[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Różnicowaliśmy zbiór tych, co zginali, względem zbioru tych, co wrócili z Neapolu ca­ło.Ta cecha wypłynęła oczywiście.Kłopot był najpierw ten, że łysienie można było stwierdzić pewnie tylko u de­nata, bo niektórzy z ocalałych mogli sią nie przyznawać do noszenia peruki.Ambicja ludzka bywa na tym punkcie niesamowicie drażliwa, a trudno było ciągnąć ich za włosy i oglądać je z bliska, skoro sobie tego nie życzyli.Diagnoza wymagałaby odnalezienia zakładu kalotechnicznego, w któ­rym dany człowiek dał sobie zrobić peruką albo i prze­szczep włosów, a na tośmy po prostu nie mieli już ani cza­su, ani ludzi.— Czy uważaliście to za istotne aż tak bardzo?— Zdania były podzielone.Niektórzy sądzili, że to jest bez znaczenia, tym bardziej, skoro idzie o ustalenie, czy pośród kilku ocalałych pacjentów Stelli są ludzie ukrywa­jący łysienie, a jakiż to może mieć związek z tragicznymi wypadkami innych reumatyków?— No dobrze, ale jeżeli wzięliście pod uwagę i stan uwłosienia, czemu był pan taki zaskoczony przed chwilą?— Niestety, korelacją ujemną.Tym, że ^aden ze zmar­łych nie ukrywał swojej łysiny.Żaden nie nosił peruki, nie miał przeszczepu ani włosów wkłuwanych w skalp.jest taka operacja.— Wiem o tym.I co?— Nic więcej, prócz tego, że wszystkie ofiary łysiały i nie kryły się z tym, natomiast wśród ocalałych byli zaró­wno łysi jak i ludzie z normalnymi czuprynami.Uświado­miłem sobie, że Decker miał właśnie łysinkę, nic ponadto.Wydało mi się, że poczułem “gorący trop".Takie wrażenie nachodziło mnie już nieraz.Proszę zrozumieć, że tkwię w tym od dawna i widzę już miraże.Duchy.'— O, to ma posmak historii o nawiedzeniu, o tajemni­czej klątwie, o duchach.a może coś w tym jest?— Pan wierzy w duchy? — wytrzeszczyłem na niego oczy.— Może wystarczyłoby, żeby oni wierzyli.Uważa pan? Powiedzmy, że w Neapolu działa jakiś wróżbita, który po­luje na bogatych cudzoziemców.— Dobrze, powiedzmy! — poruszyłem się w fotelu.— I co dalej?— Można sobie z grubsza wyobrazić, jak przy pomocy różnych tricków, seansów stara się pozyskać ich zaufa­nie, jak daje im bezpłatnie próbki cudownego eliksiru pro­sto z Tybetu, który jest jakimś narkotycznym dekoktem, ma wywołać ich zupełną zależność od niego, albo też ma le­czyć wszechmożliwe cierpienia — i oto, wśród setki, po­wiedzmy, takich ludzi, dziesięciu czy jedenastu z lekko­myślności, zażywszy zbyt wielką dawkę na raz.— Aha! — powiedziałem.— No tak, ale Włosi by o kimś takim wiedzieli.Ich policja.Zresztą ruchy niektó­rych ofiar odtworzyliśmy tak, że wiadomo, o której go­dzinie gość wychodził z hotelu, jak był wtedy ubrany, w którym kiosku kupował sobie gazety i jakie, w której kabinie rozbierał się na plaży, gdzie i co jadał, na czym był w operze, więc mogliśmy pominąć takiego znachora czy “guru" w jednym, drugim przypadku, ale nie we wszy­stkich.Nie, nikogo takiego nie było.A poza tym to i mało prawdopodobne.Włoskiego tak jakby nie znali, a czyż zre­sztą Szwed z wyższym wykształceniem, antykwariusz, po­ważny przedsiębiorca chodziliby do włoskiej wróżki? Wre­szcie, oni nie mieli na to czasu.— Jako przekonany, ale nie pokonany, będę strzelał jeszcze raz! — podniósł się Barth ze swego karła.— Jeśli szli na jakiś haczyk, który ich delikatnie pociągał, był to haczyk nie pozostawiający śladów! Zgoda?— Zgoda.— A zatem “TO" brało ich sposobem prywatnym, in­tymnym, osobistym, a jednocześnie ulotnym.Seks!? Zwlekałem z odpowiedzią.— Nie.Zapewne, niektórym zdarzały się przelotne kon­takty erotyczne, ale to nie to.Zaglądaliśmy w ich życie z taką dokładnością, że coś tak “dużego" jak kobiety, eks­cesy, dom schadzek nie mogło nam ujść.To_ by musiało być coś po prostu zupełnie błahego.Sam się zdziwiłem trochę tymi ostatnimi słowami, bo właśnie tak dotąd nie myślałem.Ale była to woda na młyn Bartha.— Śmiertelna błahostka? Czemu nie! Coś takiego, czemu się folguje za tajonym pociągiem, starannie ukrywanym przed światem.A przy tym to może być rzecz, której byśmy się z panem nie wstydzili.Może tylko dla pewnej kategorii ludzi stanowiłoby ujawnienie tego feblika kata­strofalny blamaż.— Koło się zamknęło — zauważyłem — bo pan wrócił teraz na teren, z którego mnie pan poprzednio wyganiał: psychologii.Za oknem rozległo się trąbienie.Doktor wstał — wydał mi się niespodziewanie młody — spojrzał w dół i pogroził palcem.Sygnał ucichł.Ze zdziwieniem zauważyłem, że zmierzcha, spojrzałem na zegarek i zrobiło mi się głupio — siedziałem u niego czwartą godzinę! Wstałem, żeby się pożegnać, ale nie chciał o tym słyszeć.— O nie, mój panie.Po pierwsze, zostanie pan u nas na kolacji, po wtóre, niczegośmy nie ustalili, a po trzecie, czy raczej przedpierwsze, chcę pana przeprosić.Odwróciłem role! Wziąłem się do pana jak sędzia śledczy! Nie ukrywam, że miałem w tym pewien cel, niegodny roli gospodarza.Chciałem dowiedzieć się czegoś takiego o panu i przez pana, czego nie dowiem się z akt.Aurę sprawy może przekazać tylko człowiek, to moje przekonanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl