[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przelecieli nad wielką srebrną muszlą wieców śmigając między wiszącymi majestatycznie maszynami porządkowych, zawrócili i znów znaleźli się przed wejściem, tyle że niżej.- Nie można by się dostać tam tylnym? - Duer zadał retoryczne pytanie.- Panie pułkowniku.- Siadaj na nich.To jedyne wyjście.Inaczej nigdy nie dostaniemy się do tej platformy.Jessri posłusznie zatrzymał się w powietrzu i zaczął opuszczać strat wprost na kłębowisko reporterów.Przerzedziło się.Wówczas Duer wyskoczył i pognał do wejścia pilnowanego przez oddział porządkowych.- Pułkownik Duer z VUS-a! Puszczać! - ryknął - mignąwszy im przed oczyma plakietką i zniknął w cieniu korytarza.Reporterzy wrzasnęli i pogalopowali za Jessrim.Nie mieli większych szans.W korytarzu czekał na nich Rokotlik.Idąc obok zdawał w półmroku relację.Duer nienawidził tego zwyczaju, ale teraz rzeczywiście było mało czasu.- Dopadł go w korytarzu za salą techników.Mirrah nie miał żadnej możliwości ratunku.Przed nim krótki odcinek ślepego korytarza i pokój wypoczynkowy, za nim morderca.- Nie ma innego wejścia?- Ślepy zaułek.- W takim razie jak ten zamachowiec się tam dostał?- Nie wiadomo.W każdym razie był tam i zabił go.- Jak?- Stigła.- Dawka?- Maksymalna.Trup na miejscu.Wyuczone role.Obydwaj świetnie wiedzieli kto zabił Mirraha.Nigdy jednak nie było żadnych dowodów, gdy tamci mordowali.- Jest coś nowego.Dochodzili już do sali techników.Tu rozłożyła się grupa dochodzeniowa VUS-a.Kilka osób skinęło głową w kierunku pułkownika, reszta zajęta była pracą.- W tym korytarzyku i pokoju wypoczynkowym nie ma ściany, która nie byłaby pokryta wiaskiem.Duer stanął.- Macie nagranie?- Nic z tego.Ktoś tu dokładnie wszystko wyczyścił.Ani jednego ziarenka.Pułkownik uśmiechnął się melancholijnie.- Ale ktoś to ma.I na pewno to nie Zastępy filmowały swoją robotę.Nareszcie ktoś im dołoży - westchnął i pokręcił głową.Oczywiście nie wierzył w to.Należy jednak mieć nadzieję.Nienawidził Colloniego.Chyba od zawsze.Nie czuł w nim żadnego błogosławieństwa.Zresztą nie w nim jednym, ale on był najbardziej ironicznym wybrykiem losu, kłuł, przekłuwał na wylot świat Radiwilla.Najgorsze było to, że Colloni zdawał sobie z tego sprawę.Wiedział bardzo dobrze, jak jego osobowość odbierają inni.Nic go to nie obchodziło.Albo tylko udawał, że nic go to nie obchodzi.Archanioł go nie rozumiał.I to najbardziej przerażało.- Nic nie macie na tych papieskich?Nienawidził też tego jego uśmiechu.- No.jeśli ci tak na tym zależy.Cały Colloni.Nowa generacja i diabli z nią.- W tej chwili nie masz nic?- W tej chwili nie mam nic.Walczyć z papieżem.W co się w końcu przekształcą Błogosławione Zastępy? Zło ogarnia świat.Bez papieża byliby niczym.Ale teraz, proszę! Jesteśmy silni! Jesteśmy potężni.Znamy ten system.Uniezależnić się.Trzymać wszystkich w garści.Oczywiście pozory, tak, pozory są ważne.Nie można popełniać starych błędów.Nie wolno zapominać o tych pięciuset miliardach.Kurs wytyczony, maszyna puszczona w ruch.Ciekawe, czy to już Felgroom zaplanował taką przyszłość Zastępom? Radiwill? On już tu nie jest potrzebny, twarz i nazwisko, tyle.Człowiek zbędny.Kimkolwiek by nie był, jakikolwiek by nie był, już nie zatrzyma tej machiny.I Colloni wie o tym.Colloni bardzo dużo wie.Straszny człowiek.W tych czasach on pasowałby na miejsce Radiwilla.Zło ogarnia świat.- Mam nadzieję, że skląłeś Darsuna.Nie raczył się nawet zatrzymać w drzwiach.- Tak, oczywiście - kurtyna powietrzna syknęła za nim cicho.Godzinę później gubił agentów Colloniego na Wielkiej Platformie.Byli to zazwyczaj płatni mordercy wynajmowani na miesiąc czy dwa, nie mający z Zastępami nic wspólnego.Radiwill nie miał żadnych dowodów, że to Colloni ich nasyła; Przyjaciołom dowody nie są potrzebne.Pilnowało go trzech.Byli na straconych pozycjach, ich najemca wiedział, że nie przeżyją dłużej niż miesiąc, a i to rzadko się zdarzało.Nie oczekiwał od nich żadnych rewelacji.Byli jeszcze jedną kulą u nogi archanioła.Zresztą.Radiwill czasami nasyłał ich dwa razy tyle na Colloniego.Jednego zgubił już w czasie przelotu, drugiemu nieoczekiwanie nawalił strat, a ostatni dostał ataku serca i umarł cicho pod drzewem.Dalej było pusto i ciemno.Tu ludzie nie sprzeciwiali się nocy.Alejka skręcała i dochodziła do placu z żywą rzeźbą wodną, teraz nieczynną.W powietrzu sunęły cicho kule oświetleniowe.Kwadrans po przejściu Radiwilla trupa minął kolejny nocny spacerowicz.Okrążył rzeźbę powolnym krokiem i kiedy doszedł do archanioła stwierdził z lekkim zdziwieniem:- Jesteśmy sami.- Przyrzekłem.(Błogosławiony przyrzekł, a jednak sprawdzono.Archanioł nie dziwił się, nie sprawdzał.Słowu satanisty wierzono bardziej niż słowu błogosławionego.Z drugiej strony - Radiwill dotrzymał przecież warunków.Ale z innej jeszcze strony.wywodził się on z satanistów.)- Więc?Satanista podał mu ziarno.- To kopia.Świetnie zmontowana kopia.- Ten Mirrah to wasza robota?- Taak.Okup?- Nie, nie.Wszystko masz tu wpisane.Żegnaj.- Żegnaj, Canedon.Kim jest ten Berry, że Canedon zdecydował się właściwie na wypowiedzenie wojny? Takie masakry nie były na porządku dziennym.Bał się tak bardzo, że mimo haka na zastępy (jak to się stało, iż papiescy i sataniści nie zetknęli się?) podjął taką decyzję.? Wymordować całą Implite.Kiedy teraz na nie patrzył, nie wydawało się martwe.Twory człowieka tak bardzo przewyższają jego samego, że nie wyczuwa się różnicy, gdy odejdzie twórca.Przeszło już południe i powietrze zdawało się zastygać w tych rozciągniętych godzinach lata.Upał panował w tej okolicy od kilku dni.Słońce dobrze musiało przypatrzeć się zwłokom.Radiwill potrząsnął głową.Czasami nachodziły go myśli pozbawione zupełnie sensu.Pamiątka po kuracji, jaką przeszedł u Nieja.A mówił, że nie pozostawi śladów.Wszystko pozostawia ślady.Spikował wprost na klejnot zawieszony nad puszczą.W ostatnim momencie poderwał maszynę i miękko usiadł na szczycie ostrosłupa.Już po tym mogli poznać kim jest.Tylko Zastępy, wojsko, policja, porządkowi i nieliczni bogacze mieli zdjęte blokady.A teren był zablokowany dla wszystkich.McSonn działał z polecenia rządu.Więc błogosławiony.A który błogosławiony lubi ryzykować życiem? Tak, tak, z Radiwilla też był niezły oryginał.Właśnie wyprowadzano więźniów z transportera.Oficjalnie trupy.Dziesiątki ich przetrzymywały Zastępy w swojej wieży.Archanioł przyłączył się do oddzialiku konwojowanego przez dwóch błogosławionych.Skłonili lekko głowy.Dawniej archanioł był jak Bóg, Cholera, teraz Bóg jest jak archanioł.Dawniej szacunek.Radiwill potrząsnął głową, po raz drugi.„Za często uciekam do dawniej.”- Retrospacja? - spytał młodego, na oko trzydziestoletniego błogosławionego.- Retrospacja.Spłynęli szybem rozciągnięci w długi łańcuch.Jeden z konwojujących, lecący pierwszy, zatrzymał się na występie i wychwytywał kolejno więźniów.- Otrzymał pozwolenie?Błogosławiony wzruszył ramionami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl