[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sam język, proszę pana, tai w sobie olbrzymie, lecz przecie nie bez-graniczne możliwości.Utopić się  gdy pan pojmie, że to może iść od  utopia ,zrozumie pan lepiej czarnowidztwo wielu futurologów!61 Rozmowa zeszła wnet na sprawy mocniej mnie poruszające.Wyznałem Trot-telreinerowi moje lęki  i moje obrzydzenie do nowej cywilizacji.%7łachnął się.Słuchał jednak dalej i, dobre serce, zaczął mi współczuć.Widziałem nawet, jaksięgnął po mizerykordiał do kamizelki, ale powstrzymał się w pół drogi do niej,bo tak wybrzydzałem się na psychemikalia.Na koniec jednak przybrał surowywyraz twarzy. Niedobrze z panem, Tichy.Krytyka pana nie dociera w ogóle do sednarzeczy.Nie zna go pan.Ani się go pan nie domyśla.W porównaniu z nim  Procrustics i cała reszta psycywilizacji to fraszka!Nie wierzyłem własnym uszom. Ależ.ależ. jąkałem się  co też pan mówi, profesorze? Co możebyć gorsze?Pochylił się ku mnie przez stolik. Tichy, zrobię to dla pana.Naruszę zawodową tajemnicę.O wszystkim,na co pan wyrzekał, wie każde dziecko, bo jakżeby inaczej.Rozwój musiał iśćw tym kierunku od chwili, gdy po narkotykach i prahalucynogenach przyszły takzwane psychofokalizatory o silnie wybiórczym działaniu.Ale prawdziwy prze-wrót nastąpił dopiero dwadzieścia pięć lat temu, gdy syntetyzowano maskony, tojest hapunktory  halucynogeny punktowe.Narkotyki nie odcinają człowieka odświata, zmieniają tylko stosunek do niego.Halucynogeny zamącają i przesłaniającały świat.Pan się o tym sam przekonał.Natomiast maskony świat fałszują! Maskony.maskony. powtarzałem. Znam to słowo.A! Koncen-tracje masy pod skorupą Księżyca, te takie zgęstki minerałów? Ale co one mająwspólnego.? Nic, bo to słowo nabrało już innego znaczenia.To jest smaczenia.Pochodziod maski.Wprowadzając odpowiednio syntetyzowane maskony do mózgu, moż-na zasłonić dowolny obiekt świata zewnętrznego obrazami fikcyjnymi tak spraw-nie, że osobnik zachemaskowany nie wie, co jest w postrzeganym realne  a coułudne.Gdybyś pan przez jedno mgnienie zobaczył świat, jaki nas n a p r a w d ęotacza  a nie ten uszminkowany chemaskowaniem  zdrętwiałbyś pan! Czekajże pan.Jaki świat? Gdzie on jest? Gdzie go można zobaczyć? Nawet tu!  szeptał mi do ucha, zerkając na wszystkie strony.Przysiadł siędo mnie i podając mi pod stolikiem małą szklaną flaszeczkę z dotartym korkiem,tchnął poufnie: To jest antych, z grupy ocykanów, potężny środek przeciwpsychemiczny,pochodna nitrodazylkowa peiotropiny.Nawet noszenie przy sobie, nie to że za-żywanie, jest deliktem głównym! Proszę odkorkować pod stołem, wciągnąć razw nozdrza, ale tylko raz  jakbyś pan amoniak wąchał.No, jak sole trzezwiące.Ale potem.Dlaboga! Panuj nad sobą! Trzymaj się, pamiętaj!Trzęsącymi się rękami odkorkowałem flaszeczkę.Profesor odebrał mi ją, le-dwie się zaciągnąłem ostrym migdałowym oparem; do oczu napłynęły mi obfite62 łzy.Gdy je strąciłem końcem palca i otarłem powieki, straciłem dech.Wspaniałasala, wyłożona kobiercami, pełna palm, o majolikowych ścianach, z wykwintnieroziskrzonymi stołami, z dworną kapelą w głębi, co przygrywała nam do pieczy-stego, znikła.Siedzieliśmy w betonowym bunkrze, przy nagim stole drewnianym,ze stopami zanurzonymi w porządnie już starganej, słomianej macie.Muzykę sły-szałem nadal, ale widziałem teraz, że płynie z głośnika zawieszonego na pordze-wiałym drucie.Kryształowo tęczujące kandelabry ustąpiły miejsca zakurzonymnagim żarówkom; najokropniejsza przemiana zaszła jednak na stole.Znieżystyobrus znikł; srebrny półmisek z dymiącą kuropatwą na grzance obrócił się w fa-jansowy talerz, na którym leżała nieapetyczna, szarobrunatna bryja, klejąca siędo cynowego widelca, bo i jego stare, szlachetne srebro zgasło.Patrzyłem zlo-dowaciały na paskudztwo, które przed chwilą jeszcze pałaszowałem ze smakiem,rozkoszując się chrupaniem przyrumienionej skórki ptaszęcej, łamanym kontra-punktowo grubszymi trzaśnięciami grzanki, górę wybornie podsuszonej, dołemzaś naciągającej sosikiem.To, co brałem za liście palmy w pobliskim kuble, byłow samej rzeczy sznurkami od kalesonów osobnika, który z trzema innymi sie-dział tuż nad nami, nie na pięterku, lecz raczej na półce, tak była wąska i cia-sna.Gdyż tłok panował nieprawdopodobny! Myślałem, że oczy wyjdą mi z orbit,kiedy przerażający obraz zachwiał się i jął zasnuwać na powrót, jak za dotknię-ciem różdżki czarodziejskiej.Tasiemki kalesonowe obok mej twarzy zazieleniłysię i były znów liściastymi odnogami palmy, kubeł z odpadkami, cuchnący o trzykroki, nabrawszy ciemnego blasku, stał się rzezbioną donicą, a brudna powierzch-nia stołu zabieliła się jak pokryta pierwszym śniegiem.Zabłysły kryształowe kie-liszki, bryjowata maz nabrała szlachetnej barwy pieczystego, wyrosły jej, gdzietrzeba, skrzydełka i udka, cyna sztućców łysnęła starym srebrem.i zafurkotaływokół fraki kelnerskie.Spojrzałem pod nogi  słoma obróciła się w persy i, przywrócony luksusowemu światu, dysząc ciężko, wpatrywałem się w bujnąpierś kuropatwy, niezdolny zapomnieć tego, co kamuflowała. Teraz dopiero zaczyna pan ogarniać rzeczywistość  konfidencjonalnieszeptał Trottelreiner, patrząc mi w twarz, jakby się bał mojej nazbyt gwałtownejreakcji. A proszę zważyć, że znajdujemy się w lokalu ekstraklasy! Gdybymnie brał z góry w rachubę ewentualności wtajemniczenia pana, poszlibyśmy dorestauracji, której widok, kto wie, pomieszałby może panu umysł. Co? Więc.są.jeszcze straszniejsze? Tak. Nie może być. Zapewniam pana.Tu mamy przynajmniej autentyczne stoły, krzesła, tale-rze i sztućce, a tam leży się na wielopiętrowych pryczach, jedząc palcami z pod-tykanych przez konwejer kubłów.Także to, co ukrywa się pod maską kuropatwy,jest tam mniej pożywne. Co to jest?!63  Nie żadna trucizna, Tichy, po prostu ekstrakt trawy i buraka pastewnego,namoczony w chlorowanej wodzie i zmielony z rybną mączką; zwykle dodajesię kostnego kleju i witamin, omaszczając maz syntetycznym smarem, żeby niestawała w gardle.Nie zauważył pan zapachu? Zauważyłem.Zauważyłem!!! A widzi pan. Na litość boską, profesorze.co to jest? Proszę mi powiedzieć! Zaklinampana.Zmowa? Perfidia? Plan dla wygubienia całej ludzkości? Szatański spisek? Gdzie tam, Tichy.Nie bądz pan demoniczny.Jest to po prostu świat, w któ-rym żyje grubo ponad dwadzieścia miliardów ludzi.Czytał pan dzisiejszego  He-ralda ? Rząd Pakistanu twierdzi, że w tegorocznej katastrofie głodowej zginęłotylko 970 000 ludzi, opozycja zaś  że sześć milionów.Gdzież w takim świe-cie chablis, kuropatwy, potrawki w sosie bearnais? Ostatnie kuropatwy wyginę-ły ćwierć wieku temu.To trup, tyle że znakomicie zachowany, bo się go wciążsprawniej mumifikuje  czy też, bośmy się nauczyli maskować tę śmierć. Zaraz! Myśli nie mogę zebrać.Więc to znaczy, że. %7łe nikt panu zle nie życzy, na odwrót  z litości bowiem, z powodów wyż-szej humanitarnej natury stosuje się humbug chemiczny, kamuflaż, przystrajanierzeczywistości w piórka i barwy, jakich jej brak. Profesorze, czy to oszustwo jest wszędzie? Tak. Ale ja nie jadam na mieście, sam sobie gotuję, więc którędy, jak.? Jak przyjmuje pan maskony? Pan o to pyta? Pan? Są w powietrzu trwalerozpylane.Nie pamięta pan costaricańskich aerozoli? To były nieśmiałe pierwszepróby, coś jak Montgolfiera w zestawieniu z rakietą. I wszyscy o tym wiedzą? I mogą z tym żyć? Nic podobnego.Nikt o tym nie wie. Ani pogłosek, ani plotek? Plotki są wszędzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl