Pokrewne
- Strona Główna
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Moorcock Michael Znikajaca Wi Sagi o Elryku Tom V (SCAN dal 8
- Kaye Marvin Godwin Parke Wladcy Samotnosci (SCAN dal 108
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Jan III Sobieski Listy do Marysienki (2)
- Scott Justin Poscig na oceanie (SCAN dal 805
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- oh-seriously.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyciągnie resztę strof wiersza z pamięci pana Charingtona.Jeszcze raz przemknął mu przez myśl szalony pomysł wynajęcia pokoju na piętrze.Radosne podniecenie sprawiło, że na moment zapomniał o ostrożności i wyszedł na ulicę nie zerknąwszy przez okno.Zaczął nawet nucić pod nosem na zaimprowizowaną melodię:Pomarańcze za pensa, krzyczą dzwony Klemensa, Skradł cytryn pół tuzina, dudnią dzwo.Nagle serce mu zamarło, a kiszki skręciły się ze strachu.Zaledwie dziesięć metrów przed sobą ujrzał zbliżającą się postać w granatowym kombinezonie.Była to ciemnowłosa dziewczyna z Departamentu Literatury.Mimo zmierzchu rozpoznał ją bez trudu.Spojrzała mu prosto w twarz, po czym przeszła obok, jakby go w ogóle nie widziała.Przez kilka sekund stał w miejscu, dosłownie sparaliżowany strachem.W końcu ruszył ciężkim krokiem w prawo, nawet nie orientując się, że idzie w złym kierunku.Przynajmniej jedno się wyjaśniło.Teraz już nie miał żadnych wątpliwości, że dziewczyna go szpieguje.Musiała go śledzić, bo szansa spotkania jej na obskurnej uliczce odległej o kilka kilometrów od dzielnic przeznaczonych dla partyjnych była tak mikroskopijna, że przypadek po prostu nie wchodził w rachubę.To, czy faktycznie była agentką Policji Myśli, czy też szpiegowała go z nadmiaru gorliwości, nie robiło różnicy.Dość, że miała go na oku.Prawdopodobnie widziała również, jak wchodził do piwiarni.Z trudem poruszał nogami.Ukryta w kieszeni szklana bryła przy każdym kroku waliła go w udo; miał ochotę ją wyjąć i wyrzucić.Najbardziej dokuczał mu skurcz żołądka.Bał się, że umrze, jeśli natychmiast nie znajdzie toalety.Ale wiedział, że w tak podłej dzielnicy nie ma publicznych szaletów.Po kilku minutach skurcz minął, pozostawiając tylko tępy ból.Uliczka była ślepa.Winston przystanął i przez kilka sekund zastanawiał się, co robić, po czym zawrócił w stronę sklepu.Idąc pomyślał, że minął się z dziewczyną zaledwie trzy minuty temu, gdyby więc zaczął biec, pewnie zdołałby ją dogonić.Szedłby za nią do jakiegoś odludnego miejsca, a tam roztrzaskał jej czaszkę kamieniem.Zresztą wystarczyłby szklany przycisk.Szybko jednak zrezygnował z tego pomysłu, albowiem już sama myśl o najmniejszym wysiłku fizycznym była dla niego nie do zniesienia.Podbiegnięcie czy zadanie ciosu przekraczało w tym momencie jego możliwości.Poza tym dziewczyna, młoda i silna, na pewno stawiałaby opór.Przyszło mu też do głowy, że czym prędzej powinien udać się do osiedlowej świetlicy, aby zapewnić sobie choć częściowe alibi na dzisiejszy wieczór.Lecz to również przekraczało jego siły.Ogarnęła go straszliwa niemoc.Pragnął tylko jak najszybciej znaleźć się u siebie, usiąść, nic nie robić.Kiedy wreszcie dotarł do swojego mieszkania, minęła już dwudziesta druga.Światło wyłączano w całym domu o dwudziestej trzeciej trzydzieści.Wszedł do kuchni i wypił duszkiem prawie pełną filiżankę Dżinu Zwycięstwa.Następnie usiadł przy stoliku we wnęce i wydobył z szuflady pamiętnik.Nie otworzył go jednak.Z teleekranu grzmiał kobiecy głos wywrzaskujący jakąś patriotyczną pieśń.Winston, utkwiwszy wzrok w marmurkowej okładce, bezskutecznie usiłował nie dopuścić śpiewu do swojej świadomości.Przychodzą w nocy, zawsze w nocy.Najlepiej się zabić, zanim wpadnie się w ich ręce.Na pewno sporo osób tak właśnie postępuje.Wielu spośród tych, którzy znikali, po prostu popełniało samobójstwo.Lecz odebranie sobie życia w świecie, gdzie broń palna lub działająca szybko i niezawodnie trucizna były absolutnie nie do zdobycia, wymagało desperackiej odwagi.Pomyślał jakby ze zdziwieniem o biologicznym bezsensie istnienia bólu i strachu, o zdradliwości ludzkiego ciała, które ogarnia totalna inercja dokładnie wtedy, kiedy konieczny jest maksymalny wysiłek.Gdyby zmobilizował się do działania, mógłby raz na zawsze zamknąć usta ciemnowłosej dziewczynie; lecz właśnie z powodu grozy sytuacji zupełnie stracił zdolność sprawnego funkcjonowania.Uderzyła go myśl, że w chwilach kryzysu nigdy nie walczy się z wrogiem zewnętrznym, ale zawsze z własnym ciałem.Nawet teraz, pomimo wypitego dżinu, tępe kłucie w żołądku uniemożliwiało mu koncentrację.Podejrzewał, że tak samo dzieje się we wszystkich groźnych lub tragicznych sytuacjach.Na polu bitwy, w sali tortur, na tonącym okręcie zapomina się o najwznioślejszych ideałach, gdyż ciało pęcznieje, aż wypełnia sobą cały wszechświat; lecz przecież nawet wówczas, kiedy człowiek nie jest sparaliżowany strachem albo nie wyje z bólu, życie stanowi nieprzerwane pasmo zmagań z głodem, chłodem, bezsennością, ze zgagą lub rwącym zębem.Otworzył pamiętnik.Ważne było, aby coś napisać.Kobieta na teleekranie rozpoczęła kolejną pieśń.Jej głos wbijał mu się w mózg jak odłamki szkła.Próbował myśleć o O'Brienie, dla którego pisał lub do którego adresował pamiętnik, ale na próżno; wyobraźnia zaczęła mu podsuwać obrazy tego, co go czeka, kiedy wpadnie w łapy Policji Myśli.Gdyby zabijali od razu, nie byłoby to takie straszne.Każdy więzień oczekiwał, że prędzej czy później zostanie stracony.Ale przed śmiercią (choć nikt o tym nie mówił, wiedzieli to wszyscy) przechodziło się przez rytuał przesłuchań, do którego należało czołganie się po ziemi i skamlanie o litość, trzask łamanych kości, wybijane zęby, skrzepy krwi we włosach.Dlaczego człowiek musiał tak strasznie cierpieć, skoro czekał go i tak identyczny koniec? Dlaczego nie można było umrzeć o te kilka dni lub tygodni wcześniej? Nikomu nie udawało się uniknąć wykrycia, wszyscy też w pełni przyznawali się do winy.Jeżeli ktoś dopuścił się myślozbrodni, mógł mieć pewność, że jego śmierć to tylko kwestia czasu.Dlaczego więc ten koszmar, który i tak niczego nie zmieniał, musiał się stawać jego udziałem?Ponownie, tym razem z nieco większym powodzeniem, spróbował myśleć o O'Brienie.„Spotkamy się tam, gdzie nie ma mroku” - tak mu oznajmił.Winston wiedział, co to znaczy, a przynajmniej tak mu się zdawało.Miejsce, gdzie nie ma mroku, to następna epoka, której nigdy nie ujrzy, ale wierząc, że nadejdzie, może w niej duchowo uczestniczyć.Lecz natrętny głos dobiegający z teleekranu nie pozwolił pełniej rozwinąć tej myśli.Winston włożył do ust papierosa.Połowa tytoniu natychmiast wysypała mu się na język; gorzki pył nie dawał się wypluć.Nagle twarz Wielkiego Brata przysłoniła O'Briena.Tak jak przedkilkoma dniami, Winston wyjął z kieszeni monetę i podniósł do oczu.Patrzyło z niej to samo masywne, spokojne, opiekuńcze oblicze; ale jaki był uśmiech, który krył się pod czarnym wąsem? Niczym żałobne tony dzwonu rozdźwięczały się w mózgu Winstona wybite na monecie hasła:WOJNA TO POKÓJWOLNOŚĆ TO NIEWOLAIGNORANCJA TO SIŁACZĘŚĆ DRUGA1Minęła połowa poranka, kiedy Winston opuścił swoją przegrodę, żeby pójść do toalety.Jakaś samotna postać szła ku niemu z przeciwnego końca długiego, jaskrawo oświetlonego korytarza.Była to ta sama ciemnowłosa dziewczyna.Upłynęły cztery dni, odkąd owego wieczoru natknął się na nią przed sklepem ze starociami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Wyciągnie resztę strof wiersza z pamięci pana Charingtona.Jeszcze raz przemknął mu przez myśl szalony pomysł wynajęcia pokoju na piętrze.Radosne podniecenie sprawiło, że na moment zapomniał o ostrożności i wyszedł na ulicę nie zerknąwszy przez okno.Zaczął nawet nucić pod nosem na zaimprowizowaną melodię:Pomarańcze za pensa, krzyczą dzwony Klemensa, Skradł cytryn pół tuzina, dudnią dzwo.Nagle serce mu zamarło, a kiszki skręciły się ze strachu.Zaledwie dziesięć metrów przed sobą ujrzał zbliżającą się postać w granatowym kombinezonie.Była to ciemnowłosa dziewczyna z Departamentu Literatury.Mimo zmierzchu rozpoznał ją bez trudu.Spojrzała mu prosto w twarz, po czym przeszła obok, jakby go w ogóle nie widziała.Przez kilka sekund stał w miejscu, dosłownie sparaliżowany strachem.W końcu ruszył ciężkim krokiem w prawo, nawet nie orientując się, że idzie w złym kierunku.Przynajmniej jedno się wyjaśniło.Teraz już nie miał żadnych wątpliwości, że dziewczyna go szpieguje.Musiała go śledzić, bo szansa spotkania jej na obskurnej uliczce odległej o kilka kilometrów od dzielnic przeznaczonych dla partyjnych była tak mikroskopijna, że przypadek po prostu nie wchodził w rachubę.To, czy faktycznie była agentką Policji Myśli, czy też szpiegowała go z nadmiaru gorliwości, nie robiło różnicy.Dość, że miała go na oku.Prawdopodobnie widziała również, jak wchodził do piwiarni.Z trudem poruszał nogami.Ukryta w kieszeni szklana bryła przy każdym kroku waliła go w udo; miał ochotę ją wyjąć i wyrzucić.Najbardziej dokuczał mu skurcz żołądka.Bał się, że umrze, jeśli natychmiast nie znajdzie toalety.Ale wiedział, że w tak podłej dzielnicy nie ma publicznych szaletów.Po kilku minutach skurcz minął, pozostawiając tylko tępy ból.Uliczka była ślepa.Winston przystanął i przez kilka sekund zastanawiał się, co robić, po czym zawrócił w stronę sklepu.Idąc pomyślał, że minął się z dziewczyną zaledwie trzy minuty temu, gdyby więc zaczął biec, pewnie zdołałby ją dogonić.Szedłby za nią do jakiegoś odludnego miejsca, a tam roztrzaskał jej czaszkę kamieniem.Zresztą wystarczyłby szklany przycisk.Szybko jednak zrezygnował z tego pomysłu, albowiem już sama myśl o najmniejszym wysiłku fizycznym była dla niego nie do zniesienia.Podbiegnięcie czy zadanie ciosu przekraczało w tym momencie jego możliwości.Poza tym dziewczyna, młoda i silna, na pewno stawiałaby opór.Przyszło mu też do głowy, że czym prędzej powinien udać się do osiedlowej świetlicy, aby zapewnić sobie choć częściowe alibi na dzisiejszy wieczór.Lecz to również przekraczało jego siły.Ogarnęła go straszliwa niemoc.Pragnął tylko jak najszybciej znaleźć się u siebie, usiąść, nic nie robić.Kiedy wreszcie dotarł do swojego mieszkania, minęła już dwudziesta druga.Światło wyłączano w całym domu o dwudziestej trzeciej trzydzieści.Wszedł do kuchni i wypił duszkiem prawie pełną filiżankę Dżinu Zwycięstwa.Następnie usiadł przy stoliku we wnęce i wydobył z szuflady pamiętnik.Nie otworzył go jednak.Z teleekranu grzmiał kobiecy głos wywrzaskujący jakąś patriotyczną pieśń.Winston, utkwiwszy wzrok w marmurkowej okładce, bezskutecznie usiłował nie dopuścić śpiewu do swojej świadomości.Przychodzą w nocy, zawsze w nocy.Najlepiej się zabić, zanim wpadnie się w ich ręce.Na pewno sporo osób tak właśnie postępuje.Wielu spośród tych, którzy znikali, po prostu popełniało samobójstwo.Lecz odebranie sobie życia w świecie, gdzie broń palna lub działająca szybko i niezawodnie trucizna były absolutnie nie do zdobycia, wymagało desperackiej odwagi.Pomyślał jakby ze zdziwieniem o biologicznym bezsensie istnienia bólu i strachu, o zdradliwości ludzkiego ciała, które ogarnia totalna inercja dokładnie wtedy, kiedy konieczny jest maksymalny wysiłek.Gdyby zmobilizował się do działania, mógłby raz na zawsze zamknąć usta ciemnowłosej dziewczynie; lecz właśnie z powodu grozy sytuacji zupełnie stracił zdolność sprawnego funkcjonowania.Uderzyła go myśl, że w chwilach kryzysu nigdy nie walczy się z wrogiem zewnętrznym, ale zawsze z własnym ciałem.Nawet teraz, pomimo wypitego dżinu, tępe kłucie w żołądku uniemożliwiało mu koncentrację.Podejrzewał, że tak samo dzieje się we wszystkich groźnych lub tragicznych sytuacjach.Na polu bitwy, w sali tortur, na tonącym okręcie zapomina się o najwznioślejszych ideałach, gdyż ciało pęcznieje, aż wypełnia sobą cały wszechświat; lecz przecież nawet wówczas, kiedy człowiek nie jest sparaliżowany strachem albo nie wyje z bólu, życie stanowi nieprzerwane pasmo zmagań z głodem, chłodem, bezsennością, ze zgagą lub rwącym zębem.Otworzył pamiętnik.Ważne było, aby coś napisać.Kobieta na teleekranie rozpoczęła kolejną pieśń.Jej głos wbijał mu się w mózg jak odłamki szkła.Próbował myśleć o O'Brienie, dla którego pisał lub do którego adresował pamiętnik, ale na próżno; wyobraźnia zaczęła mu podsuwać obrazy tego, co go czeka, kiedy wpadnie w łapy Policji Myśli.Gdyby zabijali od razu, nie byłoby to takie straszne.Każdy więzień oczekiwał, że prędzej czy później zostanie stracony.Ale przed śmiercią (choć nikt o tym nie mówił, wiedzieli to wszyscy) przechodziło się przez rytuał przesłuchań, do którego należało czołganie się po ziemi i skamlanie o litość, trzask łamanych kości, wybijane zęby, skrzepy krwi we włosach.Dlaczego człowiek musiał tak strasznie cierpieć, skoro czekał go i tak identyczny koniec? Dlaczego nie można było umrzeć o te kilka dni lub tygodni wcześniej? Nikomu nie udawało się uniknąć wykrycia, wszyscy też w pełni przyznawali się do winy.Jeżeli ktoś dopuścił się myślozbrodni, mógł mieć pewność, że jego śmierć to tylko kwestia czasu.Dlaczego więc ten koszmar, który i tak niczego nie zmieniał, musiał się stawać jego udziałem?Ponownie, tym razem z nieco większym powodzeniem, spróbował myśleć o O'Brienie.„Spotkamy się tam, gdzie nie ma mroku” - tak mu oznajmił.Winston wiedział, co to znaczy, a przynajmniej tak mu się zdawało.Miejsce, gdzie nie ma mroku, to następna epoka, której nigdy nie ujrzy, ale wierząc, że nadejdzie, może w niej duchowo uczestniczyć.Lecz natrętny głos dobiegający z teleekranu nie pozwolił pełniej rozwinąć tej myśli.Winston włożył do ust papierosa.Połowa tytoniu natychmiast wysypała mu się na język; gorzki pył nie dawał się wypluć.Nagle twarz Wielkiego Brata przysłoniła O'Briena.Tak jak przedkilkoma dniami, Winston wyjął z kieszeni monetę i podniósł do oczu.Patrzyło z niej to samo masywne, spokojne, opiekuńcze oblicze; ale jaki był uśmiech, który krył się pod czarnym wąsem? Niczym żałobne tony dzwonu rozdźwięczały się w mózgu Winstona wybite na monecie hasła:WOJNA TO POKÓJWOLNOŚĆ TO NIEWOLAIGNORANCJA TO SIŁACZĘŚĆ DRUGA1Minęła połowa poranka, kiedy Winston opuścił swoją przegrodę, żeby pójść do toalety.Jakaś samotna postać szła ku niemu z przeciwnego końca długiego, jaskrawo oświetlonego korytarza.Była to ta sama ciemnowłosa dziewczyna.Upłynęły cztery dni, odkąd owego wieczoru natknął się na nią przed sklepem ze starociami [ Pobierz całość w formacie PDF ]