[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nic na to nie poradzimy, Mr.Daigler.- Wiem.Chciałbym tylko zapytać, czy możemy liczyć na pomoc załogiMr.Walthers pokręcił głową.- Wykluczone.Nie możemy pozbawić statku ludzi.Choć nie sądzę, żeby cokolwiek dało się zrobić, jednak z rachunku prawdopodobieństwa wynika, iż mamy jeszcze jakieś szansę.Być może sami coś wymyślimy.może znajdzie nas statek patrolowy.Dopóki istnieje "Asgard" i jego załoga, pozostaniemy na pokładzie.Przykro mi.- Nie odpowiedział pan na moje pytanie.Wcale nie liczyłem na to, że załoga z dnia na dzień przedzierzgnie się w gromadę kolonistów.Chciałem tylko wiedzieć, czy możemy liczyć na waszą pomoc w podtrzymaniu rasy.Mamy zaledwie sześć kobiet, a to oznacza, że przyszłe pokolenie nowego narodu będzie znacznie mniej liczne, niż my.Zgodnie z prawami statystyki jesteśmy skazani na wymarcie.o ile każdy mężczyzna nie zechce pracować dziesięć godzin dziennie, aby zapewnić lepsze warunki życia swym dzieciom.Sądzę, że powinniśmy podjąć to zadanie, aby następne generacje miały przynajmniej od czego zaczynać.Chciałbym wiedzieć, czy załoga zechce nam pomóc.- Myślę, że tak - spokojnie odparł pierwszy oficer.- Cieszę się.Do rozmowy włączył się jakiś niski grubas o nalanej, czerwonej twarzy.- "Cieszę się" !.Już kiedyś przeżyłem coś podobnego! Oskarżę was wszystkich! Podam do sądu każdego z was.wszystkich razem i każdego z osobna! Oficerów, załogę, wszystkich! Niech ludzie się dowiedzą, co.Max spostrzegł, jak Sam powoli zmierza w stronę krzyczącego człowieka, który także zauważył te manewry i ucichł.- Niech go pan zaprowadzi do lekarza.- polecił zmęczony Walthers - Jutro rano może nas wszystkich postawić przed sądem, ale na dzisiaj dosyć tego.Zamykam zebranie.17W ciągu niespełna tygodnia niewielkie osiedle stało się sprawnie funkcjonującym organizmem.Mieli burmistrza (Mr.Daigler), główną arterię (Hendrix Avenue) oraz zdążyli przeżyć pierwszą ceremonię ślubną, (Mr.Arthur i Becky Weberbaner), dopełnioną w obecności mieszkańców kolonii przez nowomianowanego burmistrza.Dla nowożeńców przeznaczono pierwszy dom, którego budowę właśnie rozpoczęto, Caritas dotrzymała wszystkiego, do czego zobowiązywało ją imię.Dni były ciepłe, wszędzie unosił się balsamiczny zapach drzew i kwiatów, noce łagodne.Niebo, które mogli podziwiać, było znacznie piękniejsze, bogatsze, bardziej różnorodne od wszystkich zakątków Drogi Mlecznej, jakie zdarzyło się im oglądać podczas rejsu.Ich gwiazda (nazywali ją po prostu "Słońce") otoczona była niesamowitą liczbą komet.Jedna z nich - prawdziwy olbrzym z nieprawdopodobnie długim warkoczem - zajmowała nieboskłon od zenitu aż do zachodniego horyzontu.Gdyby na Ziemi pojawiła się ta, którą mogli obserwować na północnej połaci nieba, wszyscy byliby zapewne zdania, że wkrótce nastąpi koniec świata - niezależnie od wyznania czy światopoglądu.Dwie kolejne ozdabiały południowy nieboskłon, rzucając nań zimny, pełgający blask.Oprócz komet pełno było meteorytów.Każdego wieczora mogli obserwować rzęsisty deszcz spadającego na Caritas gwiezdnego pyłu, a widowisko to znacznie przewyższało okazałością najwspanialsze fajerwerki, jakie zdarzało im się oglądać na Ziemi podczas święta Unii Solarnej.Dotychczas nie spotkali żadnych drapieżników.Kilku osadników dostrzegło wprawdzie jakieś stworzenia, przypominające mitologiczne centaury, o wielkości konia shetlandzkiego, lecz osobniki te uciekały natychmiast, gdy tylko zostały odkryte.Na planecie wiodącym okazem fauny były torbacze, różnej wielkości i różnorodnych kształtów.Nie spotkali ptaków, natomiast często widywali coś w rodzaju fruwających balonów, wielkości od jednego do półtora metra.Kulista powierzchnia opleciona była siatką mięśni, które naprężając się, lub rozluźniając, wsysały lub wysysały powietrze - w ten sposób dziwne te istoty unosiły się na wietrze.Gdy napotykały na silniejszy prąd, osiadały na wierzchołkach drzew, albo dawały się unosić wraz z porywami wiatru.Fruwające balony darzyły jakimś szczególnym zainteresowaniem osiedle kolonistów, zwłaszcza stanowiska pracy.Często się zdarzało, że wisiały nieruchomo nad jednym z warsztatów, czy placem budowy, niekiedy okrążały wioskę, lecz nic z tego nie wynikało - po prostu miały jedynie cele poznawcze.A jednak nigdy nie podchodziły w pole zasięgu ręki.Kilku z kolonistów zaproponowało, żeby po prostu zestrzelić jedno ze stworzeń i poddać je gruntownym oględzinom, lecz burmistrz nie pozwolił.Owszem, poznali jeszcze innych sąsiadów.Nazwali je "Znikaczami" gdyż zwierzęta, czując na sobie bodaj przelotne spojrzenie człowieka, kryły się natychmiast za jednym z bloków skalnych, skąd miały zwyczaj obserwować osadę.Jednym słowem osadnicy nie narzekali na brak zainteresowania ze strony tubylców.A najważniejszy był w tym wszystkim fakt, że nie odczuwali niczego, poza życzliwą ciekawością - ani razu nie spotkali się z jakąkolwiek próbą groźby, czy rzeczywistym niebezpieczeństwem.Maggie Daigler - zwana teraz powszechnie "Maggic" - odłożyła żarty na bok, włosy przycięła krótko, ubrała się w drelichowy kostium i ostro ruszyła do pracy.Jej krótkie paznokcie były na ogół czarne od ziemi, lecz mimo to czuła się o całe lata młodsza oraz znacznie szczęśliwsza, niż w luksusowych apartamentach "Asgarda".Nie tylko ona jedna - wszyscy promienieli szczęściem.wszyscy, poza Maxem.Ellie go unikała.Po stokroć przeklinał swą niewyparzoną gębę, ale też i uwaga Mrs.Daigler nie była na miejscu.Oczywiście, dotychczas nigdy nie przyszło mu do głowy, aby ożenić się z tą dziewczyną, lecz sytuacja gruntownie się zmieniła.Któregoś dnia zostanie zniesiony zakaz bratania się z kolonistami i co wtedy? Niewątpliwie, kłótnie z jedyną dziewczyną, którą był w stanie poprosić o rękę, nie miały większego sensu.Oczywiście, jako astronauta powinien zachować celibat, jednak kolonista potrzebował żony [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl