[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wysiadaliśmy z wózka i wspi-naliśmy się do mieszkań przewiewnych niby skrzynie do pakowania albo schodziliśmy do izbponurych jak piwnice.Wsiadaliśmy do wózka, jechaliśmy dalej, wysiadaliśmy znów, w jed-nym jedynym celu, jak się zdawało, aby zajrzeć za kupę rumowisk.Słońce zniżyło się, mójtowarzysz dawał mi krótkie i szydercze odpowiedzi, ale wynikało z nich, że się wciąż z John-sonem rozmijamy.Wreszcie nasz wehikuł stanął raz jeszcze z szarpnięciem, woznica zesko-czył z kozła i otworzył drzwiczki.89 Czarne bajoro przegradzało dróżkę.Kopiec odpadków ze zdechłym psem na wierzchu by-najmniej nas nie odstręczył.Pusta puszka po australijskich konserwach z wołowego mięsapodskoczyła wesoło przed moim butem.Potem przecisnęliśmy się przez szparę w ciernistympłocie.Znalezliśmy się na bardzo czystym podwórzu krajowców, a wielka kobieta z tamtejszej ra-sy, o gołych brunatnych nogach, grubych jak u słonia, czołgała się za srebrnym dolarem, któ-ry się skądś wytoczył.Była to pani Johnson we własnej osobie.% Twój chłop jest w domu % powiedział były sierżant i usunął się na bok, zaznaczającostentacyjnie zupełną obojętność w stosunku do wszystkiego, co mogło nastąpić.Johnson stałtyłem do chaty o ścianach z mat, zbudowanej na palach.W lewej ręce trzymał banana.Prawąrzucił w przestrzeń drugiego dolara.Tym razem kobieta złapała go w lot i od razu opuściła sięciężko na ziemię, aby się nam przypatrywać w wygodniejszej pozycji. Mój chłop miał bladą, nie ogoloną twarz, siwe włosy, a łokcie i plecy zabłocone; przezrozłażące się szwy szewiotowego surduta widać było jego białą nagość.Na szyi miał resztkipapierowego kołnierzyka.Spojrzał na nas z powagą i zdumieniem, chwiejąc się na nogach. Skąd jesteście? %zapytał.Upadłem na duchu.Jakże mogłem być taki głupi, żeby dla czegośpodobnego tracić czas i energię!Ale zabrnąwszy już tak daleko, podszedłem do Johnson i wyłożyłem mu cel mojej wizyty.Chodzi mi o to, aby zabrał się ze mną od razu, spędził noc u mnie na statku i jutro z począt-kiem odpływu pomógł mi przeprowadzić statek przez rzekę bez użycia pary.Mój bark masześćset ton pojemności i dziewięciostopowe zanurzenie rufą.Zaproponowałem Johnsonowiosiemnaście dolarów za jego znajomość miejsca; przez cały ten czas były marynarz przypa-trywał się uważnie ze wszystkich stron bananowi, podnosząc go do oczu to z jednej, to z dru-giej strony.% Pan zapomniał mnie przeprosić % powiedział wreszcie bardzo wyraznie.% Nie będącsam dżentelmenem, nie czuje pan prawdopodobnie, kiedy się pan dżentelmenowi narzuca.Jajestem dżentelmenem.%7łyczę sobie, aby pan zrozumiał, że kiedy jestem przy forsie, to niepracuję, a teraz.Byłbym go uznał za zupełnie trzezwego, gdyby się nie zatrzymał i nie usiłował zetrzeć zwielkim przejęciem dziury w spodniach na kolanie.% Mam pieniądze % i przyjaciół.Tak jak każdy dżentelmen.Może by pan chciał poznaćmojego przyjaciela? Nazywa się Falk.Mógłby pan pożyczyć trochę pieniędzy.Niech się panstara zapamiętać: F%A%L%K.Falk.% Zmienił nagle ton.% Szlachetna dusza % rzekł z roz-targnieniem.% Więc Falk dał panu pieniądze? % spytałem, przerażony drobiazgowym wykończeniemtego ciemnego spisku.% Pożyczył mi, mój poczciwcze, a nie dał mi % poprawił ze słodyczą.% Spotkał mnie naprzechadzce wczoraj wieczór, a że chciał być, jak zwykle, usłużny.Czyby pan tak nie po-szedł sobie do diabła z mojego podwórza?Co rzekłszy, bez żadnego ostrzeżenia cisnął banan, który przeleciał koło mojej głowy i tra-fił policjanta akurat pod lewym okiem.Ten rzucił się na nędznego Johnsona, bełkocząc zwściekłości.Upadli obaj.Ale po co się rozwodzić nad niedolą, poniżeniem, bezsensemtamtych chwil, nad zmęczeniem i brakiem tchu, i śmiesznością, i upokorzeniem, i % i kropli-stym potem.Odciągnąłem byłego huzara.Zachowywał się jak dzikie zwierzę.Zdaje się, żeutrata wolnego popołudnia bardzo mu była nie na rękę, bo ogród, który miał przy domku,wymagał jego osobistego dozoru.Lekkie uderzenie bananem rozpętało.w nim bestię.Gdy-śmy odchodzili, Johnson leżał na wznak, wciąż jeszcze siny na twarzy, ale z lekka zaczynałkopać nogami.Podczas tego wszystkiego gruba kobieta siedziała wciąż na ziemi, widocznieobezwładniona okropnym strachem.90 Przez pół godziny trzęśliśmy się w sunącym pudle, milcząc głucho.Były sierżant tamowałkrew płynącą z długiej kresy na policzku.% Mam nadzieję, że pan jest zadowolony % powie-dział nagle.% Aadny koniec tej błazeńskiej historii! Gdyby pan się nie pokłócił z kapitanemholownika o jakąś tam dziewczynę, nigdy by do tego wszystkiego nie doszło.% Tak pan słyszał % powiedziałem.% Pewnie, że słyszałem.I dziwiłbym się, gdyby to nie doszło do samego generalnego kon-sula.Jak ja się przed nim jutro stawię z tą krechą na twarzy? To panu się należało!Potem zaczął równym głosem sypać przekleństwa % okropne, soczyste, żołnierskie, wobecktórych najgorsze marynarskie klątwy brzmiałyby jak dziecięcy szczebiot; wreszcie wózeksię zatrzymał i były sierżant wyskoczył bez pożegnania.Mnie zaś ledwo sił starczyło na do-pełznięcie do kawiarni Schomberga, gdzie napisałem przy małym stoliku kartkę do pierwsze-go oficera, zawiadamiając go, żeby miał wszystko w pogotowiu, bo nazajutrz rano ruszamy.Nie mogłem znieść widoku swojego statku.No, no! Aadnego ma nieborak kapitana, nie ma comówić! Cóż to za okropna historia! Objąłem rękoma głowę.Chwilami doprowadzała mnie dorozpaczy oczywistość własnej niewinności.Cóż ja takiego zrobiłem? Gdybym popełnił coś, zczego by to wszystko wynikało, byłbym się przynajmniej nauczył drugi raz tego nie robić!Ale czułem się niewinny jak idiota.Kawiarnia była jeszcze pusta, tylko Schomberg krążyłkoło mnie, wybałuszając oczy z pewnego rodzaju lękliwą ciekawością i szacunkiem.Niewątpiłem, że to on rozpuścił ową historię, ale miał dobre serce i jestem doprawdy przekonany,że dzielił wszystkie moje troski.Krzątał się koło mnie, jak tylko mógł.Usunął na bok ciężkiepudło z zapałkami, ustawił prosto krzesło, popchnął z lekka nogą spluwaczkę, jak to się dajedrobne dowody współczucia przyjacielowi, którego dotknął ciężki smutek, wreszcie wes-tchnął i powiedział, niezdolny utrzymać dłużej języka za zębami.% No! Ostrzegałem pana, panie kapitanie.Ma pan za swoje, że się pan porwał na Falka.Facet jest zdolny do wszystkiego.Siedziałem bez ruchu; Schomberg obrzucił mnie wzrokiem, wyrażającym coś w rodzajuwspółczucia, i wybuchnął zachrypłym szeptem:% Ale pyszny bo pyszny kąsek z tej dziewczyny.% Mlasnął głośno grubymi wargami.%Najpyszniejszy kąsek, jaki kiedykolwiek.% ciągnął z wielkim namaszczeniem, lecz urwałnie wiadomo dlaczego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl