[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy skończyła, Vanyel wiedział, że nigdy nie zapomni słów tej pieśni.I całą swoją duszą czuł, że jemu nigdy nie uda się za­śpiewać tak jak ona.Mimo to, gdy Breda zachęciła go, by zaśpiewał następną balladę o Jeźdźcu Wichrów, dał z siebie wszystko.Jednakże z oczu swych kolegów - zaciekawionych, lecz z pewno­ścią nie urzeczonych i nie zafascynowanych - mógł wy­czytać, że jego wykonanie nie przyniosło nawet kiepskiej imitacji jej śpiewu.Breda wyznaczyła innego ucznia, aby zaprezentował na­stępną pieśń, a Vanyel, zająwszy na powrót swe miejsce, ujrzał żal w jej oczach, gdy z lekka potrząsnęła głową.Wie­dział, że poznała, iż usłyszał rozmowę w korytarzu.Wie­dział, że w ten delikatny, nie bezpośredni sposób daje mu do zrozumienia, że jego marzenie może się nie ziścić.Ale gdy wreszcie zdał sobie sprawę, że jego zdolności są niewystarczające, aby uczynić go bardem, właśnie ów żal w jej spojrzeniu ranił go najbardziej.Zadawał mu ból okrut­ny i przenikliwy, jak cios sztyletu.Cała praca, trudy zwią­zane z doprowadzeniem do sprawności chorej ręki, wszy­stko to na nic.Nie było już żadnej nadziei.Vanyel rzucił się na łóżko.Ból rozdzierał mu pierś, w głowie huczało.Myślałem, że nigdzie nie może mi być gorzej niż w do­mu, ale tam przynajmniej miałem swe marzenia.Teraz nie pozostało mi już nawet to.Kulminacją tego nieszczęsnego dnia było zachowanie ciotki - jego nieocenionej, bystrej, bezinteresownej ciot­ki.Niech ją piekło pochłonie.Przewrócił się na brzuch, usiłując zwalczyć kłujący ból w oczach.Zaraz po kolacji ciotka odciągnęła go na bok.- Zwróciłam się z prośbą do bardów, aby sprawdzili, czy mogą cię, do siebie przyjąć - powiedziała.- Przy­kro mi, Vanyelu, lecz powiedziano mi, iż jesteś wprawdzie utalentowanym muzykiem, ale nie będziesz nigdy nikim więcej.Jeśli jest się spadkobiercą posiadłości, to nawet takie umiejętności jak twoje nie wystarczają, aby zostać przyję­tym do Bardicum.- Ależ.- zaczął Vanyel, ale szybko zacisnął usta.Savil obrzuciła go surowym spojrzeniem.- Wiem, co czujesz, Vanyelu, lecz twój obowiązek, jako spadkobiercy, ma pierwszeństwo.Dlatego więc będzie lepiej, jeśli pogodzisz się z sytuacją, zamiast zmagać się z nią.Podczas gdy on usiłował zachować pozory spokoju, Savil przyglądała mu się w zadumie.- Bogowie wiedzą - przemówiła w końcu - że kiedyś sama znalazłam się w podobnej sytuacji.Pragnęłam posiadłości, lecz nie byłam pierworodnym synem.Jednakże dzięki późniejszemu obrotowi spraw, teraz cieszę się, że nie odziedziczyłam majątku.Jeżeli wykorzystasz wszystkie atu­ty swego obecnego położenia, pewnego dnia dojdziesz do wniosku, że twoje życie nie ułożyłoby się lepiej, gdyby to do ciebie należał wybór.Skąd ona może to wiedzieć? - złościł się Vanyel.Nie­nawidzę jej.Tak ma wyglądać jej pomoc? Nienawidzę jej.Wszystko, co robi, jest takie okrutnie akuratne! Nigdy nic nie mówi, ale przecież ona nie musi się odzywać.Wystar­czy, że tak na mnie patrzy.Chyba oszaleję, jeżeli jeszcze raz przyjdzie mi usłyszeć o tym, jak bardzo powinna mi się podobać pułapka, w której tkwię!Przewrócił się na plecy i pogrążył w rozmyślaniach.Słońce nie skłaniało się jeszcze nawet ku zachodowi, a on tkwił w swym pokoju wraz z lutnią patrzącą na niego ze ściany, wraz ze wszystkimi przekreślonymi marzeniami, które ta lutnia symbolizowała.Nie było nic, co mogłoby rozproszyć smutek ciążący mu na sercu.Chociaż.Kolacja dobiegła już końca, lecz w Wielkim Refektarzu przez całą noc mieli gromadzić się ludzie.Było tam mnó­stwo rówieśników Vanyela - młodzieży nie będącej ani uczniami Bardicum, ani też protegowanymi heroldów.Byli to po prostu zwykli młodzi ludzie.Vanyel zapomniał o wszelkich obawach, że przezwą go wiejskim gamoniem.Myślał tylko o podziwie, jaki wzbu­dzały jego dowcip i uroda przy niezbyt częstych okazjach, kiedy w jego zamku gromadziła się młodzież z kilku po­siadłości.Potrzebował teraz dawki owego podziwu, potrze­bował jego słodyczy, by zabić cierpki smak porażki.Poderwał się z łóżka i przetrząsnął szafę w poszukiwa­niu najbardziej okazałego stroju.Wybrał popielaty aksa­mit, jako odpowiadający jego nastrojowi i skłonności do dramatyzmu.Swe wejście do Wielkiego Refektarza zaplanował staran­nie.Odczekał, aż nadejdzie moment, jaki zdarza się podczas każdej biesiady, kiedy nagle wydaje się, że wszyscy milkną w tej samej chwili.Gdy w końcu moment ten nadszedł, Vanyel natychmiast go wykorzystał, wkraczając do sali po­śród ciszy, jak gdyby zaległa ona specjalnie po to, by on sam mógł się zaprezentować.Wszystko ułożyło się doskonale.Nim upłynęło parę chwil, otaczało go już kółeczko dworzan, chętnych do zade­monstrowania mu swej przyjaźni.Blisko godzinę Vanyel rozkoszował się ich uprzejmościami, aż w końcu poczuł się znudzony.Kościsty młodzian o imieniu Lers ze wzrastającym zaangażowamem rozwodził się na temat tego, w jaki sposób jego starszy brat poradził sobie z jakimiś zbójami.Vanyel po­wstrzymywał ziewanie.Wszystko, co działo się dokoła nie różniło się wcale od podobnych wieczorów w Forst Reach!Wtedy ruszył prosto na nich [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl