[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Będzie jej brakowało koni.- Musimy skończyć to, cośmy zaczęli - rzekł, a ona spojrzała na mego łagodnie.Wszystkie zwierzęta były cierpliwe, lecz cierpliwość wierzchowców wyróżniała je spośród innych, bo obdarzały nią ludzi z własnej woli.Psy są wierne, kryje się w tym jednak posłuszeństwo.To zwolennicy hierarchii, dzielący świat na panów i plebs.Dla koni każdy jest panem.Z własnej woli zgadzają się współpracować.Wiele razy szedł wśród wielkich, szerokich kopyt koni pociągowych, nie czując lęku.Ciepłe oddechy dobywające się z miękkich chrap napawały go otuchą.Działo się to bardzo dawno temu.Przemówił do ślicznej muliczki, nazywając ją swą ulubienicą, pocieszając, by nie czuła się samotna.Dotarcie do każdego zwierzęcia w wielkich stadach na wschodnich moczarach zajęło mu jeszcze sześć dni.Przez ostatnie dwa krążył wśród rozproszonych grupek krów wędrujących u stóp góry.Wielu z nich nie dotknęła jeszcze choroba.Muliczka dźwigała go na grzbiecie.Tak było łatwiej.Nie miał już jednak nic do jedzenia.Gdy wrócił do wioski, uginały się pod nim kolana.Był bardzo słaby.Droga do domu ze stajni Olchy, gdzie zostawił muliczkę, zajęła mu bardzo dużo czasu.Emer powitała go, zrugała i usiłowała zmusić do jedzenia.Wyjaśnił, że jeszcze nie może nic przełknąć.- Kiedy tam byłem, na chorych polach, wśród choroby, ja też czułem się chory.Niedługo znów będę mógł coś zjeść.- Oszalałeś! - wykrzyknęła z gniewem, który wydał mu się przejmująco słodki.Czemu gniew innych nie był taki słodki? - Przynajmniej się wykąp - rzuciła.Wiedział, jak cuchnie, i podziękował jej.- Ile Olcha płaci ci za to wszystko? - spytała ostro, grzejąc wodę.Wciąż była oburzona.- Nie wiem - odparł.Zastygła w bezruchu.- Nie ustaliłeś ceny?- Ustalić cenę? - Spiął się cały.Potem przypomniał sobie, kim nie jest, i dodał z pokorą: - Nie.- O, święta naiwności! - syknęła gniewnie Dar.- To skąpiec.- Wlała do wanny sagan parującej wody.- Ma kościane płytki - dodała.- Powiedz, że to musi być kość.Dziesięć dni chłodu i głodu, na polach! San ma tylko miedziaki, ale Olcha może zapłacić kością.Wybacz, że wtrącam się do twoich spraw, panie.Pchnęła nogą drzwi i wyszła do pompy, dźwigając dwa puste cebrzyki.Ostatnio w ogóle nie czerpała wody ze strumienia.Była mądra i miła.Czemu tak długo przebywał wśród ludzi, którzy nie byli mili?Następnego dnia Olcha rzekł:Pożyjemy, zobaczymy.Jeśli moje krowy wyzdrowieją i przeżyją zimę, uznam, że dobrze się spisałeś.Nie, żebym w to wątpił ale bądźmy uczciwi.Nie chciałbyś, bym zapłacił ci tyle, ile zamierzam by odkryć, że czar nie zadziałał i zwierzęta padły Niech się odwróci! Nie żądam jednak, byś czekał bez zapłaty.Oto zaliczka a poczet tego, co jeszcze dostaniesz.Jesteśmy kwita? Tak?Miedziaki nie były nawet ukryte w sakwie, jak nakazywał wyczaj.Irioth musiał wyciągnąć rękę, a gospodarz ułożył na niej sześć miedzianych monet.- No proszę, załatwione - uśmiechnął się dobrodusznie - Za kilka dni zajmiesz się roczniakami na pastwiskach wokół Długiego Stawu.- Nie - odparł Irioth.- Kiedy zostawiłem stado Sana padało mnóstwo zwierząt.Jestem tam potrzebny.- Ależ nie, panie Otaku.Podczas twojej nieobecności zjawił się znachor, czarownik.Bywał tu już wcześniej.Pochodzi z południowego wybrzeża i San go zatrudnił.Pracuj dla mnie, dobrze ci Płacę.Może lepiej niż miedzią, jeśli krowy wyzdrowieją Irioth me odpowiedział “tak", “nie" ani “dziękuję".Odszedł słowa.Gospodarz odprowadził go wzrokiem i splunął.- Niech się odwróci - westchnął.Iriotha ogarnął niepokój, pierwszy raz od przybycia na Górskie Moczary.Walczył z nim.Do wioski przybył człowiek obdarzony mocą, obcy.Ale to czarownik.Tak twierdził Olcha.Nie czarnoksiężnik nie mag, tylko znachor, uzdrowiciel bydła.Nie muszę się go lękać.Nie muszę bać się jego mocy.Nie potrzebuję jego mocy.Muszę go jednak zobaczyć, upewnić się.Jeśli przybył po to co ja, nie szkodzi.Możemy pracować razem.Jeśli przybył tylko to Jeżeli korzysta ze zwykłych czarów i nie chce czynić nic złego jak ja.Krętą uliczką Czystej Studni powędrował do domu Sana, stojącego naprzeciwko karczmy.Gospodarz, zgorzkniały mężczyzna po trzydziestce, rozmawiał z kimś obcym.Gdy ujrzeli Iriotha, obaj pośpiesznie odwrócili głowy.San wszedł do domu.Obcy podążył jego śladem.Irioth stanął na progu.- Mości Sanie, przybywam w sprawie bydła między rzekami Mogę zając się nim dzisiaj.- Nie wiedział, czemu to powiedział - takie miał zamiary.- Cóż.- San zawahał się i podszedł do drzwi.- Nie ma potrzeby, mości Otaku.Oto mości Promień, który przybywa, by zająć się pomorem.Leczył już wcześniej moje krowy, choroby kopyt i inne.Roboty przy stadach Olchy i tak jest aż nadto dla jednego.Czarownik nazywał się Ayeth.Jego moc była niewielka, skażona złością i kłamstwami, lecz zazdrość paliła niczym żywy ogień.- Od dziesięciu lat prowadzę tu interes - rzekł oskarżycielsko, wyłaniając się zza pleców Sana i mierząc Iriotha wzrokiem.- A ty przychodzisz z północy i podbierasz mi pracę.Wielu miałoby coś przeciw temu, ale kłótnia czarowników to zła rzecz.Czy w ogóle jesteś czarownikiem? Masz moc? Bo ja mam.Wszyscy tutejsi ludzie to wiedzą.Irioth próbował powiedzieć, że nie chce kłótni, pracy starczy dla dwóch, nie chce jej nikomu odbierać, lecz gorycz zazdrości Ayetha wypalała w nim słowa.Przybysz i tak by ich nie usłyszał, a swą złością niszczył je, nim zostały wypowiedziane.Z coraz większą wzgardą patrzył na milczącego Iriotha.Zaczął mówić coś do Sana, a wówczas Irioth odezwał się w końcu:- Musisz.- rzekł.- Musisz iść.Z powrotem.Gdy wymówił ostatnie słowo, lewą ręką ciął powietrze, jakby machał ostrym nożem.Ayeth oszołomiony runął na krzesło.Był tylko mizernym czarownikiem, oszustem znającym zaledwie kilka nędznych zaklęć.A może oszukiwał, może ukrywał swą moc, może to rywal? Zazdrosny rywal? Trzeba go powstrzymać, spętać, nazwać, przywołać.Irioth zaczął wymawiać słowa, które by go spętały, i przerażony Ayeth umknął, kuląc się, malejąc, wrzeszcząc głośno.To złe, złe.Robię coś złego, to ja jestem zły, pomyślał Irioth.Uciszył własne słowa.Walczył z nimi.I w końcu wykrzyknął tylko jedno.Ayeth przypadł do ziemi, drżał na całym ciele i wymiotował.San patrzył na nich oszołomiony, próbując powiedzieć: “Niech się odwróci, odwróci!", i nie stało się nic złego.Lecz w dłoniach Iriotha płonął ogień.Płonął w oczach, gdy próbował ukryć je przed światem.Na języku, gdy usiłował coś powiedzieć.***Przez długi czas nikt nie chciał go tknąć.Upadł na progu Sana i leżał niczym martwy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl