Pokrewne
- Strona Główna
- Henry N. Beard, Douglas C. Kenn Nuda Pierscieni
- Tolkien J R R Wladca Pierscieni T 3 Powrot Krola
- Andre Norton Ksiezyc trzech pierscieni
- 2 Tolkien J R R Wladca Pierscieni T 2 Dwie Wieze
- K. J. Yeskov Ostatni Wladca Pierscienia
- Tolkien J R R Wladca Pierscieni T 1 Wyprawa
- Glen Cook Zolnierze zyja
- Cooper Jilly Odlot
- Victor Hugo Nedznicy t.1
- Anne McCaffrey Jezdzcy Smokow Renegaci z Pern
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- fopke.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Linie naszych szeregów poczęły chwiaćsię i łamać; pęki faszyny wypadały z rąk, pokurczonych męką lub zesztywniałych chłodemśmierci, i drabiny, puszczone znienacka, padały ciężko z hałasem nieraz na hełmy i czaszkiswoich. Naprzód! komenderowali naczelnicy. Naprzód!.Odwagi!.Czy nie słyszycieokrzyków wojennych naszych braci z Alezji?.Zduśmy Rzymian między naszymi dwiemaarmiami!Więc szło się dalej naprzód, wciąż naprzód, po ciałach naszych ludzi, miotających się wkonwulsjach bólu i ofiar przybywało coraz więcej.Wkrótce i machiny wojenne rzymskie,ustawione wreszcie jak należy, rozpoczęły pracę niszczycielską.W kilku miejscach zbliżyli-śmy się już o tyle do szańców rzymskich, że udało się nam przerzucić mosty przez fosy iprzystawić nasze drabiny do ich częstokołów, pozbawionych dzięki naszym hakom loryk.Walczyliśmy więc tam już na miecze z legionistami, ale stojąc na chwiejnych podstawach i wchmarze ciskanych na nas dzirytów.A przy tym ten lub inny punkt, gdzie jak można bysądzić wszyscy przeciwnicy zostali przez nas pozabijani lub zmuszeni do cofnięcia się, kie-dyśmy już byli bliscy wtargnięcia do obozu, zapełniał się nagle nowymi kohortami, które jakgdyby wyrastały spod ziemi, przybywając z jak największym pośpiechem z innych miejscobozów rzymskich.Trąbki rzymskie dzwięczały ciągle, niespokojnie, śpiesząc się, zadyszane.Ale w tym pozornym bezładzie i w mrokach nocy w obozie rzymskim był duch, który czuwałwszędzie, wszystko przewidywał, wszystkim zarządzał, wszystko poprawiał.Na nasze nie-szczęście był to geniusz Cezara.Toteż wznoszące się na horyzoncie słońce, oświecając po-144rozrzucane tu i ówdzie szańce rzymskie, oświeciło też zarazem klęskę naszą i żałobne żniwośmierci.Każda z naszych kolumn, która szła do szturmu czy to prąc naprzód, czy też cofającsię usypała drogę poległymi i rannymi, przy czym ci ostatni ginęli przeważnie w męczar-niach w straszliwych szponach stimuli lub na ostrzach pali kwiatów lilii.Pełne zgrozyzdumienie ogarnęło naszą armię.Nasi nowozaciężni żołnierze wieśniacy, nie znający dotądświata poza granicami swych wiosek, nigdy jeszcze nie widzieli podobnych okropności, aninawet nie słyszeli o nich.Toteż harfy i kobzy milczały, a twarze były blade.Zebrano sięznowu na naradę wojenną. Więc otóż miałeś swoją bitwę piechoty! wołał z gniewem Wirydomar do Wergassilauna.Nie lepszy jej wynik niż naszych walk konnicy!.Nie możemy nic przeciwko tym przeklętymszańcom i pułapkom na ludzi, które są chyba dziełem jakiegoś złego ducha z kręgów piekieł!. Bo i cóż to doprawdy za szaleństwo rzecze ze zwykłą sobie powagą i godnością KommAtrebata gdy wszystkie siły Rzymian są skupione na jednym polu, kusić się o wydarcie jegowłaśnie? Czyż nie zdarzało się nam zwyciężać w miejscowych walkach z nimi, każdy z lu-dów u siebie?.Od podjęcia walk z Rzymem jeden tylko legion został zniesiony, a stało się tow lasach Eburonów.Spytajcie Cezara, co myśli o puszczach i skalistych wąwozach Eburo-nów, o błotach Menapów i Trewerów, kolczastych zaroślach Moryngii. Naturalnie! przyświadczył mu Eporedoryks. Ludzie z błot najlepiej się biją w swychbagnach, górale w wąwozach i ciasnych przejściach górskich, mieszkańcy puszcz najlepiejumieją manewrować w gęstwinach leśnych.Zwycięstwo pod Gergowią dał nam geniuszmiejsca, Wergassilaunie! Bo ziemia rodzinna ożywa, aby pomagać bronić się swym dzieciom.Jest jak dobry rumak, który zgaduje myśl swego pana, jak miecz, do którego ręka tak się na-łożyła, że zdaje się być jej przedłużeniem.Uchodzmy stąd!.Ci, którzy uparcie obstają przytym, aby tu walczyć, niechże walczą sobie sami!. A ci, którzy chcą uciekać haniebnie jak nikczemni tchórze, niechże uciekają sami! odparłna to Wergassilaun. Tak wam śpieszno poddać swe ludy pod rękę prokonsulów rzymskich? A czy dobrze im się dzieje pod ręką Wercyngetoryksa? odrzekł Eporedoryks. Nic sięnam nie wiedzie: ani walki konnicy, ani walki piechoty, ani bitwa w otwartym polu, aniszturm do obozów rzymskich.Na cóż więc masz nadzieję? Czegóż się spodziewasz jeszcze?Mamy żywności już na dwa dni tylko.Jakże wyżywić te kilkaset tysięcy wojska w spustoszo-nym kraju? Czy dlatego, aby załodze w Alezji nie dać umrzeć z głodu, trzeba te setki tysięcynaszych ludzi narazić na to samo? Czy zguba naszej armii pocieszy cię po stracie armii z Ale-zji? Zrobiliśmy dla nich wszystko, co było można.Cześć jest ocalona!.Próżno Wergassilaun przedkładał, prosił i błagał trzech innych wodzów wielkiej armii, niemógł ich przekonać.Komm Atrebata czynił już przygotowania do wyjazdu, a nie ulegałowątpliwości, że gdyby się tylko ruszył, inni poszliby zaraz za jego przykładem.Wielkiej armiigalijskiej groziło rozprzężenie i rozpadnięcie się.Eporedoryks i Wirydomar szeptali coś zesobą cicho na stronie; kto wie, czy nie omawiali, jakie warunki poddania się można by uzy-skać od Cezara.Lecz gdy ci trzej wodzowie chcieli dać znak odwrotu, jednogłośny okrzykoburzenia przebiegł armię.Wieśniaczy lud galijski nie chciał odwrotu, nie chciał opuszczać w niebezpieczeństwie sy-na Celtila, którego wszyscy czcili i kochali!.Nie chciał skazywać na śmierć głodową swychbraci w Alezji.Szczególnie w szeregach Arwernów i Paryzów rozległy się grozne okrzyki: Kto mówi o odwrocie?! Może o poddaniu się?!.Precz ze zdrajcami!.Toteż przechodzący mimo tych oddziałów wodzowie milkli zmieszani i starali się tylkominąć je co prędzej, a Wergassilaun uzyskał wreszcie od nich zgodę na jeden dzień zwłoki. Nie proszę was już o więcej, o jeden dzień tylko! błagał ich. Jeszcze jedna próba jeszcze jeden wysiłek!.Tej nocy, jeśli zgoda lub, jeśli wolicie, jutro rano.Powiadacie, żei tym razem nam się nie uda? No, to już nie będę żył.i nie będziecie mnie tu mieli międzywami, abym wam przeczył.145Na północny zachód od Alezji niedaleko od przerwy w linii szańców rzymskich, tworzonejprzez Osę, wznosi się góra dość wysoka, zwana Rhea, która ku północy przechodzi w obszer-ne płaskowzgórze porosłe lasem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Linie naszych szeregów poczęły chwiaćsię i łamać; pęki faszyny wypadały z rąk, pokurczonych męką lub zesztywniałych chłodemśmierci, i drabiny, puszczone znienacka, padały ciężko z hałasem nieraz na hełmy i czaszkiswoich. Naprzód! komenderowali naczelnicy. Naprzód!.Odwagi!.Czy nie słyszycieokrzyków wojennych naszych braci z Alezji?.Zduśmy Rzymian między naszymi dwiemaarmiami!Więc szło się dalej naprzód, wciąż naprzód, po ciałach naszych ludzi, miotających się wkonwulsjach bólu i ofiar przybywało coraz więcej.Wkrótce i machiny wojenne rzymskie,ustawione wreszcie jak należy, rozpoczęły pracę niszczycielską.W kilku miejscach zbliżyli-śmy się już o tyle do szańców rzymskich, że udało się nam przerzucić mosty przez fosy iprzystawić nasze drabiny do ich częstokołów, pozbawionych dzięki naszym hakom loryk.Walczyliśmy więc tam już na miecze z legionistami, ale stojąc na chwiejnych podstawach i wchmarze ciskanych na nas dzirytów.A przy tym ten lub inny punkt, gdzie jak można bysądzić wszyscy przeciwnicy zostali przez nas pozabijani lub zmuszeni do cofnięcia się, kie-dyśmy już byli bliscy wtargnięcia do obozu, zapełniał się nagle nowymi kohortami, które jakgdyby wyrastały spod ziemi, przybywając z jak największym pośpiechem z innych miejscobozów rzymskich.Trąbki rzymskie dzwięczały ciągle, niespokojnie, śpiesząc się, zadyszane.Ale w tym pozornym bezładzie i w mrokach nocy w obozie rzymskim był duch, który czuwałwszędzie, wszystko przewidywał, wszystkim zarządzał, wszystko poprawiał.Na nasze nie-szczęście był to geniusz Cezara.Toteż wznoszące się na horyzoncie słońce, oświecając po-144rozrzucane tu i ówdzie szańce rzymskie, oświeciło też zarazem klęskę naszą i żałobne żniwośmierci.Każda z naszych kolumn, która szła do szturmu czy to prąc naprzód, czy też cofającsię usypała drogę poległymi i rannymi, przy czym ci ostatni ginęli przeważnie w męczar-niach w straszliwych szponach stimuli lub na ostrzach pali kwiatów lilii.Pełne zgrozyzdumienie ogarnęło naszą armię.Nasi nowozaciężni żołnierze wieśniacy, nie znający dotądświata poza granicami swych wiosek, nigdy jeszcze nie widzieli podobnych okropności, aninawet nie słyszeli o nich.Toteż harfy i kobzy milczały, a twarze były blade.Zebrano sięznowu na naradę wojenną. Więc otóż miałeś swoją bitwę piechoty! wołał z gniewem Wirydomar do Wergassilauna.Nie lepszy jej wynik niż naszych walk konnicy!.Nie możemy nic przeciwko tym przeklętymszańcom i pułapkom na ludzi, które są chyba dziełem jakiegoś złego ducha z kręgów piekieł!. Bo i cóż to doprawdy za szaleństwo rzecze ze zwykłą sobie powagą i godnością KommAtrebata gdy wszystkie siły Rzymian są skupione na jednym polu, kusić się o wydarcie jegowłaśnie? Czyż nie zdarzało się nam zwyciężać w miejscowych walkach z nimi, każdy z lu-dów u siebie?.Od podjęcia walk z Rzymem jeden tylko legion został zniesiony, a stało się tow lasach Eburonów.Spytajcie Cezara, co myśli o puszczach i skalistych wąwozach Eburo-nów, o błotach Menapów i Trewerów, kolczastych zaroślach Moryngii. Naturalnie! przyświadczył mu Eporedoryks. Ludzie z błot najlepiej się biją w swychbagnach, górale w wąwozach i ciasnych przejściach górskich, mieszkańcy puszcz najlepiejumieją manewrować w gęstwinach leśnych.Zwycięstwo pod Gergowią dał nam geniuszmiejsca, Wergassilaunie! Bo ziemia rodzinna ożywa, aby pomagać bronić się swym dzieciom.Jest jak dobry rumak, który zgaduje myśl swego pana, jak miecz, do którego ręka tak się na-łożyła, że zdaje się być jej przedłużeniem.Uchodzmy stąd!.Ci, którzy uparcie obstają przytym, aby tu walczyć, niechże walczą sobie sami!. A ci, którzy chcą uciekać haniebnie jak nikczemni tchórze, niechże uciekają sami! odparłna to Wergassilaun. Tak wam śpieszno poddać swe ludy pod rękę prokonsulów rzymskich? A czy dobrze im się dzieje pod ręką Wercyngetoryksa? odrzekł Eporedoryks. Nic sięnam nie wiedzie: ani walki konnicy, ani walki piechoty, ani bitwa w otwartym polu, aniszturm do obozów rzymskich.Na cóż więc masz nadzieję? Czegóż się spodziewasz jeszcze?Mamy żywności już na dwa dni tylko.Jakże wyżywić te kilkaset tysięcy wojska w spustoszo-nym kraju? Czy dlatego, aby załodze w Alezji nie dać umrzeć z głodu, trzeba te setki tysięcynaszych ludzi narazić na to samo? Czy zguba naszej armii pocieszy cię po stracie armii z Ale-zji? Zrobiliśmy dla nich wszystko, co było można.Cześć jest ocalona!.Próżno Wergassilaun przedkładał, prosił i błagał trzech innych wodzów wielkiej armii, niemógł ich przekonać.Komm Atrebata czynił już przygotowania do wyjazdu, a nie ulegałowątpliwości, że gdyby się tylko ruszył, inni poszliby zaraz za jego przykładem.Wielkiej armiigalijskiej groziło rozprzężenie i rozpadnięcie się.Eporedoryks i Wirydomar szeptali coś zesobą cicho na stronie; kto wie, czy nie omawiali, jakie warunki poddania się można by uzy-skać od Cezara.Lecz gdy ci trzej wodzowie chcieli dać znak odwrotu, jednogłośny okrzykoburzenia przebiegł armię.Wieśniaczy lud galijski nie chciał odwrotu, nie chciał opuszczać w niebezpieczeństwie sy-na Celtila, którego wszyscy czcili i kochali!.Nie chciał skazywać na śmierć głodową swychbraci w Alezji.Szczególnie w szeregach Arwernów i Paryzów rozległy się grozne okrzyki: Kto mówi o odwrocie?! Może o poddaniu się?!.Precz ze zdrajcami!.Toteż przechodzący mimo tych oddziałów wodzowie milkli zmieszani i starali się tylkominąć je co prędzej, a Wergassilaun uzyskał wreszcie od nich zgodę na jeden dzień zwłoki. Nie proszę was już o więcej, o jeden dzień tylko! błagał ich. Jeszcze jedna próba jeszcze jeden wysiłek!.Tej nocy, jeśli zgoda lub, jeśli wolicie, jutro rano.Powiadacie, żei tym razem nam się nie uda? No, to już nie będę żył.i nie będziecie mnie tu mieli międzywami, abym wam przeczył.145Na północny zachód od Alezji niedaleko od przerwy w linii szańców rzymskich, tworzonejprzez Osę, wznosi się góra dość wysoka, zwana Rhea, która ku północy przechodzi w obszer-ne płaskowzgórze porosłe lasem [ Pobierz całość w formacie PDF ]