[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zgadza się - powiedział „meduzyjczyk”.- Treadstone-71.Największa komórka wywiadu amerykańskiego po Wydziale Operacji Konsularnych Departamentu Stanu.Zorganizowana przez twórcę „Meduzy”.Przez Dawida Abbotta.- Mnicha - dodał cicho Jason, instynktownie.W oddali jakieś inne drzwi nieco się uchyliły.- Oczywiście.Komuż innemu powierzyłby on rolę Kaina, jeśli nie znanemu jako Delta „meduzyjczykowi”? Powiedziałem ci, że jak tylko cię ujrzałem, domyśliłem się wszystkiego.- Rolę.- Bourne przerwał; promienie słoneczne nabierały jasności, ciepła, ale nie oślepiały.D’Anjou pochylił się ku niemu.- Właśnie w tym punkcie to, co usłyszałem, nie pasuje mi do całości.Nie chciało mi się wierzyć, żeby były to prawdziwe powody, dla których, jak mi powiedziano, Jason Bourne przyjął tę robotę.- Co mówiono? Co słyszałeś?- Że jesteś oficerem wywiadu amerykańskiego, w dodatku wojskowym.Wyobrażasz sobie? Ty, Delta? Gość żywiący pogardę do tylu rzeczy, a najbardziej do wszystkiego, co amerykańskie.Powiedziałem Bergeronowi, że to odpada, ale nie wiem, czy mi uwierzył.- Co mu powiedziałeś?- To, co myślałem i co dalej myślę.Że nie idzie tu o forsę - żadne pieniądze nie zmusiłyby cię do zrobienia tego - że musi to być coś innego.Sądzę, że kierowało tobą to, co tamtymi, gdy dziesięć lat temu wstępowali do „Meduzy”.Zacząć od nowa, odzyskać coś, co się miało przedtem, a co zostało człowiekowi odebrane.Może się mylę, może nie, ale nie oczekuję od ciebie potwierdzenia.- Niewykluczone, że masz rację - rzekł Jason wstrzymując oddech; poczuł ulgę, gdy chłodny powiew rozpędził mgłę.To brzmiało sensownie.Wysłano do niego wiadomość.To mogło być to.Odczytaj wiadomość! Odszukaj nadawcę! Treadstone!- Co prowadzi nas z powrotem - ciągnął d’Anjou - do plotek na temat Delty.Kim był? Czym był? Ten wykształcony, milkliwy facet, który w dżungli potrafił przeobrażać się w śmiercionośną broń.Wymagał od siebie i od innych znoszenia nieludzkich cierpień, w dodatku bez powodu.Nigdy nie mogliśmy tego pojąć.- Nikt od was tego nie wymagał.Czy jest jeszcze coś, co mógłbyś mi powiedzieć?.Czy znają dokładnie umiejscowienie Treadstone?- Oczywiście.Powiedział mi o tym Bergeron.Rezydencja w Nowym Jorku na Wschodniej Siedemdziesiątej Pierwszej ulicy.Pod sto czterdziestym.Czy nie tak?- Być może.jeszcze coś?- To, o czym, rzecz jasna, wiesz.Ta strategia, której, muszę przyznać, nie rozumiem.- To znaczy?- Że Amerykanie myślą, iż przeszedłeś na drugą stronę.A mówiąc dokładniej chcą, aby Carlos myślał, że ty przeszedłeś na drugą stronę.- Dlaczego? - Był już blisko.To tu!- Chodzi o ten długi okres ciszy, dokładnie sześć miesięcy.Co zbiegło się z ustaniem aktywności Kaina.Do tego doszła skradziona forsa, ale bardziej znacząca była ta cisza.Jest.Wiadomość.Cisza.Miesiące spędzone w Port Noir.To szaleństwo w Zurychu, zwariowane wydarzenia w Paryżu.Nikt nie ma pojęcia, co się naprawdę stało! Każą mu się ujawnić.Wyjść na powierzchnię.Miałaś rację, Marie, najdroższa, najukochańsza moja.Miałaś rację od samego początku.- I to już wszystko? - spytał Bourne, usiłując zapanować nad niecierpliwością w głosie, bo najbardziej ze wszystkiego pragnął teraz wrócić do Marie.- Wszystko, o czym wiedzą, ale zechciej wzięć pod uwagę, że nigdy mi dużo nie mówili.Wzięli mnie ze względu na to, że byłem w „Meduzie” - bo dowiedzieli się, że Kain też do niej należał - lecz nigdy nie dopuszczali mnie blisko Carlosa.- Byłeś dostatecznie blisko.Dzięki.- Jason położył na stoliku kilka banknotów i zaczął zbierać się do wyjścia.- Jest jeszcze jedno - powiedział d’Anjou.- Nie wiem, czy ma to jeszcze jakieś znaczenie, ale oni wiedza, że nie nazywasz się Jason Bourne.- Co takiego?- Dwudziestego piątego marca.Czyżbyś zapomniał, Delta? To już za dwa dni, a ta data jest okropnie ważna dla Carlosa.Wydał odpowiednie rozkazy.Dwudziestego piątego chce mieć twoje zwłoki.Tego samego dnia zamierza dostarczyć je Amerykanom.- O czym ty mówisz?- 25 marca 1968 roku został stracony w Tam Quan Jason Bourne.Ty to zrobiłeś.31Kiedy otworzyła mu drzwi, stał w nich przez chwilę, wpatrzony w wędrujące po jego twarzy jej duże brązowe oczy, w których malował się strach pomieszany z ciekawością.Wiedziała.Nie to, jaka jest ta odpowiedź, ale że istnieje i że on wrócił, by ją oznajmić.Wszedł do pokoju, ona zamknęła drzwi.- A więc stało się - powiedziała.- Stało się.- Bourne odwrócił się i wyciągnął do niej ręce.Podeszła, objęli się w milczeniu, które mówiło więcej niż jakiekolwiek słowa.- Miałaś rację - wyszeptał w końcu dotykając wargami jej miękkich włosów.- Pozostało jeszcze wiele spraw nie wyjaśnionych, może na zawsze, ale ty miałaś rację.Nie jestem Kainem, nie ma żadnego Kaina, nigdy nie było.Mówią o kimś, kto nigdy nie istniał.Został wymyślony, żeby wywabić Carlosa.Ja go udaję.Członek „Meduzy” o imieniu Delta zgodził się udawać nie istniejącego Kaina, i ja nim jestem.Odsunęła się, nie puszczając go z objęć.- „Kain to Charlie.” - powiedziała cicho.- A Delta to Kain - dokończył Jason.- Mówiłem to?Marie przytaknęła.- Tak, kiedyś w Szwajcarii wykrzykiwałeś to przez sen.Ale nigdy nie wymieniałeś Carlosa, tylko Kaina i.Deltę.Powiedziałam ci o tym rano, ale ty milczałeś.Popatrzyłeś tylko przez okno.- Bo nic nie rozumiałem.Dalej nie rozumiem, przyjmuję jedynie do wiadomości.Wyjaśnia to bardzo wiele.- Prowokator.- Znowu pokiwała głową.- Ten jakiś szyfr, którym się posługujesz, dziwne wyrażenia, skojarzenia.Ale czemu? Dlaczego ty?- „Żeby zacząć od nowa”.Tak powiedział.- Kto?- D’Anjou.- Ten, którego widziałeś na schodach w Parc Monceau? Ten, który obsługiwał centralkę telefoniczną?- Należał do „Meduzy”.Znałem go.- Co ci powiedział?Bourne powtórzył wszystko.Na twarzy Marie pojawiła się ulga, którą sam też odczuwał.Jej oczy zalśniły blaskiem, szyja zaczęła pulsować, a z gardła wyrywał się radosny okrzyk.Widać było, że nie może się doczekać, kiedy skończy, by móc go znów przytulić.- Jasonie! - zawołała, obejmując dłońmi jego twarz.- Najdroższy, mój najdroższy! Mój przyjaciel wrócił do mnie.My to wszystko wiedzieliśmy, przeczuwaliśmy!- Niezupełnie wszystko - odparł dotykając jej policzka.- Dla ciebie jestem Jasonem, dla siebie Bourne’em, bo tak mnie nazwano.Używam go, ale to nie jest moje nazwisko.- Zmyślone?- Nie, on istniał.Mówią, że zabiłem go w miejscu o nazwie Tam Quan.Zsunęła dłonie z twarzy na jego ramiona, nie puszczając go jednak od siebie.- Musiała być jakaś przyczyna.- Wierzę, że była.Ale nie wiem.Może dlatego chciałem zacząć od nowa.- To nie ma znaczenia - stwierdziła, zabierając ręce.- To stało się dawno, dziesięć lat temu.Teraz chodzi tylko o to, żebyś odnalazł ludzi z Treadstone, bo oni cię szukają.- Podobno Amerykanie sądzą, że przeszedłem na druga stronę.Tak mówi d’Anjou.Przez sześć miesięcy nie otrzymali ode mnie żadnej wiadomości, aż z konta w Zurychu zniknęły miliony.Pewnie uważają mnie za swoją najkosztowniejszą pomyłkę.- Możesz wyjaśnić, co się stało.Nie zerwałeś umowy świadomie; zresztą i tak nie mógłbyś robić tego dalej.To już niemożliwe.Nie pamiętasz szkolenia, jakie przeszedłeś [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl