Pokrewne
- Strona Główna
- Howard Robert E Bogowie Bal Sagoth
- Szrejter A. Mitologia Germansk
- Platon Dialogi (2)
- Farmer Philip Jose ÂŚwiat Rzeki 04 Czarodziejski labirynt
- Potocki.Jan Rękopis.znaleziony.w.Saragossie
- Cornwell Bernard Trylogia Arturiańska Tom 2 Nieprzyjaciel Boga (2)
- Grisham John Komora (3)
- Piercien i roza czyli historia Lulajci Bulby Thackeray
- Carey Jacqueline [ Dziedzictwo Kusziela 02] Wybranka Kusziela
- 090. Gwiazda PO GWIEÂŹDZIE (Troy Denning) 27 lat po Nowa Era Jedi
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- psmlw.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zakochany mężczyzna, tak bardzo do niego podobny.*Co ja tu robię?!Gabrielle przejrzała się w lustrze.Gdy tylko weszła do restaura-cji, od razu pobiegła do toalety.Potrzebowała paru minut, żebydodać sobie odwagi i spojrzeć na sytuację trzezwym okiem.Co zadziwna siła pchnęła ją do tego człowieka? Dlaczego zachowała siętak impulsywnie?Z nieobecnym wzrokiem umyła ręce i szybko przeczesała włosy,208żałując, że jest tak fatalnie ubrana w tym luksusowym miejscu.Nie zamierzała się okłamywać, przechodziła dość ciężkie chwi-le.Pracowała dużo, często spędzała wieczory poza domem i małospała.Cały czas pracowała dla Skrzydeł Nadziei, organizacji hu-manitarnej stworzonej przez jej mamę, i przez cały czas współpra-cowała ze strażakami: gdy tylko nad zatoką wybuchł pożar, piloto-wała jeden z turbinowych samolotów canadair, zbierając wodę zokolicznych jezior i stawów.Jej życie wypełniała praca, poświęcała się dla innych.Starała sięnadać mu sens pozytywny.Chciała być z siebie dumna.Ale tanadmierna aktywność była rodzajem ucieczki od rzeczywistości.Gabrielle chciała się tak zapomnieć w pracy jak ćma, która przycią-gana w nocy do światła uderza skrzydłami w żarówkę.Nie zatrzy-mywać się, wciąż coś robić, aż do wyczerpania, nawet jeśli miałabysię przy tym spalić.Nie mieć czasu, żeby sobie uświadomić to, cow głębi duszy dobrze wiedziała: że potrzebuje kompasu, który jąpoprowadzi, ramienia, na którym się będzie mogła oprzeć, pięści,która ją obroni.Wyjęła tusz do rzęs, który zawsze miała przy sobie.Delikatnieprzesunęła po rzęsach maskarą, wydłużając je i podkreślając ichłuk.Zawsze się malowała nie po to, aby ładnie wyglądać, ale żebysię ukryć.Machinalnym gestem wytarła zagubioną łzę z policzka i poszłana taras, do Archibalda.*209Martin podregulował lornetkę, żeby widzieć ostro.Między niebem a oceanem zadaszony taras restauracji dawałklientom panoramiczny widok i złudzenie biesiadowania na wo-dzie.Urządzone z surową elegancją miejsce było wyrafinowane:gustowne kompozycje storczyków pasowały do beżowo-brązowegownętrza, a fotele pokryte suknem i przyćmione światła tworzyłyprzytulną atmosferę.W momencie gdy Gabrielle wróciła do stolika, Martin zdusiłpapierosa.Serce zaczęło mu walić w piersiach, myśli się zagmatwały.Roz-darły go przeciwstawne pragnienia.Z jednej strony chciał sobie dowieść, że jest zdolny zatrzymaćArchibalda.Z drugiej chciał się przedtem dowiedzieć o nim jak najwięcej.Chciał kochać Gabrielle, ponieważ ona była mu pisana.Ale chciał się zemścić za to, co mu zrobiła.Bo twoja bratnia dusza może być jednocześnie twoją duszą po-tępioną.*Archibald zobaczył, że Gabrielle drży, i dał znak kelnerowi, że-by przybliżył grzejnik.Podziękowała mu bladym uśmiechem.Mimo przyjaznej atmos-fery wnętrza nie umiała się zrelaksować, tak bardzo była niespo-kojna i zmieszana.%7łeby pokonać to paraliżujące uczucie, postano-wiła zacząć rozmowę. Dobrze się pan zna na samolotach.210 Pilotowałem trochę przyznał Archibald. Nawet hydroplany?Kiwnął głową twierdząco, nalewając jej do kieliszka białego wi-na, które przed chwilą zamówił. Nie zrozumiałam, co pan właściwie robi. ciągnęłaGabrielle. Ma pan coś wspólnego ze sztuką, czy tak? Właściwie.Kradnę obrazy.Gabrielle się uśmiechnęła, to był na pewno żart.Ale Archibaldsię nie uśmiechnął. To pana prawdziwy zawód? Złodziej obrazów? Tak przyznał po prostu. Komu je pan kradnie? Och, wszystkim.Muzeom, miliarderom, królom, biznes-menom.Na małym stoliczku obok kelner postawił srebrną tacę, na którejstały różne przystawki w kokilkach: mrożone ostrygi z kawiorem,sałatka ze ślimaków z czereśniami, smażone krewetki z masłemorzechowym, koktajl z homara i żabich udek z pistacjami.Z mieszaniną zaciekawienia i niepewności zaczęli próbowaćmiejscowych oryginalnych przysmaków.Stopniowo atmosfera sięrozluzniła.Archibald zaczął żartować, Gabrielle zrelaksowała się, akiedy dolał jej wina, nawet się roześmiała.Kiedy tak siedziała,zasłuchana w jego ciepły głos, on nie spuszczał z niej wzroku.Zwiatło świec uwydatniło maleńkie zmarszczki, oznakę zmęczenia,wokół jej oczu, ale w jakiś cudowny sposób po chwili te zmarszcz-ki znikły i spojrzenie odnalazło swój blask.Tak bardzo była211podobna do Valentine.W ten sam sposób pochylała głowę, kiedysię uśmiechała, w ten sam sposób machinalnie kręciła palcem ko-smyk włosów, na jej twarz wypływał ten sam wyraz słodyczy, kie-dy się przestawała pilnować [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Zakochany mężczyzna, tak bardzo do niego podobny.*Co ja tu robię?!Gabrielle przejrzała się w lustrze.Gdy tylko weszła do restaura-cji, od razu pobiegła do toalety.Potrzebowała paru minut, żebydodać sobie odwagi i spojrzeć na sytuację trzezwym okiem.Co zadziwna siła pchnęła ją do tego człowieka? Dlaczego zachowała siętak impulsywnie?Z nieobecnym wzrokiem umyła ręce i szybko przeczesała włosy,208żałując, że jest tak fatalnie ubrana w tym luksusowym miejscu.Nie zamierzała się okłamywać, przechodziła dość ciężkie chwi-le.Pracowała dużo, często spędzała wieczory poza domem i małospała.Cały czas pracowała dla Skrzydeł Nadziei, organizacji hu-manitarnej stworzonej przez jej mamę, i przez cały czas współpra-cowała ze strażakami: gdy tylko nad zatoką wybuchł pożar, piloto-wała jeden z turbinowych samolotów canadair, zbierając wodę zokolicznych jezior i stawów.Jej życie wypełniała praca, poświęcała się dla innych.Starała sięnadać mu sens pozytywny.Chciała być z siebie dumna.Ale tanadmierna aktywność była rodzajem ucieczki od rzeczywistości.Gabrielle chciała się tak zapomnieć w pracy jak ćma, która przycią-gana w nocy do światła uderza skrzydłami w żarówkę.Nie zatrzy-mywać się, wciąż coś robić, aż do wyczerpania, nawet jeśli miałabysię przy tym spalić.Nie mieć czasu, żeby sobie uświadomić to, cow głębi duszy dobrze wiedziała: że potrzebuje kompasu, który jąpoprowadzi, ramienia, na którym się będzie mogła oprzeć, pięści,która ją obroni.Wyjęła tusz do rzęs, który zawsze miała przy sobie.Delikatnieprzesunęła po rzęsach maskarą, wydłużając je i podkreślając ichłuk.Zawsze się malowała nie po to, aby ładnie wyglądać, ale żebysię ukryć.Machinalnym gestem wytarła zagubioną łzę z policzka i poszłana taras, do Archibalda.*209Martin podregulował lornetkę, żeby widzieć ostro.Między niebem a oceanem zadaszony taras restauracji dawałklientom panoramiczny widok i złudzenie biesiadowania na wo-dzie.Urządzone z surową elegancją miejsce było wyrafinowane:gustowne kompozycje storczyków pasowały do beżowo-brązowegownętrza, a fotele pokryte suknem i przyćmione światła tworzyłyprzytulną atmosferę.W momencie gdy Gabrielle wróciła do stolika, Martin zdusiłpapierosa.Serce zaczęło mu walić w piersiach, myśli się zagmatwały.Roz-darły go przeciwstawne pragnienia.Z jednej strony chciał sobie dowieść, że jest zdolny zatrzymaćArchibalda.Z drugiej chciał się przedtem dowiedzieć o nim jak najwięcej.Chciał kochać Gabrielle, ponieważ ona była mu pisana.Ale chciał się zemścić za to, co mu zrobiła.Bo twoja bratnia dusza może być jednocześnie twoją duszą po-tępioną.*Archibald zobaczył, że Gabrielle drży, i dał znak kelnerowi, że-by przybliżył grzejnik.Podziękowała mu bladym uśmiechem.Mimo przyjaznej atmos-fery wnętrza nie umiała się zrelaksować, tak bardzo była niespo-kojna i zmieszana.%7łeby pokonać to paraliżujące uczucie, postano-wiła zacząć rozmowę. Dobrze się pan zna na samolotach.210 Pilotowałem trochę przyznał Archibald. Nawet hydroplany?Kiwnął głową twierdząco, nalewając jej do kieliszka białego wi-na, które przed chwilą zamówił. Nie zrozumiałam, co pan właściwie robi. ciągnęłaGabrielle. Ma pan coś wspólnego ze sztuką, czy tak? Właściwie.Kradnę obrazy.Gabrielle się uśmiechnęła, to był na pewno żart.Ale Archibaldsię nie uśmiechnął. To pana prawdziwy zawód? Złodziej obrazów? Tak przyznał po prostu. Komu je pan kradnie? Och, wszystkim.Muzeom, miliarderom, królom, biznes-menom.Na małym stoliczku obok kelner postawił srebrną tacę, na którejstały różne przystawki w kokilkach: mrożone ostrygi z kawiorem,sałatka ze ślimaków z czereśniami, smażone krewetki z masłemorzechowym, koktajl z homara i żabich udek z pistacjami.Z mieszaniną zaciekawienia i niepewności zaczęli próbowaćmiejscowych oryginalnych przysmaków.Stopniowo atmosfera sięrozluzniła.Archibald zaczął żartować, Gabrielle zrelaksowała się, akiedy dolał jej wina, nawet się roześmiała.Kiedy tak siedziała,zasłuchana w jego ciepły głos, on nie spuszczał z niej wzroku.Zwiatło świec uwydatniło maleńkie zmarszczki, oznakę zmęczenia,wokół jej oczu, ale w jakiś cudowny sposób po chwili te zmarszcz-ki znikły i spojrzenie odnalazło swój blask.Tak bardzo była211podobna do Valentine.W ten sam sposób pochylała głowę, kiedysię uśmiechała, w ten sam sposób machinalnie kręciła palcem ko-smyk włosów, na jej twarz wypływał ten sam wyraz słodyczy, kie-dy się przestawała pilnować [ Pobierz całość w formacie PDF ]