[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sporo wysiłku będzie go kosztować wytłumaczenie tejsamowoli.Christian Schlangenberger tym razem będzie zmuszony wysłuchać nieco dłuższej historii.Ernesto dusił w sobie niepokój, jednak daremnie, bowiem dzwoniąca niemal bez przerwykomórka przypominała o czekającym go trudnym zadaniu.Schlangenberger wydzwaniał do niegojuż od wczoraj, ale Ernesto nie mógł z nim teraz rozmawiać, zbyt dobrze się znali, szef natychmiastpoznałby po jego głosie, że coś jest nie tak.Godzina pierwsza w nocy.Ogród Gerharda.Ernesto nie czuł już nóg od tego stania.W ciągu ostatnich godzin światła pstrykały i gasły na obupiętrach.Najdłużej paliły się w kuchni i w gabinecie.Sprawiało to wrażenie, jak gdyby dokonywano jakiejś inspekcji, czegoś szukano.Ernesto wolał nawet nie myśleć czego.W gabinecie poruszały sięfiranki, w końcu światła wszędzie zgasły, elektryczne żaluzje zjechały w dół, podniesione były tylkow gabinecie i ta jedna popsuta w kuchni. Cholerne baby  zaklął pod nosem, spoglądając w okna gabinetu.W tej samej chwili w oknie zamajaczyła męska postać i wychyliła się czyjaś głowa.Ernesto, tymrazem już szybszy, zrobił krok do przodu i wyciągnął lornetkę.W bladym świetle księżycanatychmiast rozpoznał twarz, którą odnalazł rano w kartotece. O żesz!  wyszeptał, manewrując lornetką.W oknie stał Burkhard Seidel! Rozglądał się uważnie przez kilka sekund, po czym energiczniezasłonił firankę i zamknął okno.Ernesto oparł się o drzewo i przez chwilę rozkoszował się niespodziewanym prezentem.Pracowity poranek przyniósł informacje, o jakich mogli tylko pomarzyć w ostatnich nerwowychmiesiącach.Teraz nadszedł czas na działanie.Nie ma co czekać.Pojawienie się najpierw Dagmary,a potem nieoczekiwanie samego Seidla skłoniło Ernesta do zmiany planów.Nie potrzebuje jużżadnych papierów z biurka Gerharda, najlepszym dowodem będzie sam Seidel.Ernesto wyciągniez niego, co trzeba.Wszystkie dary niebios są pod tym dachem i on, Ernesto, jest tu teraz PanemBogiem.Wreszcie sprawa rozwija się według scenariusza, który on wymyślił.Zanim policja dojdziedo tego, że Gerhard miał coś wspólnego z Seidlem, wszystko w Lipsku spłonie, o ile już niespłonęło.Nikt nie skojarzy Seidla z Gerhardem, nikt nie będzie szukał staruszka, Seidel jest jego.Wreszcie światła zgasły także w gabinecie.Cały dom spowiły ciemności.Ernesto stanął napalcach, nic nie widać, ale przecież zna teren, ma świetną pamięć, dokładnie wie, gdzie się coznajduje.Za chwilę wejdzie do środka przez kuchnię, widział tam uszkodzoną żaluzję.Nagle usłyszałza sobą kroki.Odwrócił się i zamarł w bezruchu. Co ty tu robisz?  wyszeptał w bezkresnym zdumieniu.Nie zdążył powiedzieć nic więcej.Uderzenie było mocne i trafiło go prosto w pulsującą świeżozszytą ranę.Otworzył oczy.Znajdował się w jasnym pomieszczeniu, coś było nie tak z jego nogami,związane& ręce również.Czuł rwący ból pod pachami i w kroczu.Ktoś właśnie się nad nimpochylał. %7łyje  powiedział z nieukrywanym zdumieniem doskonale mu znany głos.Chciał krzyknąć, ale czyjaś potężna dłoń zakryła mu usta, potem zaczął się dusić, ktoś ciągnął goza język, ktoś inny wbijał coś w ramię.Wymiotował.Nie, nie wymiotował.Umierał.1.Z wiersza Niesprawiedliwość w tłum.Jana Zycha.[wróć] Rozdział XIIIstnieją w państwie osobistości, o których nie wiadomo nic więcej prócz tego, że nie wolno ich obrażać.Karl Krausego doświadczenie nie miało sobie równych w całym kraju, ale na niewiele się to zdałoprzy czytaniu i oglądaniu teczki, która leżała, jak gdyby nigdy nic, na jego pięknym dębowymJbiurku.Co jakiś czas szeleściły kartki, a czytający je zwalisty, sapiący mężczyzna wzdrygałsię.Po chwili jednak wracał i znów czytał  o złamanym karku, nacinaniu pachwin, wywlekaniujęzyka, odrąbywaniu rąk i innych okrucieństwach jemu dotąd nieznanych.Skomplikowana terminologia medyczna i łacińskie nazwy nie zdołały przyćmić bestialstwa sprawcy i męczeństwaczłowieka, którym to coś na zdjęciach kiedyś przecież było.Tschapieski nie miał pojęcia, co o tymsądzić, poza jednym: morderstwo dokonane na urzędniku państwowym Franku Derbachu było(pomijając bezprecedensowy przypadek deskowca) najbardziej wyrafinowaną zbrodnią, z jakąkiedykolwiek się zetknął.Zdjął okulary i przetarł zmęczone oczy.Czuł się nie najgorzej, ale wiedział, że po nieprzespanejnocy niebawem napadnie go śpiączka.Już mu coś stukało w skroniach, już dawało znać, że ten dzieńnie będzie należeć do lekkich.Ayknął proszek od bólu głowy i wysiorbał resztki pianki po kawie.Spojrzał przed siebie w okno i na ciemne solidne szafy.Kiedyś skrywały policyjne kartoteki, a terazjuż tylko to, co mu niezbędne do pracy.Niewiele tego było tak po prawdzie.Trochę dlatego, że się dotego pokoju przeprowadził niedawno, a trochę dlatego, że tych rzeczy, tych teczek osławionychwcale tak dużo już nie potrzebował.Awansował bowiem.Wielki to był awans i niespodziewany, spodziewany był mniejszy.Westchnął.Odchylił się naobrotowym krześle, niebezpiecznie zapiszczało, i znów spojrzał na teczkę leżącą na biurku.Było muniedobrze od szczegółów sprawy, która bezpośrednio mu już nie podlegała, ale teraz, po awansie,dyrektor Tschapieski sam decydował, co mu podlega, a co nie.Znów nałożył okulary i starając sięnie patrzeć na zdjęcia, ponownie zagłębił się w lekturze.Szczegółowy opis zwłok, protokół techników oraz pierwszy obszerny raport liczący okołotrzydziestu stron.Zdjęcia ofiary były dokładne, bardziej kolorowe, mniej kolorowe, z lewegoprofilu, z prawego profilu, na siedząco, na leżąco, z miską, bez miski, z dłońmi, bez dłoni i bez oczu.Bez oczu zawsze.Kolejne jeszcze nadejdą.W skrzynce mejlowej czeka na pewno następna porcja.Doktor Krenz z pasją oddawał się swojej pracy i lubił się nią chwalić.Jak na zawołanie monitorrozjaśnił się, dobiegło z niego:  masz pocztę.Ekran wyświetlił wiadomość z załącznikiem oraznadawcę: Krenz i tytuł wiadomości: Frank Derbach.Tschapieski zaklął.Szybko przegrał wiadomość na pendrive i skasował, co jak wiedział, nie miało większegoznaczenia.Zaklął jeszcze raz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl