[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Manon zobaczy się z nim poprzesłuchaniu.Opadłem na krzesło.— Ona tego nie przetrzyma.Czy nie zdaje sobie pani sprawy.Corine Magnan podeszła bliŜej.— Staramy się być delikatni.Nie mogę wykluczyć, Ŝe klucz dorozwiązania tej sprawy znajduje się w ciemnych zakamarkach jej umysłu.Nic na to nie odpowiedziałem.Pomyślałem o słowach, jakie kilkagodzin wcześniej wypowiedziała po łacinie: Lex est, quod facimus.Jasam nie byłem niczego pewien.Corine Magnan usiadła naprzeciw mnie.— Powiem panu coś w zaufaniu, Mathieu.W tej sprawie posuwamsię na oślep.KaŜdy następny krok wynika z bieŜącej sytuacji.Nie mogęlekcewaŜyć Ŝadnej hipotezy.535— Pomysł, Ŝe Manon jest opętana, to hipoteza bez Ŝadnych realnychpodstaw.— Sprawa Simonis wykracza poza normę: metoda morderstwa,osobowość Sylvie, jej fanatyczna wiara w Boga, podejrzenie o zabójstwocórki.TakŜe jej córka, ofiara zamachu, która przeŜyła śmierć i nic niepamięta.Fakt, Ŝe morderstwo, którym się zajmujemy, jest wierną kopiąinnych morderstw, równie wymyślnych.I wreszcie Luc Soubeyras, którydobrowolnie zapada w śpiączkę i traci rozum!— Jest z nim aŜ tak źle?— Niech pan idzie i sam się przekona.Przyjrzałem się jej twarzy z bliska.Biała, sucha, niemal przezroczystacera, pod którą kryła się jakaś delikatność.Magnan nie była aŜ takantypatyczna, tylko zagubiona.Zmieniłem ton.— Ile czasu potrwa to przesłuchanie?— Dwie, trzy godziny, nie dłuŜej.Potem spotka się z psychiatrą.Będziewolna późnym popołudniem.— Nie zamierza pani zastosować hipnozy czy czegoś takiego?— Sprawa jest juŜ wystarczająco dziwna.Nie komplikujmy jejwięcej.Wstałem i z opuszczonymi ramionami skierowałem się do drzwi.Magnan odprowadziła mnie do holu.Tam uścisnęła mi rękę i powiedziałaprzyjaznym tonem:— Zadzwonię do pana, jak tylko skończymy.Gdy pchnąłem oszklone drzwi i znalazłem się na dworze, strumieńświatła przeszył mi serce.Opuściłem tę, którą kochałem.I nawet niewiedziałem, kim jest naprawdę.Ze ściśniętym gardłem podjąłem decyzję.Musiałem działać bardzo szybko.Znaleźć za wszelką cenę Gościa z Otchłani.Ale najpierw musiałem odbyć pewną małą wizytę.Był kwadrans po godzinie dwunastej w południe.Dałem sobie na to godzinę i ani sekundy dłuŜej.108— Mamy pewien problem.— Jaki problem?536— Luc jest teraz poddany przymusowemu leczeniu.Stał sięniebezpieczny.— Dla kogo?— Dla siebie samego.Dla innych.Trzymamy go w izolatce.Pascal Zucca nie miał juŜ swoich rumieńców, był niezwykleblady.I daleko mu było do beztroski, jaką okazywał podczas naszegospotkania poprzedniego dnia.Na jego twarzy malowało się ogromnenapięcie.— Co się stało? — powtórzyłem pytanie.— Luc jest w stanie bardzo silnego kryzysu.— Uderzył kogoś?— Nikogo.Ale zniszczył urządzenia sanitarne.Zerwał umywalkę.Wyjął z kieszeni marlboro light.Podsunąłem mu zapalniczkę.Zaciągnął się dymem i szepnął:— Nie spodziewałem się tak gwałtownego postępu.— Nie moŜe to być symulacja?— Jeśli nawet, to świetnie udawana.— Mogę go zobaczyć?— Oczywiście.— Dlaczego „oczywiście"?— Bo to on chciał się z panem widzieć.Z tego powodu zniszczyłwszystko w swojej izolatce.Najpierw rozmawiał z panią sędzią, a potemzaŜądał, aby to pan przyszedł do niego.Nie chciałem się zgodzić na tennowy szantaŜ.Rezultat — wszystko poniszczył.Ruszyliśmy w milczeniu korytarzem, przechodząc przez kolejne drzwi zokrągłymi okienkami.Zucca szedł sztywnym krokiem, w którym nie byłonic z jego zwykłej energii.Wpuścił mnie do sali konsultacji medycznych.Biurko, łóŜko, szafki z lekami.Podniósł zasłonę na wewnętrznym oknie,które otwierało się na jeszcze inne pomieszczenie.— On jest tam.Spojrzałem przez okno.Luc, nagi, siedział na podłodze, owinięty białym,grubym prześcieradłem przypominającym kimono do judo.Izolatka byłacałkowicie pusta.Bez mebli, bez okna.Drzwi bez klamki.Białe ściany,sufit, podłoga nie dawały Ŝadnego oparcia oczom.— Na razie jest spokojny — powiedział Zucca.— Podano mu haldol,lek neuroleptyczny, który pozwala odróŜniać rzeczywistość od majaczeń.Wstrzyknęliśmy równieŜ środek uspokajający.Cyfry537panu nic nie powiedzą, ale doszliśmy do niezwykle duŜych dawek.Niepojmuję, takie pogorszenie, w tak krótkim czasie.Przyglądałem się przez szybę memu najlepszemu przyjacielowi.Nieruchomy,owiniętyprześcieradłemrobiłwraŜenieskrajniewyczerpanego.Bezwłosa skóra, ogolona czaszka, nieobecna twarz wcałkowicie pustym otoczeniu.Wyglądał niczym okaz sztuki współczesnej.Nihilistyczne dzieło.— Zrozumie mnie?— Myślę, Ŝe tak.Od rana nic nie mówi.Otworzę panu.Wyszliśmy zsali porad.Gdy wkładał klucz do zamka, zapytałem:— Jest naprawdę niebezpieczny?— Teraz juŜ nie.W kaŜdym razie pańska obecność go uspokoi.— Dlaczego nie skontaktował się pan ze mną wcześniej?— Zostawiliśmy wiadomość w pańskim biurze, w nocy.Nie miałemnumeru pańskiej komórki.A Luc nie mógł go sobie przypomnieć.Z ręką na klamce odwrócił się do mnie.— Pamięta pan naszą wczorajszą rozmowę? O tym, co Luc zobaczyłw głębi swojej nieświadomości?— Tego się nie da zapomnieć.Mówił pan o piekle.— Te wizje nawiedzają go teraz.Starzec.Ściany z twarzy.Jęki wtunelu.Luc jest przeraŜony.Gwałtowność i siła, jaką okazał dziś w nocy,tłumaczą się tym strachem.Nie moŜe sobie z nim poradzić.— A więc ten kryzys wynika z paniki?— Nie tylko.Luc jest agresywny, okrutny, sprośny.Tak to wygląda.— Chce pan powiedzieć, Ŝe robi wraŜenie.opętanego?— W innej epoce spalono by go na stosie.— Sądzi pan, Ŝe jego stan się pogorszy?— Zastanawiamy się nad przewiezieniem go do Henri-Colin.To naszzakład dla cięŜko chorych.Ale moim zdaniem jest na to za wcześnie.Wszystko się jeszcze moŜe ułoŜyć.Wszedłem do izolatki i drzwi za mną zostały zamknięte.KaŜdyszczegół w tym pomieszczeniu robił na mnie wstrząsające wraŜenie.Jaskrawe światło w suficie.Czerwone wiadro ustawione w kącieprzeznaczone do załatwiania potrzeb naturalnych.Materac, na którymsiedział Luc, przypominający materac w sali gimnastycznej.— Jak się masz? — zapytałem swobodnym tonem.— Doskonale.Zaśmiał się krótko, po czym owinął szczelniej prześcieradłem,538jakby było mu zimno.W rzeczywistości było tu straszliwie gorąco.Rozluźniłem krawat.— Chciałeś się ze mną widzieć?Luc, z opuszczoną głową, drgnął.Z fałd prześcieradła wysunęła sięjego noga, którą gwałtownie podrapał.Uklęknąłem przy nim na podłodzei ponownie zapytałem:— Dlaczego chciałeś się ze mną widzieć? Czy mogę ci pomóc?Podniósł wzrok.Jego źrenice pod rudymi brwiami miały Ŝółtawy,gorączkowy blask.— Chcę, Ŝebyś mi wyświadczył pewną przysługę.— Mów.— Pamiętasz przypowieść o aresztowaniu Chrystusa?Z oczyma utkwionymi w suficie zaczął recytować: „Do arcykapłanówzaś, dowódcy straŜy świątynnej i starszych, którzy wyszli przeciw Niemu,Jezus rzekł: »Wyszliście z mieczami i kijami jak na zbójcę? Gdycodziennie bywałem u was w świątyni, nie podnieśliście rąk na Mnie, leczto jest wasza godzina i panowanie ciemności«"*.— Nie rozumiem.— To godzina ciemności, Mat.Zło zatriumfowało.Nie moŜna się juŜcofnąć.— O czym ty mówisz?— O mnie.DrŜał.Wydawało się, Ŝe zimno ogarnęło go aŜ do szpiku kości.— Poświęciłem się, Mat [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl