[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Następnie stanął przed za-mglonym lustrem, nabrał stołową łyżką proszku ze słoika i wsypawszy do gęby,zalał zaraz bimbrem.Stał i czekał.To nadchodziło.Niespodziewanie zatoczył się.Przez jego ciałoprzelatywały skurcze.Gdy wreszcie zmusił się, by spojrzeć w lustro, był już kimśinnym.Tomasz Ochyd strzepnął niewidoczne pyłki z garnituru.Założył tkwiącew kieszeni druciane okulary.Spojrzał na trzymaną w wąskiej, wypielęgnowanejdłoni flaszkę i z wyrazem głębokiego obrzydzenia odstawił ją na szafkę.Poprawiłwęzeł krawata. Nareszcie  mruknął sam do siebie. Nareszcie wolny.Otworzył w zamyśleniu radziecką lodówkę rzężącą w kącie.W lodówce tkwi-ła wbita na sztorc półtusza z wilczura.Wybiegł na zewnątrz i porzygał się.Wy-płukał twarz w rudej wodzie, leniwie kapiącej z kranu.%7ładen z ręczników nienadawał się do użytku.Wytarł się wiszącą w szafie szmatą, którą jego drugiewcielenie uważało za odświętną koszulę. Dobra  powiedział sam do siebie. Po pierwsze do Chełma po lewepapiery.Potem słoik z dolarami i hajda na ziemie odzyskane albo przez góry doRFN.%7łycia dużo nie zostało, ale może jeszcze zdążę dochrapać się magistra.Przypomniał sobie poprzedni raz przed trzydziestu laty.Dlaczego wówczasmusiał ustąpić? Nie mógł sobie przypomnieć.67  Ochyd, ty sukinsynu!  rozległo się pod jego czaszką. Nie myśl tyle,tylko do roboty.Rozpoznał głos Jakuba Wędrowycza. Wała  powiedział głośno i z przekonaniem.Rysy twarzy wykrzywiły mu się w nieoczekiwanej męce.Umysł Jakuba opa-nowywał niepokorne ciało.Po chwili wstał i ruszył sztywno do Wojsławic.Szedłjak zombie, nie myślał o niczym.Godzinę pózniej dotarł do wsi.Jakub, siedzącywewnątrz, przełączył mózg na postrzeganie ponadzmysłowe.Czarownica pozo-stawiała za sobą wyrazny ślad.Dogonił ją na targu, gdzie bezskutecznie szukałaczarnych kurcząt.Poczuła jego myśl i odwróciła się gwałtownie.Rozglądała siędłuższą chwilę zdezorientowana.Jakuba Wędrowycza nigdzie nie było.Uspoko-jona odwróciła się do sprzedawcy.Wówczas Ochyd wyciągnął spod garnituru maczetę i jednym płynnym ruchemodciął jej głowę.Ludziska zawyli ze zgrozy.Gdzieś od strony budki z piwembłysnął flesz.Ochyd rzucił się do ucieczki, wymachując zakrwawioną macze-tą.Wpadł w gęste krzaki porastające brzegi rzeczki i zniknął.W chwilę pózniejuzbrojona w co popadnie wataha wdarła się w gąszcz.Na brzegu rzeczki moczyłnogi Jakub Wędrowycz. Co się stało?  zagadnął uprzejmie.Woń denaturatu niosła się wokoło. Widziałeś tego faceta?  zawył ktoś. Tam pobiegł  Jakub machnął ręką w kierunku krzaków po drugiej stronie.Tłum, wyjąc, zaczął się przeprawiać.Egzorcysta uśmiechnął się leciutko.Gar-nitur, leżący na dnie, został z całą pewnością wdeptany w muł.A nawet, jeśli nie,nie miało to najmniejszego znaczenia.VPowróciwszy do domu, ruszył prosto do chlewika.Spodziewał się, że po usu-nięciu czarownicy wszystko wróci do normy, ale najwyrazniej nie wróciło.Obaprosiaki kończyły właśnie budować coś w rodzaju samolotu odrzutowego. Wybieracie się gdzieś?  zagadnął złośliwie. Tak  powiedział Mielony. Zamierzamy wyemigrować do Zjednoczo-nych Emiratów Arabskich.Tam nie jada się wieprzowiny. A ja, co będę jadł, ha?  zagadnął Jakub. Dla pana, panie Wędrowycz, zbudowaliśmy syntetyzator żywności  ode-zwał się przymilnie Schabowy. To ta maszyna w kącie.Wystarczy wsypaćpiasku i dolać wody, a ona zrobi, co tylko pan sobie życzy.68 Jakub popatrzył nieufnie na dwa rzędy przycisków, pokrętła i mrugające ko-lorowo lampki.Przypomniał sobie, jak dawno temu, usiłował zrozumieć zasadydziałania pralki  Frania. To zbyt skomplikowane jak dla mnie  powiedział. Nauczymy pana. Ech, nie.W jego dłoni błysnął rewolwer.Szopa była mała, a robot nie działał.Sąsiedziusłyszeli dwa strzały i ukryli się pod łóżkami.Przez następny miesiąc Jakub jadł wyłączanie kotlety.Na przemian schabowei mielone. IMPLANTSiedzieli przy stole, w gospodzie, w Wojsławicach.Jakub Wędrowycz orazpułkownik radzieckich wojsk MSW, który przypadkiem zaplątał się do tej dziu-ry, wracając z wizytacji garnizonu w NRD.Na stole stały butelki.Butelki byłypo winie, piwie i spirytusie.Obaj siedzący toczyli pojedynek.Pojedynek pole-gał na tym, kto więcej wypije.Dwaj sekundanci Jakuba i dwaj sekundanci Ruskależeli pod stołami nieprzytomni.Jak to przy pojedynku.Tłumek wokoło złożo-ny z kumpli Jakuba i podkomendnych Rosjanina zawierał zakłady.Koło północypułkownik przerwał opróżnianie nie wiadomo, której szklanki. Słuchaj Lasze  powiedział. Piłeś ty kiedyś po schodach? Jak to się robi?  zaciekawił się Jakub. Na każdym stopniu stawia kieliszek i sprawdza, kto wyżej wejdzie. Dobra  zgodził się Jakub. Tak skończymy zawody.Kumplom nie trzeba było tego dwa razy powtarzać.Lokal opustoszał błyska-wicznie.Przez niewielki park przeszli do starej, cerkiewnej dzwonnicy.Na par-terze dzwonnicy urządzony był przystanek pekaesu, część, w której znajdowałysię schody prowadzące na górę, była zamknięta.Ukręcenie kłódki było kwestiąchwili.Naszykowano ukradzione z gospody kieliszki.Specjalna mieszana komi-sja napełniła je wódką. Tylko jak spadniemy i stanie nam się jakaś krzywda, to pamiętajcie, żebynie chować tego bolszewika obok mnie  zapowiedział Jakub swoim nowymsekundantom.Ruszyli.Schody były strome, a oni mieli w sobie już po kilka litrów.Ruski, poprzebyciu dwu kondygnacji, położył się na podeście i zapadł w sen.Jakub był jużna tyle zalany, że nawet tego nie zauważył.Wdrapywał się coraz wyżej i wyżej.Wreszcie zatrzymał się wysoko tam, gdzie kiedyś wisiał cerkiewny dzwon, za-kopany obecnie na austriackim cmentarzu.Wypił swój ostatni kieliszek i wyjrzałprzez wąskie okienko.Miasteczko spało.Czekał przez chwilę na Ruskiego, ale widząc, że nie nad-chodzi, ruszył na dół wypijając po drodze jego kieliszki.Gdy osiągnął poziomziemi, był już tak pijany, że poruszać się mógł jedynie na czworaka.Jego sekun-dantów już nie było.Kawałek dalej starali się przywrócić pułkownika do życia.70 Niezbyt im to wychodziło.Jakub zaszczekał do księżyca i ruszył na czworaka doswojej chałupy na Starym Majdanie, oddalonej, o bagatela, osiem kilometrów.Kierował nim instynkt, naprowadzający go na jego małą bimbrownię, jak go-łębia pocztowego, do domu.Ciało szło posłusznie, podczas gdy umysł roztrząsałniezwykle skomplikowane problemy akcyzy i państwowego monopolu na alko-hol.Wysoko na wzgórzach przystanął, aby odpocząć.Lodowaty wiatr przywróciłmu na chwilę świadomość.Stwierdził, że oblazły go małe, złośliwe pieski.Pieskibyły białe i coś śpiewały [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl