[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ładny chłopiec, Tresso.Ufam, że jest nie tylko elegancki.Vanyel zesztywniał, słysząc te słowa.Potem wyprosto­wał się i zmierzył ciotkę chłodnym i - jak miał nadzieję - taksującym spojrzeniem.Bogowie, przy odpowiednim oświetleniu wyglądała jak jego ojciec.Podobnie jak Lissa, miała ów straszny nos Ashkevronów - nos, który ona i Withen wysuwali do przodu jak miecz prujący powietrze.- Och, nie rzucaj mi takich piorunujących spojrzeń.Zdarzali się mężczyźni lepsi od ciebie, którzy próbowali zmrozić mnie wzrokiem i im się to nie udało.Vanyel zarumienił się.Ciotka zaś odwróciła się od niego, jak gdyby przestał istnieć, i skierowała się ku jego matce, która stała nieruchomo, nerwowo ściskając chusteczkę.- A więc, Tresso, czy chłopiec zdradza jakieś oznaki daru czy talentu?- Tak, bardzo wyraźne - odparła Tressa, bardzo podniecona.- Jest równie dobry jak minstrele, których dotąd gościliśmy.Savil odwróciła się i przeniósłszy wzrok znów na Vanyela, przewierciła go spojrzeniem.- Ma potencjał, ale jest za mało aktywny - rzekła po- woli.- Szkoda.Miałam nadzieję, że przynajmniej jedno z waszych dzieci będzie posiadało mój dar.Oczywiście mo­żesz sobie pozwolić na poświęcenie jednego z nich na służbę u Królowej.Dziewczęta jednak nie posiadają nawet poten­cjalnych darów, czterej pozostali z twoich chłopców są gorsi niż ten tutaj, a nawet on, ze względu na swój słaby potencjał, zdaje się być niczym więcej niźli wieszak na ubrania.Dała mu ręką znak, że może już odejść.Vanyel spłonął.- Zobaczyłam już, co chciałam tu zobaczyć, Tresso - powiedziała i wychodząc, ujęła matkę Vanyela pod rękę.- Nie będę już nadużywać waszej gościnności.Z tego, co usłyszał Vanyel znać było, że Savil nie różni się zbytnio od swego brata - jest szorstka, zimna i bezli­tosna, zajęta tylko tym, co poczytuje za swe obowiązki.Nigdy nie wyszła za mąż.Nie zdziwiło to Vanyela; nie mógł sobie wyobrazić, aby ktokolwiek zechciał kochać się z ową deprymującą arogancją Savil.Nie potrafił sobie wyobrazić, dla- czego serdeczna, kochająca Lissa chciała być taka jak ona.Matka zaczęła histerycznie szlochać.Ojciec zaś nie czy­nił nic, aby ją uspokoić.Dla Vanyela było to oznaką, że nie ma już nadziei na odwrót od fatalnego planu ojca.Chaotyczne spazmy matki znamionowały odwołanie się do najwy­ższej instancji.Jeśli one zawiodły, oznaczało to, że nie było już żadnego ratunku.- Przestań, Tresso - rzekł spokojnym głosem Withen, wciąż niewzruszony.- Chłopak odjeżdża.Jutro.- Ty.bezduszny potworze.- Tylko tyle można było zrozumieć pośród szlochów Tressy.Potem rozległ się odgłos jej pantofelków stukających o podłogę, gdy pospie­sznie wybiegała z pokoju, wreszcie wolniejszy, cięższy dźwięk butów ojca.A później Vanyel usłyszał już tylko dźwięk zamykanych drzwi, ciężki i nieodwołalny, niczym odgłos zatrzaskującej się na wieki płyty grobowca.rozdział drugiVanyel osunął się na swój stary fotel i zapadł w jego przyjaznych objęciach.Nie był zdolny do myślenia.Wszystko zamarło w odrę­twieniu.Patrzył nie widzącymi oczami na prostokątny skra­wek nieba obramowany oknem.Po prostu siedział i patrzył.Nie miał nawet świadomości mijającego czasu, aż do mo­mentu, gdy słońce przywędrowało do jego okna i zaświeciło mu prosto w oczy.Odwrócił się od rażącego blasku i dopiero to wyrwało go z oszałamiającego transu, w jakim trwał od dawna.Wów­czas zorientował się, że popołudnie dawno przeminęło i że będzie lepiej, jeśli wróci do swego pokoju.Ktoś wkrótce przyjdzie zawiadomić go o kolacji.Mocno zniechęcony podszedł ociężale do okna i wyjrzał przez nie, rozglądając się automatycznie, czy nie ma w dole nikogo, kto mógłby go zauważyć.Ledwie to zrobił, uświa­domił sobie naraz, że - biorąc pod uwagę zasłyszaną roz­mowę rodziców - zagrożenie wykrycia tajemnego pokoi­ku na poddaszu przestawało odgrywać jakąkolwiek rolę.Kryjówka nie będzie mu już potrzebna.Na placu treningowym nie było nikogo, został tylko pu­sty kwadrat darni i kura wydziobująca coś z trawy.Patrząc z góry, można było odnieść wrażenie, że cały zamek nagle się wyludnił.Vanyel odwrócił się i sięgnąwszy ręką ponad głowę, uchwycił kamienne zewnętrzne obramowanie okna i wsko­czył na parapet.Odzyskawszy równowagę, w półrozkroku postawił stopę na gzymsie biegnącym wokół dachu, obszedł szczyt i przytrzymując się dachówek, zaczął przesuwać się w kierunku okna swego pokoju.W połowie drogi między obydwoma oknami zatrzymał się na moment, aby popatrzeć w dół.To wcale nie jest tak daleko od ziemi.Gdybym był w pełni sił, to najgorszą rzeczą, jaka by mi groziła, byłoby złamanie nogi.Ale wtedy nie mogliby mnie odesłać, czyż nie tak? Może więc warto spróbować.Może właśnie warto to zrobić.Zastanowił się przez chwilę, ale przypomniał sobie, jak bardzo bolało go złamane ramię.To nie jest dobry pomysł.Przy moim szczęściu ojciec odesłałby mnie, jak tylko by mnie poskładali.Po prostu władowałby mnie na wóz jak worek ziarna.“Doręczyć do herold Savil bez żadnych szczególnych względów”.Co gorsza, mógłbym złamać znów to samo ramię, albo oba.Może mam szansę doprowadzić tę rękę do sprawności, ale jeśli teraz ją złamię, to nie będzie w pobliżu uzdrowiciela, który upewniłby się, że jest dobrze złożona.Vanyel wsunął nogi do pokoju, balansował przez chwilę na parapecie i opadł na łóżko.Ledwie się tam znalazł, ode-szła mu ochota na wykonanie nawet najmniejszego gestu.Zwrócił się gwałtownie w stronę ściany i wbił wzrok w bie­lony, pochyły sufit.Zastanawiał się, czy jest w stanie uczynić cokolwiek, aby wyplątać się z tego bałaganu.Nie przychodził mu do głowy żaden pomysł możliwy do wprowadzenia w życie.Było już za późno, aby “poprawić swe zachowanie” - nawet jeśli chciałby to zrobić.Nie.nie.Nie mogę, absolutnie nie mogę się spotkać z tym sadystycznym draniem, Jervisem.Chociaż nie jestem pewien, które zagrożenie jest w tej sytuacji gorsze - cio­cia “Żelazny Lód” czy Jervis.Wiem dobrze, jak on by się zachował.Co do niej - nie mam pojęcia.Skrzywił się i przygryzł wargę, próbując zapanować nad emocjami i rozumować logicznie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl