[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomyślałem też o grupie pływaków, których dostrzegłem na morzu.Szacując tę gromadę widoczną z daleka, jak również wszystkie te, które pokrywały teraz okoliczne drogi, doszedłem do wniosku, że liczba ścigających mnie jest o wiele za duża jak na tak wyludnione miasto.Skąd wzięły się te wielkie tłumy? Czyżby stare, niezaplombowane kanały zapełnione były pokrętnym, nie przynależącym do żadnej kategorii i przez nikogo nie podejrzewanym życiem? A może rzeczywiście jakiś niewidzialny statek przywiózł cały legion nieznanych przybyszów na tę piekielną rafę? Kim są wobec tego? Dlaczego się tutaj znaleźli? Jeżeli taka kolumna obcych przybyszów grasowała na drodze do Ipswich, to czy patrole na innych drogach też zostały wzmocnione?Wszedłem w zarośla wykopu kolejowego i posuwałem się powolnym krokiem, gdy nagle znowu spowił mnie ciężki, odrażający zapach rym.Czyżby wiatr zmienił kierunek na wschodni, wiejąc wprost od morza w stronę miasta? Pewnie tak, bo teraz usłyszałem jakieś gardłowe pomruki z tamtej właśnie strony, dotąd zupełnie cichej.Dochodziły mnie jeszcze inne odgłosy - coś w rodzaju zbiorowego trzepotania i tupotu, które pobudzały wyobraźnię do granic wytrzymałości.Nie mogłem się pozbyć jakichś pozbawionych logiki myśli na temat tej nieprzyjemnie falującej kolumny na drodze do Ipswich.Po chwili smród i gwar nasiliły się jeszcze bardziej, więc zatrzymałem się drżąc na całym ciele, rad, że mam kryjówkę w wykopie.Przypomniałem sobie, że właśnie tutaj droga do Rowley podchodzi bardzo blisko do starej linii kolejowej, tuż przed skrzyżowaniem i zakrętem na zachód.Coś się poruszało wzdłuż tej drogi, położyłem się więc płasko, aż przejdzie i zniknie.Wdzięczny byłem niebiosom, że te kreatury nie moją ze sobą psów do tropienia - pewnie zresztą byłoby to niemożliwe na terenie tak cuchnącym rybami.Przycupnąwszy pośród krzaków w piaszczystym dole czułem się raczej bezpieczny, choć wiedziałem, że moi prześladowcy będą przechodzić naprzeciwko mnie w odległości nie większej niż pięćdziesiąt metrów.Mogę ich zobaczyć, ale oni mnie nie zauważą, chyba że przez jakiś niefortunny przypadek.A jednak wzdragałem się przed ich widokiem.Widziałem przed sobą z bliska oświetlony księżycem teren, przez który będą przechodzić, i pomyślałem, że to miejsce może ulec bezpowrotnemu skażeniu.Są to, być może, najbardziej zwyrodniałe istoty miasta Innsmouth, których lepiej byłoby nie zachować w pamięci.Smród stał się nie do zniesienia, a hałas był nieprzerwanym harmiderem rechotu, ujadania i poszczekiwania, co wziąwszy razem bynajmniej nie przypominało ludzkiej mowy.Czyżby to rzeczywiście były głosy ścigających mnie prześladowców? A może jednak mają ze sobą psy? Nie udało mi się zauważyć żadnych zwierząt w Innsmouth.Trzepot i szuranie niemal mnie ogłuszały, uznałem, że chyba nie zdołam spojrzeć na te zdegenerowane stwory.Postanowiłem przez cały czas trzymać oczy zamknięte, dopóki wszystkie te odgłosy nie oddalą się na zachód.Horda znajdowała się już w pobliżu - powietrze przesycone było ich ostrym warczeniem, a ziemia aż się trzęsła od kroków stawianych w niespotykanych rytmie.Dech mi prawie zaparło i całą siłą woli nie otwierałem oczu.Nawet teraz nie mogę powiedzieć, czy to, co nastąpiło, było straszną rzeczywistością, czy też koszmarną halucynacją.Późniejsza działalność rządu - na skutek moich pełnych przerażenia próśb - potwierdza straszną prawdę.Ale czy halucynacja nie może się zdarzyć pod wpływem hipnotycznego czaru, jaki rzuca to stare, widmowe miasto? Miejsca takie mają dziwne właściwości, a spuścizna obłąkańczej legendy może działać na wyobraźnię nie tylko jednego człowieka, zwłaszcza pośród wymarłych, cuchnących ulic, zbutwiałych dachów i kruszących się wieżyc.Czyż nie jest to możliwe, że źródło obecnego, a tak zaraźliwego szaleństwa czai się w głębiach tego widma, jakie roztacza się nad Innsmouth? Któż może być pewien rzeczywistości po wysłuchaniu opowieści starego Zadoka Allena? Funkcjonariusze rządowi nie znaleźli biednego Zadoka ani nawet żadnego po nim śladu.Gdzie kończy się szaleństwo, a zaczyna rzeczywistość? Czyż nie jest możliwe, że nawet ten mój ostatni strach i wizje były po prostu złudzeniem?Muszę jednak opowiedzieć, co widziałem, jak mi się zdaje, owej nocy w blasku szyderczego księżyca na drodze do Rowley, tuż na wprost siebie, kiedy leżałem pośród krzaków dzikiej róży, w pustym wykopie kolejowym.Oczywiście nie dotrzymałem postanowienia, że nie otworzę oczu.Z góry było to skazane na niepowodzenie, bo kto by uleżał z zamkniętymi oczami, kiedy cały legion pochylonych, ujadających stworów nieznanego pochodzenia przesuwał się z rozgłośnym trzepotem zaledwie w odległości pięćdziesięciu metrów?Wydawało mi się, że jestem przygotowany na najgorsze, i rzeczywiście powinienem być, zważywszy na to, co już przedtem widziałem.Inni moi prześladowcy byli niesamowicie wynaturzeni, nie powinienem więc mieć oporów, aby zobaczyć również i te postacie, w których nie było nawet śladu normalności.Nie otworzyłem jednak oczy dopóki nie rozległ się ochrypły jazgot na wprost mnie.Zdałem sobie sprawę, że długi sznur tych stworów musy być widoczny w miejscu, gdzie zbocze wykopu łączy się z drogą przecinającą trakt i wtedy już nie potrafiłem się oprzeć pokusie, bez względu na to, jaką potworność objawi mi łypiący pożądliwym okiem księżyc [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl