Pokrewne
- Strona Główna
- Andrzej Mencwel Wiedza o kulturze Cz. I Antropologia kultury
- Wierciński Andrzej Magia i religia. Szkice z antropologii religii
- Andrzej.Sapkowski. .Wieza.jaskolki.[www.osiolek.com].1
- Andrzej.Sapkowski. .Pani.Jeziora.[www.osiolek.com].1
- Andrzej Ziemiański Pomnik Cesarzowej Achai t2
- Hardy Thomas Tessa d'Urberville
- Cathy Kelly Lekcje uczuć
- Robert Graves Mity greckie
- Myrcik Dominik Na krawedzi prawdy 2
- Adopcja i przywiazanie D.Grey
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- psmlw.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O Boże, on już kończy.– Gotowe.– Arminius z zadowoleniem sprawdził koniec kołka.– Szkoda dziewczątka, ładniutka jest, ale cóż obowiązki.– Pożałowała w tej chwili, że zna węgierski.O, mamusiu.No to kompletny klops.Kiedy ostatnio była u spowiedzi? Dawno, cholera.A tyle miała okazji.Ale może się uda pójść do nieba, ostatecznie nie nagrzeszyła jakoś szczególnie.Zobaczy kuzynkę, rodziców.Hmmm.Minęło tysiąc lat, ciekawe, czy ich od razu pozna.Do diaska, czemu akurat kołkiem? I to jeszcze takim grubym? W serce.Przecież to będzie bolało jak diabli.Z drugiej strony kilka sekund i po krzyku.A przecież bywa i tak, że umiera się w wielogodzinnych męczarniach.Więc może nie jest tak źle, jak się jej wydaje? Kurczę, kilka dni temu się nie bała, poszła z nożem na kolesiów uzbrojonych w karabiny.A teraz strach ściska jej żołądek.I to paskudne uczucie, jakby nażarła się lodu.Arminius ukląkł obok i jednym ruchem rozerwał jej bluzkę na piersiach.Gładka jak jedwab skóra.Drobne, dziewczęce piersi, bawełniany stanik z supermarketu, medalik na łańcuszku.Tatuaże nie zdziwiły go specjalnie.Za to ich treść – tak.Błękitny herb, litania zapisana alfabetem sprzed wielu stuleci, kawałka brakuje, jest w tym miejscu świeża blizna po postrzale.– Fiuuu – gwizdnął.– Napis głagolicą.Tego alfabetu nie używa się już ze czterysta lat.Ujął koniec kołka.* * *Stary łowca zważył kołek w dłoni.Przymierzył.Dotknął wierzchem dłoni skóry księżniczki.I zamarł, zdumiony.– Cholera – zaklął wściekle.– Ona jest ciepła!– Jak to?– Normalnie, jak ty czy ja!Zerwał jej jednym ruchem plaster z ust.– Do mojej poprzedniej oferty dodam kwotę stu dwudziestu tysięcy dolarów i obiecam, że nie podejmę żadnych działań przeciw wam – powiedziała pospiesznie.– Milcz! Potrzymaj jej głowę – polecił Laszlo.Rozwarł szczęki dziewczyny.Spróbowała chlasnąć go ssawką, ale w ostatniej chwili cofnął rękę.– Zęby ma normalne – zauważył uczeń.– Dziadek uczył mnie, że kły wampira chowają się w dziąsłach, ale zawsze wystaje ich.– Zobacz, ma ssawkę pod językiem.Psiamać.Ale żeśmy się kropnęli.– To kim ona jest? – zdumiał się łowca.– To zwykła dziewczyna? Człowiek?– Gdzie tam – jęknął.– Pseudowampir.Nie jest martwa i nie wysysa ludzi.Podpija krew z koni.Niegroźna, nawet się na takie nie poluje.Bo i po co? Szlag by to trafił, sto dwadzieścia lat zabijam wampiry i na starość taka hańba!Wziął z parapetu butelkę rakiji i nalawszy do wyszczerbionego kubka, pociągnął długi łyk.– Palanty – parsknęła Monika.– To co robimy? – Laszlo podniósł porzucony kołek i podrzucał go w dłoniach.– Jak nie masz co z tym zrobić, to se wsadź w zadek.– Księżniczka poznała mowę Madziarów nieźle, ale raczej nie był to język literacki.– Jak to co? Wypuszczamy.I przeprosić by wypadało – mruknął stary, nalewając sobie drugą porcję.– No to teraz nas wyśmieją.Wszyscy łowcy do skończenia świata będą sobie opowiadać dowcipy o Arminiusie i Laszlo, jeden stary i głupi, drugi młody i głupi.Tośmy się dobrali, dwu idiotów na tropie.– Jak to wypuścić? – Przestraszył się uczeń.– Rozkuj ją po prostu.– Jak tylko ją odepnę, pourywa nam głowy.– Spojrzał z obawą na księżniczkę.– A niech urywa.Zasłużyliśmy.– Nie urwę – obiecała.– Choć należałoby.Bierz się do roboty.Popatrzył na nią z wahaniem.Ponagliła go spojrzeniem.Trzasnęły obręcze kajdanek i już po chwili stała, rozcierając nadgarstki.– Cholera, i jeszcze guziki pourywali – jęknęła, poprawiając bluzkę.– A ty gdzie się gapisz, stary pedofilu! – wsiadła na Arminiusa.– Temperaturę ciała to się na czole sprawdza, a nie smyrając nastolatki po cyckach.– Przepraszamy – wykrztusił.– Każdemu może się zdarzyć.– Trzy zamachy, mało mnie kołkiem nie przypalikowałeś i mówisz, że każdemu może się zdarzyć? – prychnęła jak dzika kotka.– Poszczułeś mnie golemem, wiesz, jak nam mieszkanie zdemolował? Drzwi i okna musiałyśmy wymienić.I moja ulubiona bluzka, cała poszarpana.I spódnica uświniona.– Otrzepywała się z kurzu.– I jeszczeście mnie nastraszyli.– Spojrzała na nich z wściekłością.– Księżniczkę z rodu Stiepankoviców tarzać po ziemi, za grosz szacunku dla błękitnej krwi.A kożuch gdzie? Pod sklepem został? Cholera, i sztylet przez was zgubiłam! Jedyną pamiątkę po dziadku.– Jest w samochodzie – wykrztusił Laszlo.– Zaraz przyniosę.Jak cudownie mieć powód, by zejść jej z oczu.Pobiegł, łomocząc buciorami po schodach.Arminius drżącą dłonią napełnił jeszcze dwa kubki.– Wasza wysokość, niech pani łyknie na uspokojenie – zaproponował.– Zaraz wszystko wyjaśnię.Wychyliła kubek rakiji jednym haustem, tak jak się tego nauczyła w Abchazji.U, mocna! Co najmniej sześćdziesiąt procent.Poczuła ścieżkę wypaloną w przełyku, a w żołądku coś w rodzaju iskrzącej świecy zapłonowej.Faktycznie pomogło.Przestała się trząść.Blask furii w jej oczach lekko przygasł.Podstawiła, żeby nalał jej jeszcze.* * *Dochodziła pierwsza w nocy.Zatrzymali się nieopodal mieszkania Stasi.– Ty – Monika szturchnęła Laszlo.– Całowałeś się kiedyś z wampirzycą? Nie? To będziesz miał co wspominać.Pocałowała, aż mu świeczki stanęły w oczach.Arminius nucił coś pod nosem.– Pal diabli, że nie jesteś prawdziwym wampirem – powiedział.– Fajna z ciebie dziewuszka.Tylko głupio wyszło.– Oczywiście, że nikomu nie powiem – obiecała i dla utrzymania równowagi musiała przytrzymać się latarni.Ech, rakija.* * *Stasia spojrzała przez okno.– No i jest nasza zguba – westchnęła z ulgą.– Ty, zobacz, całują się.– Kuzynka trąciła ją w ramię.Alchemiczka uśmiechnęła się do swoich wspomnień.Otaksowała łowcę uważnym spojrzeniem.– Fajnie, że sobie kogoś wreszcie znalazła.Nawet niczego sobie ten jej chłopak.Ciekawe, gdzie się poznali?* * *Jest mroźny, grudniowy ranek.W oddali zgrzyta tramwaj.Alchemik stoi przy otwartym oknie w kuchni.Chciwie pije parzące chłodem powietrze.Każdy głębszy oddech okupić musi bólem.Ale to niebawem przejdzie.Żebra zrastają się prawidłowo.On żyje, a tamci dostali to, na co zasłużyli.I wszystko wróciło na swoje miejsce.Tylko butów szkoda.Spojrzał na zegarek.Już czas.Za chwilę wejdzie do pokoju i potrząśnie wiszącym na ścianie dzwonkiem.Będą trzeć zaspane oczy, a on powie:– Wstawajcie dziewczęta.Śniadanie na stole.Z ciemnego krakowskiego nieba zaczyna padać gęsty śnieg.Zima przyszła na dobre.Wkrótce Wigilia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.O Boże, on już kończy.– Gotowe.– Arminius z zadowoleniem sprawdził koniec kołka.– Szkoda dziewczątka, ładniutka jest, ale cóż obowiązki.– Pożałowała w tej chwili, że zna węgierski.O, mamusiu.No to kompletny klops.Kiedy ostatnio była u spowiedzi? Dawno, cholera.A tyle miała okazji.Ale może się uda pójść do nieba, ostatecznie nie nagrzeszyła jakoś szczególnie.Zobaczy kuzynkę, rodziców.Hmmm.Minęło tysiąc lat, ciekawe, czy ich od razu pozna.Do diaska, czemu akurat kołkiem? I to jeszcze takim grubym? W serce.Przecież to będzie bolało jak diabli.Z drugiej strony kilka sekund i po krzyku.A przecież bywa i tak, że umiera się w wielogodzinnych męczarniach.Więc może nie jest tak źle, jak się jej wydaje? Kurczę, kilka dni temu się nie bała, poszła z nożem na kolesiów uzbrojonych w karabiny.A teraz strach ściska jej żołądek.I to paskudne uczucie, jakby nażarła się lodu.Arminius ukląkł obok i jednym ruchem rozerwał jej bluzkę na piersiach.Gładka jak jedwab skóra.Drobne, dziewczęce piersi, bawełniany stanik z supermarketu, medalik na łańcuszku.Tatuaże nie zdziwiły go specjalnie.Za to ich treść – tak.Błękitny herb, litania zapisana alfabetem sprzed wielu stuleci, kawałka brakuje, jest w tym miejscu świeża blizna po postrzale.– Fiuuu – gwizdnął.– Napis głagolicą.Tego alfabetu nie używa się już ze czterysta lat.Ujął koniec kołka.* * *Stary łowca zważył kołek w dłoni.Przymierzył.Dotknął wierzchem dłoni skóry księżniczki.I zamarł, zdumiony.– Cholera – zaklął wściekle.– Ona jest ciepła!– Jak to?– Normalnie, jak ty czy ja!Zerwał jej jednym ruchem plaster z ust.– Do mojej poprzedniej oferty dodam kwotę stu dwudziestu tysięcy dolarów i obiecam, że nie podejmę żadnych działań przeciw wam – powiedziała pospiesznie.– Milcz! Potrzymaj jej głowę – polecił Laszlo.Rozwarł szczęki dziewczyny.Spróbowała chlasnąć go ssawką, ale w ostatniej chwili cofnął rękę.– Zęby ma normalne – zauważył uczeń.– Dziadek uczył mnie, że kły wampira chowają się w dziąsłach, ale zawsze wystaje ich.– Zobacz, ma ssawkę pod językiem.Psiamać.Ale żeśmy się kropnęli.– To kim ona jest? – zdumiał się łowca.– To zwykła dziewczyna? Człowiek?– Gdzie tam – jęknął.– Pseudowampir.Nie jest martwa i nie wysysa ludzi.Podpija krew z koni.Niegroźna, nawet się na takie nie poluje.Bo i po co? Szlag by to trafił, sto dwadzieścia lat zabijam wampiry i na starość taka hańba!Wziął z parapetu butelkę rakiji i nalawszy do wyszczerbionego kubka, pociągnął długi łyk.– Palanty – parsknęła Monika.– To co robimy? – Laszlo podniósł porzucony kołek i podrzucał go w dłoniach.– Jak nie masz co z tym zrobić, to se wsadź w zadek.– Księżniczka poznała mowę Madziarów nieźle, ale raczej nie był to język literacki.– Jak to co? Wypuszczamy.I przeprosić by wypadało – mruknął stary, nalewając sobie drugą porcję.– No to teraz nas wyśmieją.Wszyscy łowcy do skończenia świata będą sobie opowiadać dowcipy o Arminiusie i Laszlo, jeden stary i głupi, drugi młody i głupi.Tośmy się dobrali, dwu idiotów na tropie.– Jak to wypuścić? – Przestraszył się uczeń.– Rozkuj ją po prostu.– Jak tylko ją odepnę, pourywa nam głowy.– Spojrzał z obawą na księżniczkę.– A niech urywa.Zasłużyliśmy.– Nie urwę – obiecała.– Choć należałoby.Bierz się do roboty.Popatrzył na nią z wahaniem.Ponagliła go spojrzeniem.Trzasnęły obręcze kajdanek i już po chwili stała, rozcierając nadgarstki.– Cholera, i jeszcze guziki pourywali – jęknęła, poprawiając bluzkę.– A ty gdzie się gapisz, stary pedofilu! – wsiadła na Arminiusa.– Temperaturę ciała to się na czole sprawdza, a nie smyrając nastolatki po cyckach.– Przepraszamy – wykrztusił.– Każdemu może się zdarzyć.– Trzy zamachy, mało mnie kołkiem nie przypalikowałeś i mówisz, że każdemu może się zdarzyć? – prychnęła jak dzika kotka.– Poszczułeś mnie golemem, wiesz, jak nam mieszkanie zdemolował? Drzwi i okna musiałyśmy wymienić.I moja ulubiona bluzka, cała poszarpana.I spódnica uświniona.– Otrzepywała się z kurzu.– I jeszczeście mnie nastraszyli.– Spojrzała na nich z wściekłością.– Księżniczkę z rodu Stiepankoviców tarzać po ziemi, za grosz szacunku dla błękitnej krwi.A kożuch gdzie? Pod sklepem został? Cholera, i sztylet przez was zgubiłam! Jedyną pamiątkę po dziadku.– Jest w samochodzie – wykrztusił Laszlo.– Zaraz przyniosę.Jak cudownie mieć powód, by zejść jej z oczu.Pobiegł, łomocząc buciorami po schodach.Arminius drżącą dłonią napełnił jeszcze dwa kubki.– Wasza wysokość, niech pani łyknie na uspokojenie – zaproponował.– Zaraz wszystko wyjaśnię.Wychyliła kubek rakiji jednym haustem, tak jak się tego nauczyła w Abchazji.U, mocna! Co najmniej sześćdziesiąt procent.Poczuła ścieżkę wypaloną w przełyku, a w żołądku coś w rodzaju iskrzącej świecy zapłonowej.Faktycznie pomogło.Przestała się trząść.Blask furii w jej oczach lekko przygasł.Podstawiła, żeby nalał jej jeszcze.* * *Dochodziła pierwsza w nocy.Zatrzymali się nieopodal mieszkania Stasi.– Ty – Monika szturchnęła Laszlo.– Całowałeś się kiedyś z wampirzycą? Nie? To będziesz miał co wspominać.Pocałowała, aż mu świeczki stanęły w oczach.Arminius nucił coś pod nosem.– Pal diabli, że nie jesteś prawdziwym wampirem – powiedział.– Fajna z ciebie dziewuszka.Tylko głupio wyszło.– Oczywiście, że nikomu nie powiem – obiecała i dla utrzymania równowagi musiała przytrzymać się latarni.Ech, rakija.* * *Stasia spojrzała przez okno.– No i jest nasza zguba – westchnęła z ulgą.– Ty, zobacz, całują się.– Kuzynka trąciła ją w ramię.Alchemiczka uśmiechnęła się do swoich wspomnień.Otaksowała łowcę uważnym spojrzeniem.– Fajnie, że sobie kogoś wreszcie znalazła.Nawet niczego sobie ten jej chłopak.Ciekawe, gdzie się poznali?* * *Jest mroźny, grudniowy ranek.W oddali zgrzyta tramwaj.Alchemik stoi przy otwartym oknie w kuchni.Chciwie pije parzące chłodem powietrze.Każdy głębszy oddech okupić musi bólem.Ale to niebawem przejdzie.Żebra zrastają się prawidłowo.On żyje, a tamci dostali to, na co zasłużyli.I wszystko wróciło na swoje miejsce.Tylko butów szkoda.Spojrzał na zegarek.Już czas.Za chwilę wejdzie do pokoju i potrząśnie wiszącym na ścianie dzwonkiem.Będą trzeć zaspane oczy, a on powie:– Wstawajcie dziewczęta.Śniadanie na stole.Z ciemnego krakowskiego nieba zaczyna padać gęsty śnieg.Zima przyszła na dobre.Wkrótce Wigilia [ Pobierz całość w formacie PDF ]