[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I odwrotnie,ich ukrywanie, czy choćby próby ich ukrycia były manifestacją podległości  podporządkowaniasię mojej osobie.Widziałem wyraznie, że jest zdenerwowany.Czaił się, przekrzywiał łeb, kładł uszy po sobie, z je-go gardła wydobywał się przeciągły cichy pomruk.Działałem wyjątkowo ostrożnie i z rozwagą, nietylko z obawy o swoje życie, ale także dlatego, by dać mu właściwy sygnał.Polegało to na tym, żegdy dosięgłem jego odchodów, turlałem je przez parę sekund, podsunąłem je sobie pod nos i pową-chałem głośno, a potem ostentacyjnie popatrzyłem kilka razy groznie w jego stronę, wytrzeszczającoczy (gdyby wiedział, że to ze strachu!) i przewiercając go spojrzeniem tak długo, aż się speszył,nie na tyle jednak długo, żeby go sprowokować.Z każdym moim łypnięciem dąłem w gwizdek,wydobywając z niego niski, nabrzmiały grozbą ton.Czyniąc to, dręcząc go wzrokiem (bo oczywi-ście dla wszystkich zwierząt, łącznie z nami, ludzmi, takie uporczywe spojrzenie jest aktem agresji)i nękając rozdzierającym gwizdem, który kojarzył mu się tak fatalnie, dałem Richardowi Parkero-wi jasno do zrozumienia, że jest moim prawem, prawem pana i władcy, bawić się jego odchodamii obwąchiwać je, jeśli tylko przyjdzie mi na to ochota.A zatem widzicie, że moim zamiarem niebyło utrzymywanie jego terytorium w czystości, lecz psychologiczna prowokacja.I to zadziałało.329 Richard Parker nigdy nie odwzajemnił mojego spojrzenia, jego wzrok zawsze zatrzymywał się jakgdyby w dzielącej nas przestrzeni, tak że tygrys nie patrzył właściwie ani na mnie, ani obok mnie.Było to coś, co odczuwałem niemal tak samo namacalnie, jak kulki jego ekskrementów w dłoni:praktyczne demonstrowanie dominacji.Po takich pełnych napięcia ćwiczeniach byłem krańcowowyczerpany, ale i rozbawiony.A skoro już mowa o wypróżnianiu: miałem zaparcie podobnie jak Richard Parker.Był to rezultatnaszej diety, niedostatku wody i nadmiaru białka.To, co nazywamy ulżeniem sobie, a co i u mnienastępowało raz w miesiącu, bynajmniej nie kojarzyło się z ulgą.Był to ciągnący się w nieskończo-ność, żmudny i bolesny akt, podczas którego biły na mnie siódme poty i który obezwładniał mniebardziej niż atak malarii.ROZDZIAA 77W miarę jak ubywało kartonów z żelaznymi racjami, zacząłem redukować ilość pożywienia, ażdostosowałem się ściśle do wskazówek podręcznika, zalecającego spożywanie dwóch sucharów coosiem godzin.Byłem wciąż głodny.Obsesyjnie myślałem o jedzeniu.Im mniej go miałem, tymwiększe były porcje w moich marzeniach.Potrawy z tych rojeń przybierały rozmiary Indii.Widzia-330 łem Ganges zupy z soczewicy.Gorące czappati wielkie jak Radżasthan.Miseczki ryżu rozmiarówprowincji Uttar Pradeś.Sambary, które mogłyby zalać całe Tamilnadu.Góry lodów wysokie jakHimalaje.W swoich marzeniach stałem się prawdziwym kulinarnym ekspertem: wszystkie skład-niki moich potraw były zawsze świeże i w wielkiej obfitości, piec i patelnia zawsze rozgrzane dowłaściwej temperatury, proporcje składników idealne, nic się nigdy nie przypalało, nic nie byłoniedogotowane, zbyt gorące czy zbyt zimne.Każda potrawa była po prostu doskonała  tyle żepozostawała poza moim zasięgiem.Stopniowo mój apetyt rósł.O ile wcześniej patroszyłem ryby i odzierałem je starannie ze skóry,po pewnym czasie zacząłem się ograniczać do pobieżnego spłukania śluzu i natychmiast zatapiałemw nich zęby, rozkoszując się tak wybornym kąskiem.Zapamiętałem, że ryby latające były bardzosmaczne, miały delikatne, różowawe mięso.Koryfeny, nieco twardsze, miały ostrzejszy smak.Za-cząłem ogryzać rybie łby, zamiast rzucać je Richardowi Parkerowi czy używać ich jako przynęty.Moim wielkim odkryciem było to, że orzezwiające soki można wysysać nie tylko z oczu większychryb, ale także z ich kręgosłupa.Moją ulubioną potrawą stały się z czasem żółwie, które wcześniej,po brutalnym otwarciu nożem, rzucałem niczym michę z ciepłą zupą tygrysowi.Dziś trudno mi sobie wyobrazić, że był taki czas, kiedy patrzyłem na żywego żółwia morskiegojak na przepyszny dziesięciodaniowy posiłek, tak błogosławioną odmianę po rybach.A jednak tak331 było.W żyłach żółwi płynęła słodka lassi, którą należało pić natychmiast, gdy tylko trysnęła z prze-ciętej szyi, bo krzepła w ciągu niespełna minuty.Najlepsze porijal i kutu nie mogły się równaćz żółwim mięsem, czy to ususzonym na brązowo, czy świeżym, ciemnoczerwonym.%7ładen pajasamz kardamonem, jaki jadłem w życiu, nie był tak słodki ani pożywny, jak delikatne żółwie jaja czysuszony żółwi tłuszcz.Siekanina z serca, płuc, wątroby, mięsa i oczyszczonych wnętrzności, przy-brana kawałkami ryb i polana sosem z żółtek i osocza, dawała niezrównane thali, tak pyszne, żepalce lizać.Pod koniec mojej tułaczki jadłem wszystko, co żółw mógł mi zaoferować.W algach,które pokrywały pancerze niektórych żółwi szylkretowych, znajdowałem czasami małe kraby i pą-kle.Cokolwiek znalazłem w żołądku żółwia, stawało się z kolei moim pożywieniem.Spędziłemwiele przyjemnych godzin na ogryzaniu płetwy lub rozszczepianiu kości i wysysaniu szpiku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl