[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ucałował ręceOsieckiej, która go pieszczotliwie poklepała po twarzy. Pani dziedziczka dobrodziejka raczyła zaszczycić nas swoją osobą, z czego ja i mojażona jesteśmy niezmiernie radzi, nieprawdaż, żonusiu?  Ucałował po raz drugi jej ręce,pochylił przepołowioną rozczesaniem głowę przed Zosią i zwrócił się do Janki z poważ-nym, pełnym szacunku dla córki zwierzchnika wyrazem twarzy. Nie miałem dotychczas sposobności i przyjemności poznać pani osobiście, chociażtego pragnąłem bardzo, ja i moja żona, nieprawdaż, żonusiu? Tak mówię, bo jestem pew-ny, że mam przed sobą pannę Janinę Orłowską, córkę naszego drogiego, szanownego na-czelnika, z czego jesteśmy, ja i moja żona, niezmiernie szczęśliwi, niezmiernie jesteśmydumni, że możemy panią powitać u siebie. Stanął w drugiej pozycji, wyciągnął rękę, jakw kontredansie, uścisnął jej dłoń, skłonił się tak nisko, że zobaczyła jego czerowny kark iusiadł pomiędzy Janką a żoną.Uśmiech nie schodził mu z ust i rozpromienienie z twarzy. Jaki on piękny! jak on mi przypomina ś.p.mojego męża  rozrzewniła się Osieckacałując go oczyma. Panie Henryku! usiądz pan przy mnie, bo mam taki szum w głowie,że z daleka wyrazów niektórych nie dosłyszę.Przysunęła się do niego tak blisko, że prawie pół jej osoby, zwieszającej się przez trzci-nowe poręcze foteliku, opadło i pokryło jego nogi. %7łonusiu! może każesz naszykować stolik do kart. Jakże panu idzie trening?  zapytała Zosia. Bliski jestem celu, bardzo bliski  zawołał żywo. Robię już dwadzieścia kilometróww minut pięćdziesiąt i jeśli tak dalej będę postępował, to wiosenny pierwszy rekord mój zpewnością, bo dotychczas jeszcze nikt tak szybko nie jezdził. Rozpromienił się, z żywo-ścią zaczął rozmawiać o maszynach, gumach pewnych, pneumatykach, oliwiarkach, szo-sach, rekordach i startach.Przytaczał szczegóły z ostatnich wyścigów, opowiadał anegdo-tki ze sportowego życia.Prawił z wielkim lekceważeniem o niezwyciężonym dotychczaspolskim championie cyklistów.Pokazywał nogami i rękami niektóre finishowe ruchy, którepowinien robić jezdziec, jeśli chce pierwszy stanąć u celownika.Siadał na krześle niby na maszynie imówił, mówił, sam śmiał się z własnych dowcipów pierwszy, a nogami bezwiednie pedałował i po-ręcz krzesła ściskał i kręcił jakby kierownikiem.Zosia słuchała z otwartymi ustami, Osiecka cochwila wybuchała potężnym śmiechem, aż fotelik trzeszczał i aby okazać mu swoje zadowolenie,klepała go po twarzy lub szczypała nieznacznie w wyrobione, stwardniałe bicepsy. A, smyk! a, zuch chłopak!  szeptała zachęcając go do coraz nowych opowiadań.Za-leska, w otwartych drzwiach do jadalnego pokoju, ukazywała się co chwila, patrzyła namężusia z dumą, słuchała, uśmiechała się delikatnie z jego blagierstwa i znikała krzątającsię dalej około kolacji.Jankę znudziło prędko to towarzystwo, więc pomimo bardzo gorą-cych próśb, aby została dłużej, pożegnała się i poszła do mieszkania.35 IVZastała ojca przy herbacie i Zwierkoskiego, coś żywo rozmawiających.Na stole stał wbardzo pięknym brązowym wazonie wielki bukiet z róż kremowych i czerwonych gozdzi-ków.Przywitała się ze Zwierkoskim i ze zdziwieniem oglądała bukiet ze wszystkich stron,a unikając spojrzeń ojca spojrzała pytająco na Janową, która stawiała przed nią herbatę.Orłowski podsunął jej list i wymownym ruchem wskazał jedność z bukietem, odwróciłsię do Janowej i półgłosem powiedział: Niech Janowa powie, że to z Krosnowy! Owszem! z przyjemnością, panie Zwierko-ski, pożyczę panu tych czterystu rubli!  zaczął mówić prędko do dozorcy. Za dwa miesiące od daty dzisiejszej zwrócę, lecz, jak mówiłem, mam teraz wypłaty zate kamienie chłopom, którzy mi je dostawiają i całą gotówkę już wydałem.Za dwa miesią-ce będę mógł wziąć zaliczkę, to wrócę. Zamilkł gwałtownie, podniósł się i zaczął liczyćw bukiecie kwiaty. Trzydzieści pięć róż  szepnął zapisując tę cyfrę na mankiecie.Sześćdziesiąt dwa gozdziki. Policzył raz jeszcze i postawił tę cyfrę obok poprzedniej.Trzy tysiące pięćset sześćdziesiąt dwa! bardzo dobry numer bardzo dobry.Połowa stano-wi: tysiąc siedemset osiemdziesiąt jeden.Zliczna cyfra  szeptał zapisując mankiet. Jaksię państwu ta pierwsza cyfra podoba?  zapytał pokazując kolejno brudny mankiet Orłow-skiemu i Jance. Doprawdy nie wiem, co panu mam powiedzieć, bo na mnie żadne cyfry nie robiąwrażenia  odpowiedziała Janka zdumiona jego zachowaniem. To dla pani martwe, tak! do mnie zaś mówią wyraznie, ot, ta cyfra, którą tutaj wycią-gnąłem z ilości kwiatów, mówi mi, żebym poszukał tegoż numeru w jakiejkolwiek loterii,bo wygra z pewnością los główny.Dziękuję panu serdecznie za pożyczkę  zwrócił się doOrłowskiego. Bardzo przepraszam, ale iść już muszę; przypomniał mi się bardzo pilnyinteres. Pożegnał się śpiesznie, świsnął na psa i wybiegł: leciał do domu, aby w samotno-ści rozmyślać nad tymi cyframi i pisać do swoich loteryjnych dostawców o los z takimnumerem. Bzika ma, przysięgam Bogu, zupełny fiksat  mruknął Orłowski [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl