[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miejsca, które oświetlała, wydawały się tak podobne do siebie, że nie potrafił ich odróżnić.Zbłądził w samym środku zbocza porośniętego alpejskim lasem nie do przebycia.Przyroda dokonała zmian szlaku Leinkrausa w ciągu tych dziesięcioleci, jakie upłynęły od czasu ostatniej pielgrzymki rodziny do grobu zmarłego.Obszar letniego topnienia śniegów wydłużył się, łatwy niegdyś do przebycia las nasiąkł wilgocią, nawodniona gleba stała się doskonałym miejscem dla niepohamowanego wzrostu roślinności.Ale świadomość tego była równie mało przydatna jak i zniekształcone obrazy wydobywane z mroku światłem latarki.Pierwotny odgłos strzałów dobiegł stamtąd.Niewiele miał do stracenia poza resztkami tchu i zdrowych zmysłów.Zaczął biec, wciąż słysząc w uszach echo strzałów, które rozległy się ledwie przed kilkoma sekundami.Im szybciej biegł, tym bardziej wydawało mu się, że udaje mu się zachować linię prostą.Wyrąbywał sobie ścieżkę rękami, odginając, łamiąc i odłupując wszystko, co mu stanęło na drodze.I ujrzał prześwit.Osunął się na kolana, zupełnie bez tchu, nie więcej niż dziesięć metrów od brzegu lasu.Ponad zasłoną gęstych drzew wznosiła się usiana plamami śniegu ściana szarej skały.Wyrastała ponad najwyższe gałęzie, niknąc mu w górze z oczu.Dotarł do trzeciego tarasu.Tak jak jego brat.Morderca z Korpusu Oko dokonał tego, co stary Goldoni uważał za niemożliwe — wykorzystał dawno zapomniany opis sprzed pół wieku, drobiazgowo to rozpracował i przystosował do prowadzonych obecnie poszukiwań.Był czas, kiedy Adrian byłby z brata dumny.Ten czas jednak minął.Teraz pozostała tylko konieczność powstrzymania go.Do tej pory próbował o tym nie myśleć, niespokojny, czy zdoła pogodzić się z koniecznością, gdy w końcu ta chwila nastanie.Chwila nie znanej dotąd udręki.Teraz się z nią pogodził.Na chłodno, dziwnie nieporuszony, choć pełen wypranego z emocji smutku.Była to jedyna niezaprzeczalnie logiczna reakcja na horror i chaos.Zabije swego brata.Albo brat zabije jego.Podniósł się z ziemi, wyszedł powoli z lasu i odnalazł skalistą ścieżkę zaznaczoną na planie Leinkrausa.Wiła się wokół góry szerokimi zakolami, zmniejszającymi kąt podejścia, zakręcając na całej długości zgodnie z ruchem wskazówek zegara aż do szczytu lub niemalże do szczytu, bo przed samym tarasem zbocze góry przechodziło w pionową skalną ścianę, która, jeśli Paul Leinkraus dobrze pamiętał, była dość wysoka.Odwiedził grób tylko dwa razy — w pierwszym i drugim roku wojny — kiedy był jeszcze bardzo młody.Ściana mogła się okazać nie tak wysoka, jak mu się wydawało, bo były to wspomnienia chłopięce.Ale to, że musieli używać drabiny, by się na nią wdrapać — pamiętał dokładnie.Leinkraus wyznał, że podniosłość i powaga ostatniej posługi wobec zmarłego kłóciły się z witalnością rozpierającą młodego chłopca.Istniała jeszcze inna droga do platformy na szczycie wzgórza, przez starszych nie brana pod uwagę, ale dokładnie spenetrowana przez wyrostka, który nie okazywał należytego poszanowania dla praktyk religijnych.Znajdowała się na końcu znikającej na pozór ścieżki, spory kawałek za ogromną naturalną arkadą, stanowiącą kontynuację górskiego szlaku.Tworzył ją ciąg poszarpanych głazów sterczących wzdłuż zwężającej się grani, trzeba było tylko sprawnych nóg i gotowości podjęcia ryzyka.Ojciec i starsi bracia ostro go złajali za to, że wspiął się właśnie tamtędy.Upadek byłby groźny.Niekoniecznie śmiertelny, ale urwisko w dole było dość głębokie, żeby złamać rękę czy nogę.“Złamanie ręki czy nogi teraz — pomyślał Adrian — skończyłoby się śmiercią.Unieruchomiony człowiek stanowi łatwy cel".Ruszył w górę ścieżką wijącą się między sterczącymi tu i ówdzie skałami, przychylony do ziemi, by wykorzystać je jako osłonę.Taras wznosił się sto czy sto dwadzieścia metrów ponad ścieżką, w odległości długości boiska do piłki nożnej.Zaczął prószyć drobny śnieg, kładąc się nastąpną warstwą na cienkiej warstwie bieli pokrywającej już większość skał.Nogi nieustannie mu się ślizgały; utrzymywał równowagę chwytając się gałęzi krzaków i występów nierównych skał.Dotarłszy do połowy stromizny, wcisnął się tyłem we wklęsłą kamienną rynnę, by nie będąc widzianym złapać chwilę oddechu.Słyszał odgłosy dobiegające znad głowy, tarcie metalu o metal czy też kamienia o kamień.Wyskoczył z wgłębienia w skale i rzucił się pod górę najszybciej, jak się dało, pokonał kolejne cztery zakręty ścieżki, tylko raz padając na ziemię, by dać płucom kilka haustów łapczywie chwytanego powietrza, a obolałym nogom szansę odpoczynku.Wyciągnął z kieszeni plan Leinkrausa i odliczył zakręty ścieżki.Doszedł do wniosku, że osiem ma za sobą.Tak czy inaczej do arkady zaznaczonej na mapie odwróconym “U" pozostało mu nie więcej niż trzydzieści metrów.Uniósł głowę, czując na twarzy mrowienie zimna od wtulenia jej na chwilę w poduszkę ze śniegu i lodu.Przed nim ciągnął się prosty odcinek szlaku, okolony po obu stronach szarymi, poskręcanymi krzakami.Według planu za tym odcinkiem były jeszcze dwa ostre zakręty i skalny łuk.Wepchnął plan do kieszeni, trafiając przy tym dłonią na stal broni.Podciągnął pod siebie nogi, przykucnął i rzucił się biegiem dalej.Najpierw zobaczył dziewczynę.Leżała w krzakach obok ścieżki z nogami sztywno wyciągniętymi, z szeroko otwartymi oczami wpatrzonymi w zachmurzone niebo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl