Pokrewne
- Strona Główna
- Saylor Steven Roma sub rosa t Morderstwo na Via Appia
- Carolyn Hart Morderstwo wedlug Agathy Christ (2)
- Christie Agatha Morderstwo w Boze Narodzenie (2
- Christie Agatha Morderstwo w Boze Narodzenie
- Agatha Christie Uspione morderstwo (2)
- Aldiss Brian W Wiosna Helikonii
- R07 (8)
- Christie Agatha Trzynascie zagadek (2)
- Eo Jirasek, Alois Malnovaj mitoj cxehxaj
- Ingham Christine Automotywacja na 101 sposobow (
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wrobelek.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaczęłam się zastanawiać, czy może jednak rzeczywiście spotykała się z panem Careyem?… I jak się zastanowić, to rzeczywiście było bardzo dziwne, takie oficjalne zwracanie się do siebie.Większość pozostałych j pani Leidner nazywała po imieniu.I przypomniałam sobie, że on nigdy nie patrzył na nią.Może dlatego, że jej nie lubił, a może wprost przeciwnie…Aż musiałam samą siebie skarcić — wymyślam różne takie rzeczy tylko dlatego, że durna dziewczyna nawygadywała głupstw, co potwierdza jak niegodne i niebezpieczne jest pomawianie ludzi.Pani Leidner wcale taka nie była!Nie ulega wątpliwości, że nie lubiła Sheili Reilly.I bez ogródek wyjawiła to panu Emmottowi podczas lunchu.Spojrzał wtedy na nią bardzo dziwnie.Spojrzał w taki sposób, że człowiek właściwie nie wiedział, co pan Emmott myśli.Zawsze taki cichy i spokojny i bardzo miły.Człowiek, na którym można polegać.Natomiast pan Coleman jest całkiem niepoważny.I na tym właściwie skończyłam moje rozważania, bo dojechaliśmy na miejsce.Zbliżała się już dziewiąta.Główna brama była zamknięta i zaryglowana.Ibrahim wybiegł z wielkim kluczem, żeby mnie wpuścić.W Tell Jarimdża chodziliśmy spać wcześnie.W dziennym pokoju już nie paliło się żadne światło.Jasno było tylko w kreślarni i w biurze doktora Leidnera.Wszyscy musieli rozejść się jeszcze wcześniej niż zwykle.Kiedy w drodze do mojego pokoju zajrzałam przez okno kreślarni, zobaczyłam pana Careya ślęczącego nad jakimś planem.Pomyślałam sobie, że wygląda bardzo źle.Zmęczony i spięty.Bardzo mnie to zasmuciło.Nie wiem, co takiego było w panu Careyu, że człowiek jakoś zwracał na niego uwagę.Nie to przecież, co mówił, ponieważ prawie się nie odzywał, a jak już się włączył do rozmowy to tylko na błahy temat.I nie to, co robił, ponieważ nie zachowywał się jakoś nadzwyczajnie.Ale wszystko w nim wydawało się jakby ważniejsze, niż u innego człowieka.Po prostu pan Carey się liczył, jeśli można tak powiedzieć.Obrócił głowę i spostrzegł mnie.Wyjął z ust fajkę i powiedział:— No co, siostro, wróciliśmy z Hassanieh?— Tak, proszę pana.Jeszcze pan pracuje? Widzę, że wszyscy inni poszli już spać.— Pomyślałem sobie, że nieco podgonię robotę.Ostatnio troszkę ją zaniedbałem.A jutro z samego rana trzeba być na wykopalisku.Wznawiamy kopanie.— Już? — zapytałam zaskoczona.Dziwnie na mnie spojrzał.— Tak chyba będzie najlepiej — odparł.Zaproponowałem to Leidnerowi, który spędzi jutro większość dnia w Hassanieh załatwiając wszystkie niezbędne formalności.Reszta zajmie się pracą.W tej sytuacji to lepsze niż siedzieć z założonymi rękami i wpatrywać się w siebie.Bez wątpienia miał rację.Zwłaszcza biorąc pod uwagę stan, w jakim wszyscy się znajdowali.Podenerwowani, zagubieni.Pogrzeb, jak wiedziałam, miał się odbyć pojutrze.Pan Carey znów pochylił się nad planem.Nie wiem dlaczego, ale bardzo mu współczułam.Wiedziałam, że tej nocy nie będzie spał.— Jeśliby pan chciał jakiś środek nasenny? — spytałam z wahaniem.Uśmiechnął się i potrząsnął przecząco głową.— Dam sobie radę, siostro.Pomaganie sobie środkami nasennymi to zły nawyk.— No to dobranoc, panie Carey — powiedziałam.— Jeśli mogłabym coś dla pana zrobić…— Nic mi nie trzeba, dziękuję, siostro.Dobranoc!— Tak okropnie mi przykro! — wyrwało mi się.— Przykro? — spytał zdziwiony.— Przykro z powodu tego, co się stało.Wszystkim bardzo współczuję, ale najbardziej panu.— Dlaczego właśnie mnie?— Był pan przyjacielem obojga…— Jestem przyjacielem Leidnera.Z nią się nadmiernie nie kontaktowałem…Powiedział to tak, jakby jej rzeczywiście nie lubił.Szkoda, że panna Reilly nie mogła tego usłyszeć.— No to dobranoc — powtórzyłam i poszłam szybko do mojego pokoju.Przed rozebraniem kręciłam się jeszcze trochę po sypialni.Uprałam chustki i skórzane rękawiczki, zapisałam kilka rzeczy w dzienniczku.Przed pójściem do łóżka wyjrzałam jeszcze na dziedziniec.W kreślarni i w biurze dalej paliły się światła.Doktor Leidner pewno jeszcze pracował.Zastanawiałam się, czy by do niego nie pójść, żeby powiedzieć dobranoc.Nie chciałam się jednak narzucać.Mógłby tak właśnie pomyśleć.Może był zajęty i nie należało mu przeszkadzać.W końcu postanowiłam pójść.Co to szkodzi? Powiem tylko dobranoc, spytani, czy mogę mu w czymś pomóc, i wrócę.W biurze zastałam tylko pannę Johnson.Doktora Leidnera nie było.Panna Johnson siedziała z głową opartą o blat stołu i płakała.Strasznie płakała, jakby pękło jej serce.Poczułam się zmieszana.Panna Johnson, zawsze taka opanowana kobieta? Wzbudziła we mnie litość.— Co się stało, moja droga? — wykrzyknęłam.Objęłam ją ramieniem i uspokajałam poklepując.— No już, już, tak nie można… Nie można tak siedzieć samotnie i płakać!Wcale nie zareagowała i nadal wstrząsał nią szloch.— No już, proszę przestać, moja droga! — mówiłam dalej.— Musi się pani wziąć w garść.Pójdę do kuchni i zaparzę pani filiżankę dobrej herbaty.Podniosła głowę i powiedziała:— Nie, nie, nie potrzeba, siostro! Wszystko jest w porządku.Po prostu się rozkleiłam.— A co panią tak wytrąciło z równowagi? — spytałam.Nie od razu odpowiedziała, dopiero po dłuższej chwili prawie wyszeptała:— To wszystko jest zbyt straszne…— Trzeba przestać o tym myśleć — powiedziałam.— Co się stało, to się nie odstanie.Nie ma sensu tak rozpaczać.Usiadła prosto i zaczęła przygładzać sobie włosy.— Rzeczywiście robię z siebie widowisko — przyznała swoim mrukliwym głosem.— Porządkowałam i układałam papiery w biurze.Musiałam czymś się zająć.I nagle mnie napadło…— Tak, tak, rozumiem — odparłam.— A teraz potrzebna jest pani filiżanka herbaty, a potem termofor z gorącą wodą do łóżka.I dostała ode mnie jedno i drugie.Nie słuchałam żadnych protestów.— Dziękuję za wszystko, siostro — powiedziała, kiedy już ją opatuliłam w łóżku, podałam filiżankę z herbatą i włożyłam termofor pod kołdrę.— Jest siostra bardzo dobrą, mądrą kobietą.Ja naprawdę rzadko się tak rozklejam.— Każdemu się to zdarza od czasu do czasu — odparłam.— W życiu się różnie układa.A teraz ten szok, emocje, policja, wszystko razem.Ja też czuję się dość nieswojo.— To, co siostra powiedziała, to szczera prawda.Co się stało, to się nie odstanie… — mówiła wolno jakimś dziwnym głosem.Milczała dobrą minutę, a potem dodała dość nieoczekiwanie:— Ona nigdy nie była uprzejma.Nie miałam zamiaru dyskutować z nią na ten temat [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Zaczęłam się zastanawiać, czy może jednak rzeczywiście spotykała się z panem Careyem?… I jak się zastanowić, to rzeczywiście było bardzo dziwne, takie oficjalne zwracanie się do siebie.Większość pozostałych j pani Leidner nazywała po imieniu.I przypomniałam sobie, że on nigdy nie patrzył na nią.Może dlatego, że jej nie lubił, a może wprost przeciwnie…Aż musiałam samą siebie skarcić — wymyślam różne takie rzeczy tylko dlatego, że durna dziewczyna nawygadywała głupstw, co potwierdza jak niegodne i niebezpieczne jest pomawianie ludzi.Pani Leidner wcale taka nie była!Nie ulega wątpliwości, że nie lubiła Sheili Reilly.I bez ogródek wyjawiła to panu Emmottowi podczas lunchu.Spojrzał wtedy na nią bardzo dziwnie.Spojrzał w taki sposób, że człowiek właściwie nie wiedział, co pan Emmott myśli.Zawsze taki cichy i spokojny i bardzo miły.Człowiek, na którym można polegać.Natomiast pan Coleman jest całkiem niepoważny.I na tym właściwie skończyłam moje rozważania, bo dojechaliśmy na miejsce.Zbliżała się już dziewiąta.Główna brama była zamknięta i zaryglowana.Ibrahim wybiegł z wielkim kluczem, żeby mnie wpuścić.W Tell Jarimdża chodziliśmy spać wcześnie.W dziennym pokoju już nie paliło się żadne światło.Jasno było tylko w kreślarni i w biurze doktora Leidnera.Wszyscy musieli rozejść się jeszcze wcześniej niż zwykle.Kiedy w drodze do mojego pokoju zajrzałam przez okno kreślarni, zobaczyłam pana Careya ślęczącego nad jakimś planem.Pomyślałam sobie, że wygląda bardzo źle.Zmęczony i spięty.Bardzo mnie to zasmuciło.Nie wiem, co takiego było w panu Careyu, że człowiek jakoś zwracał na niego uwagę.Nie to przecież, co mówił, ponieważ prawie się nie odzywał, a jak już się włączył do rozmowy to tylko na błahy temat.I nie to, co robił, ponieważ nie zachowywał się jakoś nadzwyczajnie.Ale wszystko w nim wydawało się jakby ważniejsze, niż u innego człowieka.Po prostu pan Carey się liczył, jeśli można tak powiedzieć.Obrócił głowę i spostrzegł mnie.Wyjął z ust fajkę i powiedział:— No co, siostro, wróciliśmy z Hassanieh?— Tak, proszę pana.Jeszcze pan pracuje? Widzę, że wszyscy inni poszli już spać.— Pomyślałem sobie, że nieco podgonię robotę.Ostatnio troszkę ją zaniedbałem.A jutro z samego rana trzeba być na wykopalisku.Wznawiamy kopanie.— Już? — zapytałam zaskoczona.Dziwnie na mnie spojrzał.— Tak chyba będzie najlepiej — odparł.Zaproponowałem to Leidnerowi, który spędzi jutro większość dnia w Hassanieh załatwiając wszystkie niezbędne formalności.Reszta zajmie się pracą.W tej sytuacji to lepsze niż siedzieć z założonymi rękami i wpatrywać się w siebie.Bez wątpienia miał rację.Zwłaszcza biorąc pod uwagę stan, w jakim wszyscy się znajdowali.Podenerwowani, zagubieni.Pogrzeb, jak wiedziałam, miał się odbyć pojutrze.Pan Carey znów pochylił się nad planem.Nie wiem dlaczego, ale bardzo mu współczułam.Wiedziałam, że tej nocy nie będzie spał.— Jeśliby pan chciał jakiś środek nasenny? — spytałam z wahaniem.Uśmiechnął się i potrząsnął przecząco głową.— Dam sobie radę, siostro.Pomaganie sobie środkami nasennymi to zły nawyk.— No to dobranoc, panie Carey — powiedziałam.— Jeśli mogłabym coś dla pana zrobić…— Nic mi nie trzeba, dziękuję, siostro.Dobranoc!— Tak okropnie mi przykro! — wyrwało mi się.— Przykro? — spytał zdziwiony.— Przykro z powodu tego, co się stało.Wszystkim bardzo współczuję, ale najbardziej panu.— Dlaczego właśnie mnie?— Był pan przyjacielem obojga…— Jestem przyjacielem Leidnera.Z nią się nadmiernie nie kontaktowałem…Powiedział to tak, jakby jej rzeczywiście nie lubił.Szkoda, że panna Reilly nie mogła tego usłyszeć.— No to dobranoc — powtórzyłam i poszłam szybko do mojego pokoju.Przed rozebraniem kręciłam się jeszcze trochę po sypialni.Uprałam chustki i skórzane rękawiczki, zapisałam kilka rzeczy w dzienniczku.Przed pójściem do łóżka wyjrzałam jeszcze na dziedziniec.W kreślarni i w biurze dalej paliły się światła.Doktor Leidner pewno jeszcze pracował.Zastanawiałam się, czy by do niego nie pójść, żeby powiedzieć dobranoc.Nie chciałam się jednak narzucać.Mógłby tak właśnie pomyśleć.Może był zajęty i nie należało mu przeszkadzać.W końcu postanowiłam pójść.Co to szkodzi? Powiem tylko dobranoc, spytani, czy mogę mu w czymś pomóc, i wrócę.W biurze zastałam tylko pannę Johnson.Doktora Leidnera nie było.Panna Johnson siedziała z głową opartą o blat stołu i płakała.Strasznie płakała, jakby pękło jej serce.Poczułam się zmieszana.Panna Johnson, zawsze taka opanowana kobieta? Wzbudziła we mnie litość.— Co się stało, moja droga? — wykrzyknęłam.Objęłam ją ramieniem i uspokajałam poklepując.— No już, już, tak nie można… Nie można tak siedzieć samotnie i płakać!Wcale nie zareagowała i nadal wstrząsał nią szloch.— No już, proszę przestać, moja droga! — mówiłam dalej.— Musi się pani wziąć w garść.Pójdę do kuchni i zaparzę pani filiżankę dobrej herbaty.Podniosła głowę i powiedziała:— Nie, nie, nie potrzeba, siostro! Wszystko jest w porządku.Po prostu się rozkleiłam.— A co panią tak wytrąciło z równowagi? — spytałam.Nie od razu odpowiedziała, dopiero po dłuższej chwili prawie wyszeptała:— To wszystko jest zbyt straszne…— Trzeba przestać o tym myśleć — powiedziałam.— Co się stało, to się nie odstanie.Nie ma sensu tak rozpaczać.Usiadła prosto i zaczęła przygładzać sobie włosy.— Rzeczywiście robię z siebie widowisko — przyznała swoim mrukliwym głosem.— Porządkowałam i układałam papiery w biurze.Musiałam czymś się zająć.I nagle mnie napadło…— Tak, tak, rozumiem — odparłam.— A teraz potrzebna jest pani filiżanka herbaty, a potem termofor z gorącą wodą do łóżka.I dostała ode mnie jedno i drugie.Nie słuchałam żadnych protestów.— Dziękuję za wszystko, siostro — powiedziała, kiedy już ją opatuliłam w łóżku, podałam filiżankę z herbatą i włożyłam termofor pod kołdrę.— Jest siostra bardzo dobrą, mądrą kobietą.Ja naprawdę rzadko się tak rozklejam.— Każdemu się to zdarza od czasu do czasu — odparłam.— W życiu się różnie układa.A teraz ten szok, emocje, policja, wszystko razem.Ja też czuję się dość nieswojo.— To, co siostra powiedziała, to szczera prawda.Co się stało, to się nie odstanie… — mówiła wolno jakimś dziwnym głosem.Milczała dobrą minutę, a potem dodała dość nieoczekiwanie:— Ona nigdy nie była uprzejma.Nie miałam zamiaru dyskutować z nią na ten temat [ Pobierz całość w formacie PDF ]