Pokrewne
- Strona Główna
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Moorcock Michael Znikajaca Wi Sagi o Elryku Tom V (SCAN dal 8
- Kaye Marvin Godwin Parke Wladcy Samotnosci (SCAN dal 108
- Card Orson Scott Uczen Alvin (SCAN dal 706)
- Henryk Sienkiewicz Pan Wolodyjowski
- Demony czasu pokoju
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aniadka.keep
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Być może jest zatem prawdą, że niektórzy ludzie cofają się do poziomu zwierząt.Ci leśni ludzie są nawet gorsi niż handlarze niewolników, choć zapewne pokrewni im duchem.— Gdy wspomniała o wrogu, który zrównał z ziemią Padford, w jej oczach znów pojawiły się dzikie błyski.— Sądzę, że byliśmy przeznaczeni na ofiarę w celu udobruchania ich władczyni.Sander poczuł ogarniającą go na nowo zgrozę.Co by się stało, gdyby wężacze nie przybyły im na ratunek? Nie miał ochoty tego roztrząsać.Zauważył, że tej nocy ani Kai i Kayi, ani Rhin nie wtoczyły się nigdzie, lecz ułożyły się w pobliżu płonącego ogniska.Może również i one były poruszone osobliwością tego świata, wietrząc niebezpieczeństwo leżące tuż pod powierzchnią.Zaproponował, by czuwali na zmianę pilnując ognia, a Fanyi od razu się zgodziła.Nalegała jednak, by on odpoczywał pierwszy, ponieważ ciężki pakunek wgniatający się w jego plecy w zaciskającej się sieci spowodował, iż ucierpiał bardziej niż ona.Chciał protestować, lecz wobec zdrowego rozsądku, jaki zaprezentowała, jego duma wydała się dziecinna.Kiedy zbudziła go ze snu, był środek nocy.Rhin leżał ze łbem złożonym na przednich łapach, a jego ślepia rozszerzyły się w żółte szparki, gdy Sander podszedł dołożyć do ognia.Wężacze leżały zwinięte w dwie futrzane kule, a Fanyi usadowiła się obok nich, w dziurze wygrzebanej w piasku.Gwiazdy nad nimi były niesłychanie jasne i wyraźne, a monotonne przelewanie się morskich fal działało usypiająco.Sander podniósł się, dając Rhinowi znak, by leżał spokojnie, gdyż kojot natychmiast gwałtownie uniósł łeb.Przespacerował się kawałek w dół plaży, zbierając więcej naniesionego przez wodę drewna.Odczuwał dziwny niepokój, który nie pozwalał mu usiedzieć w miejscu.Kiedy zawrócił, zobaczył na wprost siebie czarny cień, będący skrajem lasu.Czy leśni ludzie skradają się za nimi? Czy opuściliby drzewa, żeby odnaleźć zabójców swej… czymże ona dla nich była: szefową, matką plemienia, a może nadnaturalną postacią obdarzoną mocami Szamanki? Tego się nigdy nie dowiedzą.Pewne jest tylko tyle, że nie posiadała wspólnego dziedzictwa ani z Fanyi, ani z nim; że była nawet bardziej oddalona od rodzaju ludzkiego niż kudłacze.W tym świecie mogło ich spotkać wiele niespodzianek.Ich gromadka powinna od tej chwili poruszać się z największą ostrożnością, nie ufając niczemu, co nie zostanie uprzednio sprawdzone.Dotarł z powrotem do ogniska i dołożył trochę drew.Widząc siadającego Sandera, Rhin zamknął oczy.Fanyi leżała oddychając równo.We śnie jej twarz wyglądała na bardzo młodą, niedoświadczoną.Było jednak inaczej.Jej — czy raczej jej włochatym przyjaciołom — zawdzięczał przecież życie.Myśl ta nie bardzo mu się podobała.To on popełnił błąd, jak nieopierzony żółtodziób na pierwszej pasterskiej wyprawie.Nie miał się czym chlubić, jeśli chodzi o dorobek dzisiejszego dnia.Marszcząc brwi przyciągnął torbę z narzędziami i zaczął je wyjmować jedno po drugim, oglądając każde dokładnie.Dwa młotki znalezione w Padford — powinien do nich dorobić odpowiednie trzonki.Lecz tutaj nie było nic stosownego, poza kawałkami drewna wyrzuconymi przez morze, a do ich wytrzymałości nie miał zaufania.Kiedy będzie miał czas, poszuka odpowiedniego drewna i oprawi je na nowo.Pomyślał, że niegdyś, gdy były jeszcze sprawne, musiały być doskonale wyważone i dobrze się nimi pracowało.Potem zadumał się nad mężczyzną, który ich używał.Ciekawe, jaki był kowal, który służył Padford? Będzie musiał zapytać Fanyi.Po chwili zreflektował się jednak, że lepiej nie przywoływać jej na pamięć żadnych myśli o jej ludzie i jego zagładzie.To z kolei przywiodło mu na myśl to, czego szuka: broń z Poprzedniej Epoki, wystarczająco potężna, by zetrzeć w proch tamtych najeźdźców z południa.Czy taka jeszcze istniała? Wątpił w to.Nie wątpił jednak, że Fanyi wie o jakimś ukrytym miejscu.Metal…Pomyślał o miedzi i złocie, srebrze i żelazie, tych, które znał i mógł obrabiać według własnej woli.Lecz inne… te dziwne stopy, których tajemnicy nie znał obecnie żaden człowiek… Gdybyż mógł je także ujarzmić! Jego dłoń zacisnęła się wokół złamanego trzonka dużego znalezionego młotka.Przepełniło go coś na kształt niespokojnego pragnienia i zatęsknił za tym, by w tej właśnie chwili wstać i biec… biec, aby odnaleźć istniejące gdzieś, zgodnie z obietnicą Fanyi, tajemnice.Musi opanować swoją zbyt wybujałą wyobraźnię.Fanyi miała bardzo mgliste pojęcie o tym, czego szuka.Nie wolno mu liczyć na szczęśliwy traf, dopóki nie stanie z nim twarzą w twarz.Sander powoli spakował ponownie narzędzia i zawiązał torbę.Wystarczająco szczęśliwym trafem tej nocy było to, że nadal pozostawali przy życiu.Rozdział piątyDwa dni przedzierali się przez wydmy.Gdyby nie ptaki, skorupiaki i kraby służące im za pożywienie, ląd ten byłby zupełnie pozbawiony życia.Daleko na zachodzie widniała ciemna linia lasu.Pomiędzy nim a nimi rozpościerała się ogromna przestrzeń porośnięta jedynie rozrzuconymi z rzadka kępkami szorstkiej trawy i zarośli wykrojonych przez słone wiatry w dziwaczne kształty.Trzeciego poranka dotarli do jeszcze dziwniejszego pustkowia.Oddalili się nieco od brzegu morza, które odsunęło się teraz bardziej na wschód, i znaleźli się na skraju zbocza prowadzącego w dół, do miejsca niegdyś zalanego przez ocean, obecnie zaś przedstawiającego fantastyczny krajobraz.Skały były tu przyozdobione naszyjnikami z martwych od dawna skorupiaków, podczas gdy kruche szkielety innych form morskiego życia spoczywały na wpół pogrzebane w naniesionych falami złożach kamieni.Sander chciał zmienić kierunek marszu na zachodni, aby obejść skraj pustyni, lecz Fanyi zawahała się.Ze skupieniem utkwiła ponownie wzrok w wisiorze, w który zdawała się wierzyć tak głęboko.— To, czego szukamy, leży tutaj! — wskazała na wprost, na powstałą po wycofaniu się morza pustynię.— Jak daleko? — spytał rad nierad Sander.Niezbyt podobała mu się proponowana przez nią droga.— Nie potrafię powiedzieć.— Musimy to wiedzieć.Nie możemy iść w ciemno — potrząsnął głową.— Skończyła nam się żywność, a tam nie znajdziemy nawet krabów czy skorupiaków.Poza tym napełniliśmy co prawda dziś rano bukłak w sadzawce wśród wydm, ale na jak długo, twoim zdaniem, wystarczy nam tej wody?— A ile dni wędrówki dołożymy, jeżeli skręcimy na zachód? — odparowała pytaniem.Przyjrzał się uważnie temu, co widniało na zachodzie.Plaża, którą dotychczas podążali, zwężała się, przechodząc w urwistą ścianę porośniętą drzewami.Zawrócić do jakiegokolwiek lasu po tych wszystkich doświadczeniach… Nie, jeśli istniała szansa, by tego uniknąć.Z drugiej strony musiał mieć trochę pewności, że nie kierują się na bezdroża tej pooceanicznej pustyni z mglistymi wskazówkami Fanyi jako jedynym przewodnikiem.Fakt, dostrzegał jakąś trawę i kilka krzaczków, które zakorzeniły się na dawnym dnie morskim.Nie było to zatem takie kompletne pustkowie, jak sobie początkowo wyobrażał.Ponadto w tym odsłoniętym krajobrazie były skały, mogące pełnić funkcję punktów orientacyjnych, Kierując się nimi mogliby bez obawy zabłądzenia posuwać się naprzód, kiedy ten będący niegdyś wybrzeżem ląd zniknie im już z oczu.— No dobrze.Ale tylko jeden dzień.— ustąpił.— Potem, jeśli nic nie znajdziemy, wracamy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Być może jest zatem prawdą, że niektórzy ludzie cofają się do poziomu zwierząt.Ci leśni ludzie są nawet gorsi niż handlarze niewolników, choć zapewne pokrewni im duchem.— Gdy wspomniała o wrogu, który zrównał z ziemią Padford, w jej oczach znów pojawiły się dzikie błyski.— Sądzę, że byliśmy przeznaczeni na ofiarę w celu udobruchania ich władczyni.Sander poczuł ogarniającą go na nowo zgrozę.Co by się stało, gdyby wężacze nie przybyły im na ratunek? Nie miał ochoty tego roztrząsać.Zauważył, że tej nocy ani Kai i Kayi, ani Rhin nie wtoczyły się nigdzie, lecz ułożyły się w pobliżu płonącego ogniska.Może również i one były poruszone osobliwością tego świata, wietrząc niebezpieczeństwo leżące tuż pod powierzchnią.Zaproponował, by czuwali na zmianę pilnując ognia, a Fanyi od razu się zgodziła.Nalegała jednak, by on odpoczywał pierwszy, ponieważ ciężki pakunek wgniatający się w jego plecy w zaciskającej się sieci spowodował, iż ucierpiał bardziej niż ona.Chciał protestować, lecz wobec zdrowego rozsądku, jaki zaprezentowała, jego duma wydała się dziecinna.Kiedy zbudziła go ze snu, był środek nocy.Rhin leżał ze łbem złożonym na przednich łapach, a jego ślepia rozszerzyły się w żółte szparki, gdy Sander podszedł dołożyć do ognia.Wężacze leżały zwinięte w dwie futrzane kule, a Fanyi usadowiła się obok nich, w dziurze wygrzebanej w piasku.Gwiazdy nad nimi były niesłychanie jasne i wyraźne, a monotonne przelewanie się morskich fal działało usypiająco.Sander podniósł się, dając Rhinowi znak, by leżał spokojnie, gdyż kojot natychmiast gwałtownie uniósł łeb.Przespacerował się kawałek w dół plaży, zbierając więcej naniesionego przez wodę drewna.Odczuwał dziwny niepokój, który nie pozwalał mu usiedzieć w miejscu.Kiedy zawrócił, zobaczył na wprost siebie czarny cień, będący skrajem lasu.Czy leśni ludzie skradają się za nimi? Czy opuściliby drzewa, żeby odnaleźć zabójców swej… czymże ona dla nich była: szefową, matką plemienia, a może nadnaturalną postacią obdarzoną mocami Szamanki? Tego się nigdy nie dowiedzą.Pewne jest tylko tyle, że nie posiadała wspólnego dziedzictwa ani z Fanyi, ani z nim; że była nawet bardziej oddalona od rodzaju ludzkiego niż kudłacze.W tym świecie mogło ich spotkać wiele niespodzianek.Ich gromadka powinna od tej chwili poruszać się z największą ostrożnością, nie ufając niczemu, co nie zostanie uprzednio sprawdzone.Dotarł z powrotem do ogniska i dołożył trochę drew.Widząc siadającego Sandera, Rhin zamknął oczy.Fanyi leżała oddychając równo.We śnie jej twarz wyglądała na bardzo młodą, niedoświadczoną.Było jednak inaczej.Jej — czy raczej jej włochatym przyjaciołom — zawdzięczał przecież życie.Myśl ta nie bardzo mu się podobała.To on popełnił błąd, jak nieopierzony żółtodziób na pierwszej pasterskiej wyprawie.Nie miał się czym chlubić, jeśli chodzi o dorobek dzisiejszego dnia.Marszcząc brwi przyciągnął torbę z narzędziami i zaczął je wyjmować jedno po drugim, oglądając każde dokładnie.Dwa młotki znalezione w Padford — powinien do nich dorobić odpowiednie trzonki.Lecz tutaj nie było nic stosownego, poza kawałkami drewna wyrzuconymi przez morze, a do ich wytrzymałości nie miał zaufania.Kiedy będzie miał czas, poszuka odpowiedniego drewna i oprawi je na nowo.Pomyślał, że niegdyś, gdy były jeszcze sprawne, musiały być doskonale wyważone i dobrze się nimi pracowało.Potem zadumał się nad mężczyzną, który ich używał.Ciekawe, jaki był kowal, który służył Padford? Będzie musiał zapytać Fanyi.Po chwili zreflektował się jednak, że lepiej nie przywoływać jej na pamięć żadnych myśli o jej ludzie i jego zagładzie.To z kolei przywiodło mu na myśl to, czego szuka: broń z Poprzedniej Epoki, wystarczająco potężna, by zetrzeć w proch tamtych najeźdźców z południa.Czy taka jeszcze istniała? Wątpił w to.Nie wątpił jednak, że Fanyi wie o jakimś ukrytym miejscu.Metal…Pomyślał o miedzi i złocie, srebrze i żelazie, tych, które znał i mógł obrabiać według własnej woli.Lecz inne… te dziwne stopy, których tajemnicy nie znał obecnie żaden człowiek… Gdybyż mógł je także ujarzmić! Jego dłoń zacisnęła się wokół złamanego trzonka dużego znalezionego młotka.Przepełniło go coś na kształt niespokojnego pragnienia i zatęsknił za tym, by w tej właśnie chwili wstać i biec… biec, aby odnaleźć istniejące gdzieś, zgodnie z obietnicą Fanyi, tajemnice.Musi opanować swoją zbyt wybujałą wyobraźnię.Fanyi miała bardzo mgliste pojęcie o tym, czego szuka.Nie wolno mu liczyć na szczęśliwy traf, dopóki nie stanie z nim twarzą w twarz.Sander powoli spakował ponownie narzędzia i zawiązał torbę.Wystarczająco szczęśliwym trafem tej nocy było to, że nadal pozostawali przy życiu.Rozdział piątyDwa dni przedzierali się przez wydmy.Gdyby nie ptaki, skorupiaki i kraby służące im za pożywienie, ląd ten byłby zupełnie pozbawiony życia.Daleko na zachodzie widniała ciemna linia lasu.Pomiędzy nim a nimi rozpościerała się ogromna przestrzeń porośnięta jedynie rozrzuconymi z rzadka kępkami szorstkiej trawy i zarośli wykrojonych przez słone wiatry w dziwaczne kształty.Trzeciego poranka dotarli do jeszcze dziwniejszego pustkowia.Oddalili się nieco od brzegu morza, które odsunęło się teraz bardziej na wschód, i znaleźli się na skraju zbocza prowadzącego w dół, do miejsca niegdyś zalanego przez ocean, obecnie zaś przedstawiającego fantastyczny krajobraz.Skały były tu przyozdobione naszyjnikami z martwych od dawna skorupiaków, podczas gdy kruche szkielety innych form morskiego życia spoczywały na wpół pogrzebane w naniesionych falami złożach kamieni.Sander chciał zmienić kierunek marszu na zachodni, aby obejść skraj pustyni, lecz Fanyi zawahała się.Ze skupieniem utkwiła ponownie wzrok w wisiorze, w który zdawała się wierzyć tak głęboko.— To, czego szukamy, leży tutaj! — wskazała na wprost, na powstałą po wycofaniu się morza pustynię.— Jak daleko? — spytał rad nierad Sander.Niezbyt podobała mu się proponowana przez nią droga.— Nie potrafię powiedzieć.— Musimy to wiedzieć.Nie możemy iść w ciemno — potrząsnął głową.— Skończyła nam się żywność, a tam nie znajdziemy nawet krabów czy skorupiaków.Poza tym napełniliśmy co prawda dziś rano bukłak w sadzawce wśród wydm, ale na jak długo, twoim zdaniem, wystarczy nam tej wody?— A ile dni wędrówki dołożymy, jeżeli skręcimy na zachód? — odparowała pytaniem.Przyjrzał się uważnie temu, co widniało na zachodzie.Plaża, którą dotychczas podążali, zwężała się, przechodząc w urwistą ścianę porośniętą drzewami.Zawrócić do jakiegokolwiek lasu po tych wszystkich doświadczeniach… Nie, jeśli istniała szansa, by tego uniknąć.Z drugiej strony musiał mieć trochę pewności, że nie kierują się na bezdroża tej pooceanicznej pustyni z mglistymi wskazówkami Fanyi jako jedynym przewodnikiem.Fakt, dostrzegał jakąś trawę i kilka krzaczków, które zakorzeniły się na dawnym dnie morskim.Nie było to zatem takie kompletne pustkowie, jak sobie początkowo wyobrażał.Ponadto w tym odsłoniętym krajobrazie były skały, mogące pełnić funkcję punktów orientacyjnych, Kierując się nimi mogliby bez obawy zabłądzenia posuwać się naprzód, kiedy ten będący niegdyś wybrzeżem ląd zniknie im już z oczu.— No dobrze.Ale tylko jeden dzień.— ustąpił.— Potem, jeśli nic nie znajdziemy, wracamy [ Pobierz całość w formacie PDF ]