[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeśli to Astrid, jeśli walczyła, wtedy jej przeciwnik być może nawet sam Drake  zrozumiałby, kto się zbliża,widząc łańcuszek słoneczek Sammy ego.Jeśli to Astrid a zdołał już przekonać samego siebie, że tak właśnie jest  musiał działać szybko.Nie tyle iść ostrożnie przedsiebie, oświetlając swoją powrotną drogę kulami światła,ile popędzić prosto w ciemność.Sam wyobraził sobie kierunek, z którego dobiegaływystrzały.Ruszył przed siebie, unosząc wysoko kolana ipróbując się nie przewrócić.Biegł zaskakująco długo,póki jego stopa nie natrafiła na coś twardego.Przewróciłsię twarzą na piasek. Upadek numer jeden  stwierdził.Wstał i znówruszył naprzód.To było szaleństwo, oczywiście.Biec na oślep.Zzamkniętymi oczami.Biec, nie mając bladego pojęcia,gdzie wyląduje jego stopa, nie wiedząc, czy tuż, tuż, okilka centymetrów od jego twarzy nie ma jakiejś skalnejściany, drzewa albo dzikiego zwierzęcia.Oto jego wybór: mógł iść przed siebie ostrożnie,powoli, i nigdy donikąd nie dotrzeć, albo biec, licząc się ztym, że być może dokądś dotrze, a być może spadnie wprzepaść z krawędzi klifu.Cóż, życie, pomyślał, a kiedy jego usta zaczęłyukładać się w ironiczny uśmiech, wpadł na krzak iprzewrócił się o niego.Roślina owinęła się wokół niego,jakby groziła, że już go nie wypuści.Wreszcie udało mu się uwolnić.Wstał i znów ruszyłprzed siebie, po drodze wyciągając kolce ze skóry naramionach i dłoniach.Przez całe życie Sam bał się ciemności.Jako dzieckoleżał w nocy w łóżku, czekając w napięciu na atak niewidzialnego, lecz w jego mniemaniu realnegoprzeciwnika.Teraz jednak, w tym absolutnym mroku,wydało mu się, że lęk przed nią był lękiem przed sobąsamym.Nie przed tym, co jest  tam , ale przed własnymireakcjami.Spędził setki, może nawet tysiące godzinswojego życia na wyobrażaniu sobie, jak uporałby się zewszystkimi straszliwymi tworami jego wyobrazni.Kiedyśwstydził się tych fantazji, nieustannej wojny umysłu zzagrożeniami, które nigdy się nie materializowały,nieskończonej ilości scenariuszy, w których Sam niepanikował, nie uciekał ani nie płakał.Tego bowiem Sam bał się znacznie bardziej niżjakiegokolwiek potwora: że mógłby okazać słabość,zachować się jak tchórz.Przerazliwie bał się strachu.Jedynym rozwiązaniem była niezgoda na strach.Aatwiej powiedzieć niż zrobić, gdy otaczała goabsolutna ciemność, gdy nic nie dało się przewidzieć, aczekały na niego rzeczywiste, straszliwe potwory.Nie było żadnego nocnego światła.%7ładnychsłoneczek Sammy ego.Tylko ciemność tak głęboka, żezdawała się unieważniać pojęcie wzroku.Myślenie o strachu nie zmniejszało go.Alenieprzerwany bieg do przodu  owszem. Tylko się nie rozpłacz  nakazał sobie Sam. Tęsknię za Howardem  wyznał Orc.Dekka nie miała ochoty na rozmowy.Właściwieledwie się odzywała.Zazwyczaj Orc też nie był szczególnie gadatliwy, ale teraz nie miał nic innego doroboty.Szedł przodem, a Dekka tuż za nim, podążając zadzwiękiem jego kroków.Orc pomyślał, że bycie takim,jakim był, ma pewną, dość istotną zaletę: trudno było goprzewrócić.Większość rzeczy po prostu taranował.Mógł ostrzecDekkę, kiedy na drodze pojawiała się jakaś nierównośćlub kolczasty krzew.W pewnym sensie był to przyjemny marsz.Jasne, nicnie widzieli.Ale nie było ani za ciepło, ani za zimno.Główny problem polegał na tym, że nie wiedzieli, dokądidą. Przykro mi z powodu Howarda  powiedziaławreszcie Dekka. Wiem, że byliście przyjaciółmi. Nikt nie lubił Howarda.Dekka postanowiła nie zaprzeczać. Wszyscy widzieli w nim tylko faceta, którysprzedaje dragi i wódę.Ale czasami był inny. Orcnadepnął na blaszaną puszkę, a wraz z kolejnym krokiemzasypał stopą coś, co było chyba norą świstaka. I lubiłmnie  powiedział.Dekka milczała. Masz mnóstwo przyjaciół, więc pewnie nierozumiesz, dlaczego Howard. Wcale nie mam mnóstwa przyjaciół  przerwałamu.Głos wciąż jej drżał.Cokolwiek jej się przydarzyło, musiało być bardzo, bardzo złe.Bo, z tego co wiedziałOrc, Dekka była silną dziewczyną [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl