[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyciągnie resztę strof wiersza z pamięci pana Charingtona.Jeszcze raz przemknął mu przez myśl szalony pomysł wynajęcia pokoju na piętrze.Radosne podniecenie sprawiło, że na moment zapomniał o ostroż­ności i wyszedł na ulicę nie zerknąwszy przez okno.Zaczął nawet nucić pod nosem na zaimprowizowaną melodię:Pomarańcze za pensa, krzyczą dzwony Klemensa, Skradł cytryn pół tuzina, dudnią dzwo.Nagle serce mu zamarło, a kiszki skręciły się ze strachu.Zaledwie dziesięć metrów przed sobą ujrzał zbliżającą się postać w granatowym kombinezonie.Była to ciemno­włosa dziewczyna z Departamentu Literatury.Mimo zmierzchu rozpoznał ją bez trudu.Spojrzała mu prosto w twarz, po czym przeszła obok, jakby go w ogóle nie widziała.Przez kilka sekund stał w miejscu, dosłownie spara­liżowany strachem.W końcu ruszył ciężkim krokiem w prawo, nawet nie orientując się, że idzie w złym kierunku.Przynajmniej jedno się wyjaśniło.Teraz już nie miał żadnych wątpliwości, że dziewczyna go szpieguje.Musiała go śledzić, bo szansa spotkania jej na obskurnej uliczce odległej o kilka kilometrów od dzielnic prze­znaczonych dla partyjnych była tak mikroskopijna, że przypadek po prostu nie wchodził w rachubę.To, czy faktycznie była agentką Policji Myśli, czy też szpiegowała go z nadmiaru gorliwości, nie robiło różnicy.Dość, że miała go na oku.Prawdopodobnie widziała również, jak wchodził do piwiarni.Z trudem poruszał nogami.Ukryta w kieszeni szklana bryła przy każdym kroku waliła go w udo; miał ochotę ją wyjąć i wyrzucić.Najbardziej dokuczał mu skurcz żołąd­ka.Bał się, że umrze, jeśli natychmiast nie znajdzie toalety.Ale wiedział, że w tak podłej dzielnicy nie ma publicznych szaletów.Po kilku minutach skurcz minął, pozostawiając tylko tępy ból.Uliczka była ślepa.Winston przystanął i przez kilka sekund zastanawiał się, co robić, po czym zawrócił w stronę sklepu.Idąc pomyślał, że minął się z dziewczyną zaledwie trzy minuty temu, gdyby więc zaczął biec, pewnie zdołałby ją dogonić.Szedłby za nią do jakiegoś odludnego miejsca, a tam roztrzaskał jej czaszkę kamieniem.Zresztą wystarczyłby szklany przycisk.Szybko jednak zrezyg­nował z tego pomysłu, albowiem już sama myśl o najmniejszym wysiłku fizycznym była dla niego nie do zniesienia.Podbiegnięcie czy zadanie ciosu przekraczało w tym momencie jego możliwości.Poza tym dziewczyna, młoda i silna, na pewno stawiałaby opór.Przyszło mu też do głowy, że czym prędzej powinien udać się do osied­lowej świetlicy, aby zapewnić sobie choć częściowe alibi na dzisiejszy wieczór.Lecz to również przekraczało jego siły.Ogarnęła go straszliwa niemoc.Pragnął tylko jak najszybciej znaleźć się u siebie, usiąść, nic nie robić.Kiedy wreszcie dotarł do swojego mieszkania, minęła już dwudziesta druga.Światło wyłączano w całym domu o dwudziestej trzeciej trzydzieści.Wszedł do kuchni i wypił duszkiem prawie pełną filiżankę Dżinu Zwycięstwa.Następnie usiadł przy stoliku we wnęce i wydobył z szuflady pamiętnik.Nie otworzył go jednak.Z teleekranu grzmiał kobiecy głos wywrzaskujący jakąś pa­triotyczną pieśń.Winston, utkwiwszy wzrok w marmurkowej okładce, bezskutecznie usiłował nie dopuścić śpie­wu do swojej świadomości.Przychodzą w nocy, zawsze w nocy.Najlepiej się zabić, zanim wpadnie się w ich ręce.Na pewno sporo osób tak właśnie postępuje.Wielu spośród tych, którzy znikali, po prostu popełniało samobójstwo.Lecz odebranie sobie życia w świecie, gdzie broń palna lub działająca szybko i niezawodnie trucizna były absolutnie nie do zdobycia, wymagało desperackiej odwagi.Pomyślał jakby ze zdzi­wieniem o biologicznym bezsensie istnienia bólu i strachu, o zdradliwości ludzkiego ciała, które ogarnia totalna inercja dokładnie wtedy, kiedy konieczny jest maksymal­ny wysiłek.Gdyby zmobilizował się do działania, mógłby raz na zawsze zamknąć usta ciemnowłosej dziewczynie; lecz właśnie z powodu grozy sytuacji zupełnie stracił zdolność sprawnego funkcjonowania.Uderzyła go myśl, że w chwilach kryzysu nigdy nie walczy się z wrogiem zewnętrznym, ale zawsze z własnym ciałem.Nawet teraz, pomimo wypitego dżinu, tępe kłucie w żołądku uniemoż­liwiało mu koncentrację.Podejrzewał, że tak samo dzieje się we wszystkich groźnych lub tragicznych sytuacjach.Na polu bitwy, w sali tortur, na tonącym okręcie zapomina się o najwznioślejszych ideałach, gdyż ciało pęcznieje, aż wypełnia sobą cały wszechświat; lecz przecież nawet wówczas, kiedy człowiek nie jest sparaliżowany strachem albo nie wyje z bólu, życie stanowi nieprzerwane pasmo zmagań z głodem, chłodem, bezsennością, ze zgagą lub rwącym zębem.Otworzył pamiętnik.Ważne było, aby coś napisać.Kobieta na teleekranie rozpoczęła kolejną pieśń.Jej głos wbijał mu się w mózg jak odłamki szkła.Próbował myśleć o O'Brienie, dla którego pisał lub do którego adresował pamiętnik, ale na próżno; wyobraźnia zaczęła mu pod­suwać obrazy tego, co go czeka, kiedy wpadnie w łapy Policji Myśli.Gdyby zabijali od razu, nie byłoby to takie straszne.Każdy więzień oczekiwał, że prędzej czy później zostanie stracony.Ale przed śmiercią (choć nikt o tym nie mówił, wiedzieli to wszyscy) przechodziło się przez rytuał przesłuchań, do którego należało czołganie się po ziemi i skamlanie o litość, trzask łamanych kości, wybijane zęby, skrzepy krwi we włosach.Dlaczego człowiek musiał tak strasznie cierpieć, skoro czekał go i tak identyczny koniec? Dlaczego nie można było umrzeć o te kilka dni lub tygodni wcześniej? Nikomu nie udawało się uniknąć wykrycia, wszyscy też w pełni przyznawali się do winy.Jeżeli ktoś dopuścił się myślozbrodni, mógł mieć pew­ność, że jego śmierć to tylko kwestia czasu.Dlaczego więc ten koszmar, który i tak niczego nie zmieniał, musiał się stawać jego udziałem?Ponownie, tym razem z nieco większym powodzeniem, spróbował myśleć o O'Brienie.„Spotkamy się tam, gdzie nie ma mroku” - tak mu oznajmił.Winston wiedział, co to znaczy, a przynajmniej tak mu się zdawało.Miejsce, gdzie nie ma mroku, to następna epoka, której nigdy nie ujrzy, ale wierząc, że nadejdzie, może w niej duchowo uczest­niczyć.Lecz natrętny głos dobiegający z teleekranu nie pozwolił pełniej rozwinąć tej myśli.Winston włożył do ust papierosa.Połowa tytoniu natychmiast wysypała mu się na język; gorzki pył nie dawał się wypluć.Nagle twarz Wielkiego Brata przysłoniła O'Briena.Tak jak przedkilkoma dniami, Winston wyjął z kieszeni monetę i pod­niósł do oczu.Patrzyło z niej to samo masywne, spokojne, opiekuńcze oblicze; ale jaki był uśmiech, który krył się pod czarnym wąsem? Niczym żałobne tony dzwonu rozdźwięczały się w mózgu Winstona wybite na monecie hasła:WOJNA TO POKÓJWOLNOŚĆ TO NIEWOLAIGNORANCJA TO SIŁACZĘŚĆ DRUGA1Minęła połowa poranka, kiedy Winston opuścił swoją przegrodę, żeby pójść do toalety.Jakaś samotna postać szła ku niemu z przeciwnego końca długiego, jaskrawo oświetlonego korytarza.Była to ta sama ciemnowłosa dziewczyna.Upłynęły cztery dni, od­kąd owego wieczoru natknął się na nią przed sklepem ze starociami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl