekzrobić, i tysiące ludzi straciło życie.- Lecz dla ciebie na czas, żebyś wiedział, że nadchodzi złe słońce.-Tak.-Więc może Ix-ahau Maran Ah Pok pokazała księgę ci, bo pla-nowała wysłać cię tu.-Musiałem błagać ją - powtórzyłem.- I jak długo trwało przekonanie jej? - zapytała Koh.Wróciłem wspomnieniami do tamtej chwili.- Niezbyt długo - przyznałem.Jak się nad tym zastanowić, tonajwyżej półtorej minuty.- I może to jest odpowiedz twa - rzekła pani Koh.Zamyśliłem się nad jej słowami.Mogła mieć rację.Ależ ze mniegłupiec.Próbuję uchodzić za inteligenta, mądralę, ale tak naprawdęjestem tylko ufnym prostaczkiem.Może Marena, Lindsay Warren iMichael Kutasowaty oraz Taro i cała reszta zespołu najzwyczajniejw świecie mnie wykorzystali.Może Sic nawet się nie zastanawiał nadwyprawą w przeszłość, podstawiono go tylko, żeby wywołać u mniezazdrość.Nic dziwnego, że tak słabo znał cholski, wiedział, że niebędzie mu potrzebny.Jednak nie chciało mi się w to wierzyć.Leciutko i dyskretniepotrząsnąłem głową.Próbowałem się otrząsnąć. -I chciałeś spotkać Strażnika, który przeprowadził tę Grę-stwierdziła Koh.Odpowiedziałem, że nie rozumieliśmy, co masię stać w dzień z ostatnią datą.-W ten dzień czterysta dzieci powie nam, czego chce - wyjaśniłaKoh.Cisza [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl