[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wieczór był cichy, niemrozny, bo jakoś od rana sfolżało mocno, gwiazd było niewiele, ino gdzieniegdzie,jak przesłony, drgała jaka w dalekościach, wiatr pociągał od lasów, a z nim szedł daleki szum, głuchy,jękliwy przed odmianą, psy gęsto naszczekiwały po wsi, a co trochę suły się kurzawą śniegi, otrząsanez drzew.dymy tłukły się po drodze - a powietrze było wilgotnawe, przejmujące.We młynie, że to przed świętami, sporo było ludzi ; tych , których zboże się mełło, warowali przygankach, reszta siedziała w izdebce młynarczyka, a w pośrodku Mateusz snadz coś ciekawegopowiadał, bo co chwila wybuchali śmiechem.Antek cofnął się prawie z progu izdebki i poszedł na młyn szukać Franka.- Rozprawia się na grobli z Magdą, wiecie, tą wypędzoną od organistów! Młynarz chciał go wygonić,jeśli dziewkę raz jeszcze spotka w młynie, a przesiadywała tu całe noce, bo i gdzież się podziejebiedota! - objaśnił go chłop jeden.- Kto na zwiesnę za czym bryka, od tego zimą umyka! - dorzucił ze śmiechem inny.Antek przysiadł pod cylindrem, gdzie się najprzednieszą mąkę robiło, a tak jakoś wprost wywartychdrzwi izdebki, że widział Mateuszowe plecy i głowy innych, pochylonych ku niemu i zasłuchanych, mógłbył słyszeć nawet, co mówili, bo niedaleko było, ino turkot młyna nie pozwalał, a i sam słuchać niechciał.Uwalił się prawie na workach i jakby drzemał nieco ze znużenia.Młyn turkotał bez przerwy, trząsł się cały, dygotał i pracował wszystkimi gankami, koła trzepały się tak mocno jakby sto kobiet prało kijankami a bez przerwy, woda z bełkotliwym krzykiem waliła się przeznie, rozbijała wnet piany wrzące, w śnieżyste drzazgi i waliła z rykiem do rzeki.Antek czekał może z godzinę na Franka, ale podniósł się wreszcie, by iść go poszukać na dworze, azarazem by się orzezwić nieco, bo śpik go morzył.Drzwi wychodne prowadziły tuż przy izdebce,przeszedł i biorąc już za klamkę przystanął nagle, posłyszał prawienie Mateusza.-.a stary sam warzy mleko, to herbatę i do pierzyny jej nosi.- mówili, że nawet sam koło krówchodzi i z Jagustynką wszystko obrządza, byle ino ona se rączków nie powalała.pono kupił w mieścieporcenelę, by się nie przeziębiła za stodołę wychodzić.Gruchnęli śmiechem ogromnym i dowcipy jak grad się posypały.Antek, sam nie wiedząc dlaczego,cofnął się na dawne miejsce, padł na worki i bezmyślnie patrzył w długą, czerwona smugę światła,bijącą przez wywarte drzwi izdebki.Nie słyszał nic, turkot przygłuszał rozmowy, młyn dygotałbezustannie, szary tuman pyłów mącznych przysłaniał młynice, lampki wiszące u sufitu gdzieniegdziemigotały z kurzawy białej, żółciły się jak te kocie oczy zaczajone i drygały raz po raz na sznurach.Alenie mógł wysiedzieć, podniósł się znowu i cicho, na palcach podsunął się pod same drzwi i słuchał.-.wszystko mu wytłumaczyła - mówił Mateusz- bez płot pono się spieszyła i bez to - Dominikowaprzytwierdziła, jako się to często przytrafia dzieuchom, że i ją to samo spotkało w panieństwie.Każdateraz może zganiać na przełaz ostry.a stary baran uwierzył.Taki mądrala, a uwierzył.Zmiali się tak, aż ten rechot po młynicy się rozlegał, aż się pokładali.Antek przysunął się bliżej, prawie w progu stanął, a blady jak trup z zaciśniętymi pięściami, skurczonyw sobie, gotowy do skoku.- A to, co o Antku powiadali - podjął znowu Mateusz, gdy się wyśmiali - że się tam z Jagusią dobrzeznali, nieprawda, wiem najlepiej.Sam słyszałem, jak skamlał u drzwi komory niby ten pies, aż gomietłą musiała odganiać.Przyczepił się do niej jak rzep do psiego ogona, ale go przeganiała.- Widzieliście to?.inaczej na wsi mówili.- zapytał któryś.- Jakże, raz to byłem u niej w komorze? raz mi się to żaliła na niego?- Ażesz jak ten pies! - krzyknął Antek przestępując próg.Mateusz się porwał w ten mig do niego, ale nim mógł zmiarkować co bądz, już Antek skoczył jak tenwilk wściekły, chycił go jedną ręką za orzydle, przydusił, aż tamten dech i głos stracił, drugą ujął zapas, wyrwał z miejsca jak kierz, nogą drzwi wywalił na dwór i poniósł go prędko za tartak, do rzekiogrodzonej płotem, i cisnął z całej mocy, aż cztery żerdki trzasły kiej słomki, a Mateusz niby kloc ciężkipadł we wodę.Rejwach się uczynił i krzyk wielki, bo rzeka w tym miejscu bystra była i głęboka, rzucili się ludzie naratunek i wyciągnęli go rychło, ale był nieprzytomny, ledwie się go docucili.Przyleciał wnet młynarz,przywiedli w parę pacierzy Jambroża, naszło się ludzi ze wsi, aż go przenieśli do młynarzowego domu,bo cięgiem mdlał i rzygał krwią.Po księdza nawet posłali, tak się zle z nim widziało, myśleli, że i rankanie doczeka.Antek zaś, kiedy Mateusza wynieśli, siadł spokojnie na jego miejscu przed kominem i grzał sobie ręce, ipogadywał z Frankiem, który się znalazł - a skoro ludzie popowracali i uspokoiło się nieco, rzekł takgłośno, by wszyscy słyszeli, a mocno, by sobie każdy zapamiętał:- Kto ino będzie mnie szarpał i nastawał na mnie, każdemu tak zrobię albo jeszcze lepiej!Nikt się nie odezwał, patrzeli na niego z głębokim podziwem, z szacunkiem, bo jakże, żeby takiegochłopa jak Mateusz wziąć tak letko niby ten snopek słomy, ponieść i rzucić do wody! Jeszcze nikto otakim mocarzu nie słyszał!.No, bo żeby się pobili, zmagali i jeden drugiego przemógł, poprzetrącałmu kości, zabił nawet - rzecz zwyczajna! Ale nie, ino wziąć kiej tego szczeniaka za uszy i ciepnąć dowody! %7łe mu ta żebra popękały od żerdek, nic to, wylekuje się, ale taki wstyd, taki wstyd, tego chybaMateusz nie przeniesie!.Tak owstydzić człowieka na całe życie!. - No, no wiecie, moiściewy, tego jeszcze nie było szeptali między sobą.Ale Antek na nich nie zważał, zmełł kaszę i koło północka poszedł do domu; świeciło się jeszcze umłynarza w tej izbie, gdzie złożyli Mateusza.- Nie będziesz się, ścierwo, przechwalał więcej, żeś u Jagny w komorze bywał! - szepnął nienawistnie isplunął.W domu nic nie powiedział, choć Hanka jeszcze nie spała zajęta przędzeniem, ale rano nie poszedł doroboty, był pewny, że go odprawią, zaraz jednak po śniadaniu przyleciał sam młynarz.- Chodzcież do roboty, co macie z Mateuszem, to wasza sprawa, nic mi do tego, a tartak stać nie może,dopóki nie ozdrowieje; prowadzcie robotę, cztery złote i obiad będę wam płacił.- Nie pójdę, da pan tyle, co Mateuszowi, stanę i nie gorzej poprowadzę.Młynarz się wściekał, targował, ale przystać musiał, bo nie było rady, zaraz go też zabrał i poszli.Hanka nic z tego jeszcze nie pojęła, bo o niczym nie wiedziała.ROZDZIAA 4W Wigilię przed godnymi świętami już od samego świtania wrzał przyspieszony, gorączkowy ruch wcałych Lipcach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl