[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Takim był zawsze.Słowom tym wtórowałem z całego serca. Syn mój  ciągnęła z dumą  tam, gdzie idzie za własnym popędem, prześciga wszel-kich współzawodników.Mówił mi, panie Copperfield, że ma w panu szczerego przyjacielai gorącego zwolennika, żeś go wczoraj spotkał ze łzami radości.Byłabym nieszczera, je-ślibym udawała, że mnie to dziwi, lecz nie mogę być obojętna wobec podobnie stałegoprzywiązania i miło mi poznać pana i zapewnić tak o moim najprzyja zniejszym dla pananastawieniu, jak i o wzajemnej przyjazni mego syna.Możesz na niego liczyć w potrzebie.Panna Dartle grała w triktraka z właściwą sobie żywością i przejęciem.Gdybym ją poraz pierwszy ujrzał był przy zielonym stole, mógłbym s ądzić, że twarz jej tak wychudła, aoczy rozbłysły z namiętności do gry, a jednak myliłbym się bardzo, gdybym sądził, że164 straciła choć jedno słowo z tego, co się mówiło u drugiego stołu.Okazywane mi przez p a-nią Steerforth zaufanie pochlebiało mi niesłychanie.Rosłem we własnych oczach.Zanim wieczór minął i wniesiono tacę z przeróżnymi napojami, Steerforth zdecydowałsię już na proponowaną przedtem przeze mnie wycieczkę.Nie było jednak nic pilnego, jakutrzymywał.Mógłbym spędzić w Highgate dni kilka.Propozycja ta została poparta przezgościnną jego matkę.Rozmawiając nazwał mnie kilkakrotnie  pierwiosnkiem , co nieuszło baczności panny Dartle. A! Jakie ładne przezwisko  zauważyła. Czy on dlatego tak pana nazywa, że ma pa-na za uosobienie niewinności i młodości? Jestem taka niedomyślna!Zarumieniłem się odpowiadając twierdząco. A!  mówiła panna Dartle. Teraz to już wiem na pewno, lubię pewność i dlategopytam, gdy czegoś nie rozumiem.A! Ma on pana za tak młodego, niewinnego! I jeste ś panjego przyjacielem? Ależ to ślicznie, prześlicznie!Wkrótce jednak obie panie udały się na spoczynek, a i my też ze Steerforthem, po pół-godzinnej gawędce o Salem House, Traddlesie, towarzyszach, dawnych czasach, poszl i-śmy na górę.Pokój mój znajdował się tuż obok jego sypialni, będącej ostatnim słowemkomfortu i wytworności.Wypełniały go niskie i miękkie fotele, poduszki szyte ręką jegomatki, dywany i inne sprzęty.Na ścianie, naprzeciw łóżka, wisiał portret pani Steerforth;zdawało się, jakoby chciała jeszcze spoglądać na ubóstwianego syna, w czasie gdy spał.W moim pokoju zastałem płonący na kominku ogień, spuszczone zaś u okien i drzwiportiery nadawały komnacie charakter tak przytulny, że długo jeszcze marzyłem siedzącprzed ogniem, rozważając zwłaszcza szczęśliwy traf, który mnie zawiódł pod dach przyj a-ciela.Wznosząc oczy, ujrzałem nad kominkiem portret panny Dartle.Portret uderzająco był podobny, a chociaż malarz zapomniał o przecinającej twarz jejbliznie, pamiętałem o niej, widząc ją tak, jak widziałem u stołu, występującą wyraznieprzy każdym wzruszeniu.Gubiłem się w domysłach, dlaczego portret ów znajdował si ę właśnie w przeznaczonymdla mnie pokoju.Aby się pozbyć tego widoku, rozebrałem się spiesznie i położyłem, lecz iwe śnie jeszcze czułem wlepione w siebie wielkie, błyszcz ące, czarne jej oczy i słyszałempytanie:  Czy tak? Doprawdy? , a budząc się śród nocy ze snu ciężkiego, przypominałemsobie, że przez sen sam zadawałem najrozmaitszym ludziom pytania, czy prawd ą jest to,czy nie? I sam nie wiedziałem, o co mi szło wła ściwie.165 Rozdział XXIMała EmilkaW domu tym był służący, przywiązany do osoby Steerfortha, który służył mu wuniwersytecie i był na pozór wzorem uczciwo ści.Tak, sądzę, że istotnie niepodobna byłospotkać człowieka tej kondycji, wyglądającego bardziej szanownie.Milczący, chodził ci-cho, spokojny, pełen uszanowania, uważny, gotów na każde skinienie, a nieobecny, gdyniepotrzebny, lecz nade wszystko, powtarzam, wygl ądał poważnie i szanownie.Nie miałon twarzy łagodnej i usłużnej, owszem, sztywny był raczej, włosy nosił krótko ostrzy żonei wygładzone, mówił z cicha i kładł pewien nacisk na liter ę s, tak że się zdawało, jakobyużywał jej częściej niż innych liter alfabetu.Wszystko to nie przeszkadzało mu wygl ądaćnader poważnie, zresztą gdyby nawet miał nos krzywy lub zadarty, wygl ądałby poważnie.Otoczył się już taką atmosferą i żył w niej jak w odpowiednim sobie żywiole.Niepodobnabyło posądzić go o najlżejszą nieuczciwość.Nikomu też na myśl przyjść nie mogło odziaćw liberię podobnie godnego człowieka.Powołać go do ci ężkiej lub poniżającej usługi,byłoby uwłaczaniem jego godności.Nawet pokojówki tak dalece czuły to, że same speł-niały najcięższe służby, a on tymczasem zwykł był czytywać gazety przy kominku lub wkredensowym pokoju.Nie spotkałem nikogo podobnie zamkniętego w sobie jak on i to mu tym większejjeszcze dodawało powagi.Nawet fakt, że nikt nie znał jego chrzestnego imienia, powag ę tępowiększał.Wszyscy znali go pod nazwiskiem Littimera.Piotra mo żna było powiesić, po-słać na ciężkie roboty Pawła, ale Littimer pozostawał nietykalny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl