Pokrewne
- Strona Główna
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- Moorcock Michael Znikajaca Wi Sagi o Elryku Tom V (SCAN dal 8
- Kaye Marvin Godwin Parke Wladcy Samotnosci (SCAN dal 108
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Card Orson Scott Uczen Alvin (SCAN dal 706)
- Zakładnik Pierre Lemaitre(1)
- Glen Cook Sny o Stali
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aniusiaczek.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Powoli, powoli - myślał Guido, a Tonio zaczął drugą część arii, teraz dopiero śpiewając bardziej skomplikowane pasaże, nuty raz niższe raz wyższe; wolno, bez wysiłku, doskonale panując nad głosem wykonywał tryle i powróciwszy do początku, zaczął swój prawdziwy popis dodając ozdobniki.Guido sądził, że jest na to przygotowany, jednak od razu musiał się dostosować do Tonia; wybrał on dokładnie ten sam tryl na jednej nucie, który tak doskonale wykonał Bettichino i podtrzymywał go teraz w tym samym rytmicznym tempie arii tamtego - nie swej własnej, choć dla wszystkich pozostałych zmiana ta zaszła niezauważalnie.Kryształowo czysta, iskrząca się nuta stawała się coraz mocniejsza, aż wreszcie Tonio, wciąż wykonując tryl, zaczął ją wyciszać.Wykonywał naraz, po mistrzowsku, oba wyczyny Bettichina i ciągnął tę nutę coraz dłużej, w nieskończoność.Guido sam nie był już w stanie oddychać, a włosy zjeżyły mu się na karku, gdy Tonio lekko uniósł głowę, by bez żadnej przerwy wznieść się w swym najwspanialszym pasażu, coraz wyżej i wyżej, póki nie doszedł do tej samej, tyle że o całą oktawę wyższej nuty.Bardzo wolno wzmacniał ją i przyciszał, wypuszczał z gardła ten pulsujący dźwięk, a chociaż sięgał kresu tego, co osiągnąć może ludzki głos, nuta była gładka i miękka jak najpiękniejsze westchnienie żalu, przedłużane tak długo, że stawało się nieznośne.Jeśli oddychał, nikt tego nie widział ani nie słyszał; publiczność zauważyła tylko, że Tonio w tak samo leniwym tempie zaczął obniżać głos, śpiewając miękko o smutku i bólu, coraz niżej, aż rozległo się nieskażone niczym pulsowanie jego kontraltu.Wtedy zakończył z nieznacznym ruchem głowy i stał nieruchomo.Guido schylił głowę.Deski pod jego stopami trzęsły się od dochodzącego zewsząd ogłuszającego ryku.Motłoch nie byłby w stanie zagłuszyć grzmiących wyrazów uwielbienia tych dwóch tysięcy mężczyzn i kobiet.Jednak Guido czekał, czekał, póki z pierwszego piętra nie usłyszał samych abbati krzyczących: - Brawo, Tonio! Brawo, Tonio! - I właśnie kiedy powiedział sobie w tej chwili najsłodszego zwycięstwa, że o to nie dba, usłyszał dobiegający ze wszystkich stron wrzask: - Brawo, Guido Maffeo!Raz, dwa, sto razy słyszał te dwa splatające się ze sobą okrzyki.A nim wstał, by się skłonić, spojrzał na Tonia, który stał równie nieruchomo jak przedtem, nie sięgając wzrokiem poza otaczający go malowany świat sceny.Wpatrywał się w Bettichina.Bettichino miał zmrużone oczy, odległy wyraz twarzy.Wreszcie powoli, szeroko się uśmiechnął, skłaniając przy tym głowę.Na ten widok budynek opery raz jeszcze rozgrzmiał wrzawą.15Minęła północ; teatr rozbrzmiewał tupotem kroków wylewających się na ulicę ludzi oraz śmiechem i piskami tych, którzy schodzili w dół po całkowicie ciemnych schodach.Tonio zatrzasnął drzwi garderoby, szybko zamykając zasuwę.Zdjął hełm ze złoconego kartonu i oparłszy głowę o drzwi, spojrzał na signorę Bianchi.Prawie od razu zaczęto dobijać się do garderoby.Drzwi klekotały zawzięcie.Stał łapiąc oddech i nagle poczuł, jak bardzo jest wyczerpany.Przez cztery godziny zmagał się z Bettichinem, każda aria stanowiła nowy pojedynek, każdy bis pełen był nowych triumfów i niespodzianek.Teraz nie bardzo potrafił uwierzyć, że to wszystko zdarzyło się naprawdę.Pragnął, by inni powiedzieli mu, że wszystko odbyło się tak, jak się Toniowi wydawało.Jednocześnie nie chciał niczyjego towarzystwa, tylko samotności, i widział już fale snu zbliżające się, by unieść go z pokoju, z dala od tych, którzy tak głośno domagali się teraz, by ich do niego wpuszczono.- Mój drogi, mój drogi - odezwała się signora Bianchi.- Musisz ich wpuścić, bo zawiasy nie wytrzymają!- Nie, najpierw mnie z tego rozbierz.- Ruszył do przodu, zdzierając kartonową tarczę przymocowaną do ramienia i odrzucając drewniany pałasz.Zatrzymał się, zaskoczony obrazem przerażającej postaci w lustrze.Kobieca, pomalowana twarz, szkarłatne usta, podkreślone na czarno oczy i ten grecki strój z napierśnikiem - nieziemski wojownik [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.- Powoli, powoli - myślał Guido, a Tonio zaczął drugą część arii, teraz dopiero śpiewając bardziej skomplikowane pasaże, nuty raz niższe raz wyższe; wolno, bez wysiłku, doskonale panując nad głosem wykonywał tryle i powróciwszy do początku, zaczął swój prawdziwy popis dodając ozdobniki.Guido sądził, że jest na to przygotowany, jednak od razu musiał się dostosować do Tonia; wybrał on dokładnie ten sam tryl na jednej nucie, który tak doskonale wykonał Bettichino i podtrzymywał go teraz w tym samym rytmicznym tempie arii tamtego - nie swej własnej, choć dla wszystkich pozostałych zmiana ta zaszła niezauważalnie.Kryształowo czysta, iskrząca się nuta stawała się coraz mocniejsza, aż wreszcie Tonio, wciąż wykonując tryl, zaczął ją wyciszać.Wykonywał naraz, po mistrzowsku, oba wyczyny Bettichina i ciągnął tę nutę coraz dłużej, w nieskończoność.Guido sam nie był już w stanie oddychać, a włosy zjeżyły mu się na karku, gdy Tonio lekko uniósł głowę, by bez żadnej przerwy wznieść się w swym najwspanialszym pasażu, coraz wyżej i wyżej, póki nie doszedł do tej samej, tyle że o całą oktawę wyższej nuty.Bardzo wolno wzmacniał ją i przyciszał, wypuszczał z gardła ten pulsujący dźwięk, a chociaż sięgał kresu tego, co osiągnąć może ludzki głos, nuta była gładka i miękka jak najpiękniejsze westchnienie żalu, przedłużane tak długo, że stawało się nieznośne.Jeśli oddychał, nikt tego nie widział ani nie słyszał; publiczność zauważyła tylko, że Tonio w tak samo leniwym tempie zaczął obniżać głos, śpiewając miękko o smutku i bólu, coraz niżej, aż rozległo się nieskażone niczym pulsowanie jego kontraltu.Wtedy zakończył z nieznacznym ruchem głowy i stał nieruchomo.Guido schylił głowę.Deski pod jego stopami trzęsły się od dochodzącego zewsząd ogłuszającego ryku.Motłoch nie byłby w stanie zagłuszyć grzmiących wyrazów uwielbienia tych dwóch tysięcy mężczyzn i kobiet.Jednak Guido czekał, czekał, póki z pierwszego piętra nie usłyszał samych abbati krzyczących: - Brawo, Tonio! Brawo, Tonio! - I właśnie kiedy powiedział sobie w tej chwili najsłodszego zwycięstwa, że o to nie dba, usłyszał dobiegający ze wszystkich stron wrzask: - Brawo, Guido Maffeo!Raz, dwa, sto razy słyszał te dwa splatające się ze sobą okrzyki.A nim wstał, by się skłonić, spojrzał na Tonia, który stał równie nieruchomo jak przedtem, nie sięgając wzrokiem poza otaczający go malowany świat sceny.Wpatrywał się w Bettichina.Bettichino miał zmrużone oczy, odległy wyraz twarzy.Wreszcie powoli, szeroko się uśmiechnął, skłaniając przy tym głowę.Na ten widok budynek opery raz jeszcze rozgrzmiał wrzawą.15Minęła północ; teatr rozbrzmiewał tupotem kroków wylewających się na ulicę ludzi oraz śmiechem i piskami tych, którzy schodzili w dół po całkowicie ciemnych schodach.Tonio zatrzasnął drzwi garderoby, szybko zamykając zasuwę.Zdjął hełm ze złoconego kartonu i oparłszy głowę o drzwi, spojrzał na signorę Bianchi.Prawie od razu zaczęto dobijać się do garderoby.Drzwi klekotały zawzięcie.Stał łapiąc oddech i nagle poczuł, jak bardzo jest wyczerpany.Przez cztery godziny zmagał się z Bettichinem, każda aria stanowiła nowy pojedynek, każdy bis pełen był nowych triumfów i niespodzianek.Teraz nie bardzo potrafił uwierzyć, że to wszystko zdarzyło się naprawdę.Pragnął, by inni powiedzieli mu, że wszystko odbyło się tak, jak się Toniowi wydawało.Jednocześnie nie chciał niczyjego towarzystwa, tylko samotności, i widział już fale snu zbliżające się, by unieść go z pokoju, z dala od tych, którzy tak głośno domagali się teraz, by ich do niego wpuszczono.- Mój drogi, mój drogi - odezwała się signora Bianchi.- Musisz ich wpuścić, bo zawiasy nie wytrzymają!- Nie, najpierw mnie z tego rozbierz.- Ruszył do przodu, zdzierając kartonową tarczę przymocowaną do ramienia i odrzucając drewniany pałasz.Zatrzymał się, zaskoczony obrazem przerażającej postaci w lustrze.Kobieca, pomalowana twarz, szkarłatne usta, podkreślone na czarno oczy i ten grecki strój z napierśnikiem - nieziemski wojownik [ Pobierz całość w formacie PDF ]