[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był przyzwyczajony do pani Tachyon, podobnie jak większość mieszkańców Blackbury.W zimne noce czę­sto słyszało się brzęk rozbijanych butelek na mleko.Technicznie było to przestępstwo, praktycznie ozna­czało po prostu, że pani Tachyon szuka ciepłego miej­sca na nocleg.Nie działo się tak jednak każdej zimnej nocy.I to właśnie było w całej tej sprawie najważniejsze.Ostat­nia zima była naprawdę mroźna i już się zaczęli na posterunku niepokoić, czy kobiecina gdzieś nie zamarz­ła, tyle czasu jej nie było.Brzęk rozbijanej butelki na stopniach był przyjęty prawie z ulgą.Pani Tachyon, podobnie jak jej kot, poruszała się swoimi ścieżkami i nikt nie wiedział ani skąd się wzięła, ani też gdzie znikała.„Teleportuj mnie, Sszotty”? - to się dopiero nazy­wa uczciwe wariactwo!A jeszcze dziwniejsze, że gdy jej człowiek coś dał, to się potem czuł tak, jakby to ona oddała mu przy­sługę.Rozmyślania sierżanta przerwało znajome popiski­wanie za plecami, które nagle umilkło.Odwrócił się, ale po wózku i po pani Tachyon nie został nawet ślad.Johnny czuł bliskość tego, co się tu wydarzy.To nie był jakiś inny kraj pełen dziwnych nazwisk i obcych ludzi z wąsami, wykrzykujących jakieś niezrozumia­łe slogany.To zdarzyło się tu, gdzie żyli normalni, zwykli ludzie grający w totalizatora piłkarskiego i cza­sami chodzący po pasach, a nie gdzie popadnie.Na to wszystko spadną bomby, zamieniając świat w ogień i śmierć.A tak się stanie, bo - jak to ujął Yo-less - to już się stało.Tak będzie i nie ma sposobu, by to powstrzymać, ponieważ gdyby znalazł jakiś skuteczny sposób, to w ogó­le nie wiedziałby, że coś takiego się stało.No bo i skąd?Może pani Tachyon zbierała czas.Johnny czuł, choć nie był w stanie tego wyrazić słowami, że czas nie jest tylko czymś w kalendarzach czy na zegarkach.Czas żyje w ludzkich głowach.A jeśli to oznaczało, że trzeba odpowiednio myśleć, by móc właściwie korzy­stać z czasu, to nic dziwnego, że pani Tachyon dla wszystkich była skończoną wariatką.Każdy by był.- Dobrze się czujesz? - dobiegło z oddali.Ruiny stały się na powrót domami, światło wypa­rło mrok, a piłka ponownie załomotała o bramę w ko­lejnym golu.Było ciepłe popołudnie, a Kirsty ener­gicznie machała mu dłońmi przed nosem.- Dobrze się czujesz? - powtórzyła.- Zamyśliłem się.- Nie cierpię, kiedy się tak wyłączasz!- Przepraszam.-Johnny wstał.- Nie wróciliśmy tu przez przypadek.Dużo myślałem o tej nocy i zna­leźliśmy się tu właśnie teraz.Nie wiem dlaczego, ale wiem, że musimy coś zrobić, nawet jeśli nie możemy nic zrobić, więc zamierzam.Raptem zza rogu wypadł dziko podskakujący i ko­lebiący się na boki rower.Dosiadający go młody cy­klista był ledwie widoczny, prawie leżał na kierowni­cy, ale zdołał zatrzymać pojazd przed nimi.- Bigmac?- Au, au, au.- wykrztusił Bigmac.- Ile wystawiłam palców? - zapytała Kirsty.- Au, au, dziedziewiętnaście? Ssschowajcie rower!- Dlaczego? - zdziwiła się Kirsty.- Ja nic nie zrobiłem!- Aha - stęknął ze zrozumieniem Yo-less i nie tra­cąc czasu, wepchnął rower w najbliższe krzaki.- To takie buty.- Jakie buty? - Kirsty wciąż nic nie rozumiała.- Bigmac regularnie nigdy-nic-nie-robi - wyjaśnił jej Johnny.- Właśnie - przytaknął Yo-less.- Na całym świe­cie nie może być nikogo, kto miałby tyle kłopotów w związku z tym, czego nie zrobił, w miejscach, w któ­rych nie był, całkowicie nie ze swojej winy.- Oooni do mnie strzelali!- Ooo! To tym razem musiałeś nie zrobić czegoś naprawdę poważnego! - ocenił z uznaniem Yo-less.- Nooo, był ttten samochód.Dzwonienie, które Johnny słyszał już wcześniej, rozległo się ponownie, tyle że bliżej i gdzieś za bu­dynkami.- Ttto policja! - Bigmac ponownie zaczął się pło­szyć.- Próbowałem ich zgubić skrętem w Harold Wilson Drive, ale.ale jej nie było! A jeden do mnie strze­lał! Żołnierze nie powinni strzelać do swoich cywilów!Wciągnęli dygoczącego Bigmaca w krzaki, które też zaczęły się lekko trząść, a Kirsty dała mu swoją kurtkę.- Dobra, gra skończona - wymamrotał Bigmac.-Mówię, skończona! Zbierać manatki i wracamy do domu.- Sądzę, że powinniśmy ludziom powiedzieć o bom­bach - odezwał się Johnny.- Ktoś może posłuchać.- A jak cię zapytają, skąd wiesz, to powiesz, że z lek­cji historii, bo jesteś z Roku Pańskiego 1996?- Można by.spróbować coś napisać.i wrzucić ko­muś do skrzynki.- zaproponował niepewnie Yo-less.- Tak? I co tam napiszesz? - zainteresowała się Kir­sty.- „Idź na długi spacer” czy „Załóż wyjątkowo twar­dy kapelusz”? - Urwała, widząc minę Johnny’ego.- Wobbler! - ucieszył się Yo-less.Wszyscy odwrócili się jak na komendę.Wobbler toczył się ulicą.Sporo wysiłku kosztowało go osiągnięcie prędkości zbliżonej do biegu, ale gdy w końcu mu się to udało, sprawiał wrażenie, jakby nie miał się już w ogóle za­trzymać.Gdy ich dostrzegł, zdołał przynajmniej zmie­nić kierunek.- Jak ja się cieszę, że was widzę! - wysapał.- Zmia­tajmy stąd! Jakiś skretyniały dzieciak gonił mnie całą drogę od domu, wrzeszcząc, że jestem szpiegiem!- A próbował do ciebie strzelać? - zainteresował się Bigmac.- Nie miał z czego, ale obrzucił mnie kamieniami!- E, tam! Do mnie strzelali.- W głosie Bigmaca zadźwięczała duma.- Dobra - zdecydowała Kirsty.- Skoro jesteśmy w komplecie, to w drogę.- Wiecie, że nie wiem jak? - upewnił się Johnny.Na wózku spokojnie leżały czarne worki, a metalo­wa tabliczka z napisem Tesco cichutko szczękała o dru­ty.Ciekawe, czy pan Tesco już się urodził, a jeśli tak, to czy miał już swój sklepik.Johnny zmusił się do myślenia o czymś innym.- To musi być twoja wyobraźnia - zdecydowała Kir­sty.- Trafiasz tam, gdzie myślisz.- No nie! - jęknął Yo-less.- Zaraz usłyszę, że to takie czary!Johnny przyglądał się wózkowi.- Mogę.spróbować - zaproponował.Sąsiednią ulicą przejechał wóz policyjny.- Może spróbujesz w jakimś bardziej ustronnym miejscu? - podsunął Yo-less.- Dobry pomysł - poparł go Bigmac.Bez dalszej dyskusji skierowali się ku kaplicy.Od tyłu prowadziła do niej żwirowa ścieżka kończąca się w sąsiedztwie śmietnika i martwych kwiatów.Dalej były niewielkie, zielone drzwi, których jakimś cudem nikt nie zamknął na klucz.- Wtedy.to jest teraz nie zamykali kościołów - wyjaśnił Yo-less.- Przecież tu są srebrne lichtarze i inne, nie? - zdu­miał się Bigmac.- Każdy może wejść i je rąbnąć.- Więc tego nie rób - poradził mu Johnny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl