[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy rozejrzał się po komnacie, zaskoczyło go zniknięcie półek z księgami, tak jak innych dowodów wielkiej wiedzy.Ujrzał tylko kilka książek na stoliku w kącie, parę stołów pokrytych ku­rzem, papierami i na poły zjełczałym jedzeniem, a na podłodze grubą warstwę śmieci.- To miejsce jest okropne - rzekł czarownik.- Nie mogę na nie patrzeć.- Znowu strzelił palcami i dawna iluzja powróciła.- Teraz znacznie ładniej, prawda?-Tak.- Mam doskonały gust, nie sądzisz? No, a teraz chciałeś, żebym ci pomógł walczyć ze smokiem.Zrozum, moje iluzje działają tylko na ludzi i czasami na konie.Nie zmylą smoka nawet na chwilę.Ro­zumiesz?Bork zrozumiał i wpadł w rozpacz.Wrócił do chaty i znów za­patrzył się w płomienie.Jego determinacja, by wrócić i jeszcze raz walczyć ze smokiem, nie zmniejszyła się nawet na jotę.Wiedział jednak, że tym razem wyruszy równie źle przygotowany jak przed­tem i że na pewno czeka go klęska i śmierć.No cóż, pomyślał, lep­sza śmierć niż życie Borka tchórza.Borka Zabijaki, który tylko wte­dy jest odważny, gdy walczy z mniejszymi od siebie ludźmi.Zima była niezwykle chłodna, śnieg zaś niebywale głęboki.Za­pasy drew skończyły się już w lutym i nic nie wskazywało, że pogo­da się poprawi.Wieśniacy poszli do zamku i poprosili o pomoc, ale król sam marzł, rycerze zaś spali razem w wielkiej sali, ponieważ nie było dość opału, by ogrzać i zamek, i koszary.- Nie mogę wam pomóc - powiedział król.Bork poprowadził więc do lasu wieśniaków - dziesięciu najsil­niejszych mężczyzn, ubranych jak najcieplej, a mimo to przemarz­niętych na kość - którzy szli jego śladem.Bork ścinał swym wielkim toporem drzewo za drzewem; wieśniacy używali klinów, Bork zaś rozrąbywał ogromne pnie.Mężczyźni nieśli, co mogli, lecz to ol­brzym obrócił siedem razy i przyniósł do wsi większość kłód.Wio­ska miała dość opału aż do wiosny - może nawet więcej, gdyż, jak przypuszczał Bork, kiedy tylko pokazały się w niej stosy polan, przy­byli królewscy słudzy i kazali zapłacić od nich podatek w naturze.Wieśniacy troskliwie pielęgnowali Borka, wyczerpanego i prze­marzniętego, aż wrócił do zdrowia.Kiedy tak leżał kaszląc, zlękli się, że może umrzeć, i zrozumieli, jak wiele mu zawdzięczają.Nie tylko drwa na opal, lecz także ciężką pracę w polu i fakt, że trzymał nie­przyjacielskie armie z dala od ich wioski.A wtedy poczuli to, czego nikt w zamku nie czuł nawet przez chwilę - wdzięczność.I stało się tak, że kiedy Bork przyszedł już do siebie, od czasu do czasu znajdo­wał pod drzwiami drobne upominki.Królika, świeżo upolowanego i wypatroszonego, kilka jajek, parę dużych spodni, które idealnie na niego pasowały, specjalnie przystosowany do jego wielkiej ręki nóż, który rozkosznie ciążył mu na biodrze, gdy szedł.Wieśniacy niewiele z nim rozmawiali, bo nie byli rozmowni.Dary mówiły same za siebie.Przez całą tę wiosnę, kiedy Bork pomagał mieszkańcom wioski w orce i siewie pracując wraz z nimi, zdał sobie sprawę, że właśnie tutaj jest jego miejsce - z wieśniakami, a nie z rycerzami.Chłopi nie byli dobrymi, wesołymi kompanami, ale czuł się teraz znacznie moc­niej z nimi związany niż z rycerzami w czasach, gdy mieszkał w zam­ku.Samotność przestała mu już tak dokuczać.A jednak, kiedy Bork wracał do chaty i patrzył w ognisko pło­nące pośrodku jedynej izby, coraz wyraźniej czuł zew smoczych oczu.To nie samotność pchała go w objęcia śmierci.Było to coś innego i Bork nie miał pojęcia, co to takiego.Duma? Nie czuł jej, gdyż za­akceptował werdykt mieszkańców zamku, którzy obwołali go tchó­rzem.Przypuszczał, że nadal kocha Brunhildę i że pragnie ją uwol­nić.Im bardziej jednak starał się przekonać o tym samego siebie, tym mnie} w to wierzył.Musi wrócić do smoka, ponieważ w głębi duszy wiedział, że powinien był zginąć w walce z nim.Wieśniacy mogli go kochać za to, co dla nich zrobił, lecz on sam nienawidził siebie za swoje tchó­rzostwo.Był prawie gotów wrócić na smoczą górę, gdy nadciągnęła nieprzyjacielska armia.- Ilu ich tam jest? - spytał król Winkle'a.- Moi szpiedzy nie mogą się doliczyć - odrzekł doradca.- Ale najniższe szacunki mówią, że około dwóch tysięcy.- A my mamy dwustu pięćdziesięciu rycerzy tu, w zamku.No cóż, będę musiał wezwać moich książąt i hrabiów na pomoc.- Nic nie rozumiesz, Wasza Królewska Mość.To właśnie są twoi książęta i hrabiowie.To nie jest inwazja, tylko rebelia.- Jak śmieli?! - Król pobladł.- Ośmielili się, ponieważ usłyszeli plotkę, w której prawdziwość początkowo nie uwierzyli.Plotkę o tym, że twój rycerz-olbrzym od­szedł, opuścił twoją armię [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl