[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od­wrócił się.Krasnoludy przeskakiwały ciała powalonych przez niego wrogów.Kilku z nich z mozołem niosło rannych towa­rzyszy.Inni pod wodzą Dolgana trzymali w szachu nacierają­cych przeciwników, umożliwiając reszcie ucieczkę.Niosący rannych przebiegli koło Tomasa.Krasnolud, który na czas walki został w głębi korytarza, zobaczywszy, że jego towarzysze wycofują się, pośpieszył do przodu.Zamiast broni niósł w obu rękach dwa pękate bukłaki wypełnione jakąś cieczą.Tylna straż Krasnoludów cofała się pod naporem wroga w kierunku wylotu chodnika.Żołnierze Tsurani dwukrotnie usiłowali okrążyć ich i odciąć im drogę ucieczki.Za każdym razem Tomas ruszał w bój i kładł ich pokotem.Kiedy Dolgan i jego wojownicy stanęli na szczycie góry trupów bestii i Tsuranich, Tomas odwrócił się do nich.– Przygotujcie się do skoku! – krzyknął.Wziął od Krasnoluda dwa ciężkie skórzane wory.– Teraz!Dolgan i reszta skoczyła w dół, a Tsurani zostali po drugiej stronie wału ciał.Krasnoludy natychmiast rzuciły się do ucie­czki w głąb tunelu.Tomas cisnął bukłaki na stos trupów.Do tej pory były one niesione z wielką ostrożnością, ponieważ uszyte były tak, że przy silniejszym uderzeniu pękały.Były wypełnione naftą, którą Krasnoludy otrzymywały z ropy zbie­ranej w głębokich czarnych jeziorkach w podziemiach gór.Nafta miała tę właściwość, że zapalała się od razu bez pomocy knota czy szmat.Tomas podniósł wysoko latarnię i cisnął z rozmachem na ziemię w kałużę nafty.Tsurani, którzy zatrzymali się na mo­ment, kiedy Krasnoludy zniknęły im po drugiej stronie ciał, ruszyli w tej chwili do przodu.Nafta buchnęła jasnym pło­mieniem i wnętrze tunelu wypełniła fala gorącego powietrza.Oślepione białym płomieniem Krasnoludy usłyszały przerażo­ne okrzyki Tsuranich ogarniętych morzem ognia.Kiedy od­zyskali zdolność widzenia, ujrzeli samotną, czarną na tle ognia, sylwetkę Tomasa idącego korytarzem w ich stronę.Kiedy doszedł do nich, Dolgan powiedział: – Kiedy pło­mienie przygasną, będziemy ich mieli znowu na karku.Ruszyli szybko przed siebie labiryntem korytarzy ku wy­jściu po zachodniej stronie gór.Po przejściu krótkiego odcinka drogi Dolgan zatrzymał oddział.Stali w milczeniu, nasłuchując ciszy w czarnych korytarzach.Jeden z nich przypadł do ziemi i przyłożył ucho do skały.Zerwał się natychmiast na równe nogi.– Nadchodzą! Sądząc po odgłosach, całe setki.I stwory też.Chyba musieli rozpocząć wielką ofensywę.Dolgan rozejrzał się po swoich ludziach.Ze stu pięćdzie­sięciu Krasnoludów, którzy wzięli udział w zorganizowaniu pułapki, teraz wokół niego zgromadziło się około siedemdzie­sięciu, z czego dwunastu było rannych.Miał cichą nadzieję, że przynajmniej części z pozostałych udało się uciec innymi korytarzami, w tej chwili jednak wszystkim zagrażało niebez­pieczeństwo.Szybko podjął decyzję.– Musimy dotrzeć do lasu – powiedział i nie czekając ruszył przed siebie biegiem.Reszta ruszyła za nim.Tomas biegł swobodnym krokiem, lecz w jego umyśle zno­wu kłębiły się wizje.W szczytowych momentach bitwy ata­kowały go nieustannie z wielką wyrazistością szczegółów.Wi­dział przed sobą ciała powalonych wrogów, jednak nie były to trupy Tsuranich.Czuł smak i zapach ich krwi i przypływ magicznej energii, kiedy pił ją z otwartych ran powalonych nieprzyjaciół, świętując w czasie ceremonii swoje nad nimi zwycięstwo.Potrząsnął głową, aby rozjaśnić umysł.Jakiej ce­remonii?, zastanawiał się w duchu.Dolgan coś mówił i Tomas przymusił się, aby skupić się na słowach Krasnoluda.– Musimy sobie znaleźć jakieś inne warowne miejsce – mówił, nie przerywając biegu.– Może najlepiej spróbować w Kamiennej Górze.Nasze tutejsze osady są bezpieczne, lecz nie mamy bazy, z której moglibyśmy robić wypady, bo jak mi się wydaje, Tsurani wkrótce zdobędą kontrolę nad kopal­niami.Te ich stwory dobrze walczą w ciemnościach i jeżeli mają ich sporo, mogą nas z łatwością wykurzyć nawet z naj­głębszych chodników.Tomas kiwnął głową.Nie mógł wydusić z siebie ani słowa.W środku płonął zimnym płomieniem nienawiści do Tsuranich.Złupili jego ziemię, zabrali najbliższego przyjaciela, który we wszystkim poza nazwiskiem był mu bratem, a teraz wielu jego przyjaciół z narodu Krasnoludów leżało martwych w ciemnych chodnikach pod górami.Wszystko przez nich.Jego twarz przy­brała zacięty i ponury wyraz, kiedy w duchu poprzysiągł sobie, że zniszczy najeźdźców bez względu na to, jaką cenę miałby zapłacić.Szli ostrożnie między drzewami, wypatrując oznak obe­cności Tsuranich.W ciągu ostatnich sześciu dni trzy razy to­czyli z nimi potyczki i teraz pozostało ich już tylko pięćdzie­sięciu dwóch.Ciężej ranni zostali zaniesieni do wyżej położonych i względnie bezpiecznych wiosek, gdzie Tsurani raczej nie dotrą.Zbliżali się do południowej granicy puszczy Elfów.Z po­czątku starali się przebić na wschód, do przełęczy, aby dostać się do Kamiennej Góry, jednak ten szlak aż roił się od obozów i patroli wroga.Ciągle zawracano ich na północ.Zdecydowali w końcu, że warto spróbować przejść do Elvandaru, gdzie mo­gliby trochę odpocząć od ciągłej ucieczki.Wysunięty o dwadzieścia metrów przed nich zwiadowca wrócił.– Obóz przy brodzie – powiedział cicho.Dolgan zastanowił się.Krasnoludy nie bardzo sobie radziły z pływaniem, więc będą musieli przekroczyć rzekę w bród.Było wysoce prawdopodobne, że Tsurani opanowali wszystkie dojścia do brodów po tej stronie rzeki.Będą więc musieli znaleźć wolne od wartowników miejsce, jeżeli takie istniało.Tomas rozejrzał się dookoła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl