Pokrewne
- Strona Główna
- Roberts Nora Marzenia 01 Smiale marzenia
- Roberts Nora Marzenia 02 Odnalezione marzenia
- Robert Pozen Too Big to Save How to Fix the U.S. Financial System (2009)
- Nora Roberts Czas niepamięci [Księżniczka i tajny agent] DZIEDZICTWO 01
- Zen and the Heart of Psychotherapy by Robert Rosenbaum PhD 1st Edn
- Nora Roberts Gocinne występy [Ksišżę i artystka] DZIEDZICTWO 02
- Zelazny Roger & Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia
- Robert Cialdini Wywieranie wplywu na ludzi. Teoria i praktyka
- Robert Dallek Lyndon B. Johnson, Portrait of a President (2004)
- Chmielewska Joanna Szajka bez konca
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- dmn.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy Maginnis - pracownik magazynów - zrobił zbyt duży użytek z produktów destylacji Mr."Gi", Sam zabrał go ze sobą do kambuza i otrzeźwił czarną kawą, aż wreszcie przestał śpiewać pijackie serenady, głośnym echem odbijające się po statku.Jednak następnego dnia urządził mu małą wycieczkę w celach poznawczych - zawiódł go aż na pokład H, odłożył swe insygnia władzy i sprawił mu porządne lanie, które co prawda w niczym nie zaszkodziło urodzie delikwenta, ale odbiło się trwałym śladem w jego wrażliwej duszy.W mrocznej przeszłości, niechętnie i półsłówkami jedynie wyciąganej niekiedy na światło dzienne opanował Sam taką sztukę walki, która pozwalała nieuzbrojonemu człowiekowi przedzierzgnąć się w maszynę śmierci, bez zadawania jakichkolwiek ran.Oczywiście ofiarę wybrał po długim namyśle.Gdyby zgłosił ten przypadek do raportu, mógłby narazić nietykalność jednej ze świętych krów, co zaniepokoiłoby pozostałych.Dzięki swej dyplomacji nie naraził na szwank niczyjej reputacji, zaś w osobie Maginnisa uzyskał najgorliwszego poplecznika i propagandzistę.Już w chwili, gdy tylko trafił na "Asgarda" upatrzył sobie to stanowisko.Uprawnienia szefa policji pokładowej sięgały bardzo daleko, a dopóki nie wkraczał w interesy Kuipesa, Giordano i Dumonta, dopóki trzymał się z dala od "sauny" oraz maszynowni, był najpotężniejszym człowiekiem na statku.W praktyce miał w ręku większą władzę, niż sam pierwszy oficer, gdyż był jego widzialnym cieniem i mógł wejść tam, gdzie jemu już nie wypadało.Taka więc była sytuacja, kiedy wylądowali na planecie Garsona.Pierwsze lądowanie miało się odbyć na ogromnej skale, pozostałości po Wielkim Wybuchu, w którego rezultacie powstał cały Wszechświat.Grawitacja miała tu wartość o jedną czwartą wyższą od ziemskiej, co znacznie utrudniało życie, nie mówiąc już o metanowej atmosferze, uniemożliwiającej oddychanie.W Kosmosie jest wiele znacznie bardziej przyjemnych miejsc, niekiedy wprost stworzonych dla człowieka, nic więc dziwnego, że mieszkańcy tej planety z największą przyjemnością, opuściliby to ponure otoczenie, gdyby nie fakt, że znajdowała się tu stacja tranzytowa dla statków, podróżujących na Thetę Centauri.Dlatego też planeta Garsona była jednym z punktów kluczowych transportu Unii Solarnej.Max wyszedł tylko raz na zewnątrz, lecz i to było zbyt ciężkim przeżyciem, aby chciał je powtórzyć.Kolonia mieściła się częściowo pod kopułą, częściowo pod powierzchnią ziemi.Najpierw zaskoczył go fakt, że nie musi się przebierać w skafander próżniowy - po prostu śluzę statku połączono rękawem ze śluzą kolonii.Sam skierował się od razu do podziemi.Max zaprotestował.- Rozejrzyjmy się najpierw na górze.- Nic tu nie ma do oglądania - odparł krótko - Tylko hotel, kilka marnych, lecz drogich sklepów oraz restauracyjki dla pasażerów.Czy masz ochotę wydać cały żołd na żylasty sznycel?- Nie.Po prostu chciałbym nieco pozwiedzać.Skoro już tu jestem, powinienem skorzystać z okazji.Gdy lądowaliśmy, nic nie widziałem, a teraz mogę tylko obejrzeć ten rękaw od śluzy do śluzy.To trochę za mało.- Tam, na zewnątrz, nie ma nic do oglądania, oprócz gęstej, żółtej mgły, która nigdy się nie podnosi.Jest jeszcze gorzej, niż na Wenus.Ale skoro chcesz.Jeśli niemiłe ci moje towarzystwo, idź, dokąd dusza zapragnie.Sam wszystko załatwię.W końcu zdecydował się, że usłucha bardziej doświadczonego.Poszli razem szerokim, jasno oświetlonym korytarzem, który, gdyby nie zadaszenie, bardzo przypominał uliczkę obok restauracji Percy'eya.Ponieważ w porcie było jeszcze kilka innych statków, wszędzie panował ożywiony ruch.Sam rozejrzał się wokół.- Tak.Teraz musimy tylko znaleźć miejsce, gdzie można byłoby usiąść w spokoju, czegoś się napić i porozmawiać.- Co myślisz o tym? - Max wskazał na szyld, zapraszający do "Najlepszej Koi" - Wygląda całkiem miło.Sam popchnął go, przyspieszając kroku.- Owszem, ale to nie dla nas.Przebili się przez tłum i przeszli sto metrów.- Tutaj zajrzymy.- wskazał na jakieś drzwi - Ciekawe, czy Lippy trzyma jeszcze ten interes.Napis nad wejściem zapraszał do "Bezpiecznego Lądowiska".Lokal był wprawdzie duży, ale nie tak przytulny, jak poprzedni.- Kto to ten Lippy?- Najprawdopodobniej nie będziesz miał szczęścia, aby go poznać.Sam wszedł jako pierwszy i znalazł jakiś wolny stolik.Max rozejrzał się.- Ciekawe, czy dostanę tu sok ananasowy?- Spróbuj.Z pewnością cię nie wyrzucą.- W porządku.Czy przypominasz sobie tę historyjkę, którą kiedyś mi opowiadałeś.Tę o sierżancie Robertsie?.- O kim?.- Rotertsie, czy Richardzie.nie pamiętam.- Nigdy o kimś takim nie słyszałem.- Ale.- Mówię przecież, że nie znam faceta! Kelner już idzie.Max poprosił o "stare heidelberskie", choć był przekonany, że w promieniu pięćdziesięciu lat świetlnych ani Heidelbergu, ani Niemiec nie sposób uświadczyć.Smakowało to jak zimne popłuczyny, ponieważ jednak Sam od czasu do czasu przyglądał mu się uważnie, udawał, że pije.- Posiedź tu chwilę.- powiedział nagle Sam - Zaraz wrócę.Zamienił kilka słów z barmanem i zniknął gdzieś z tyłu.W tej samej chwili do stolika podeszła jakaś młoda kobieta.- Jesteś samotny, kochanie?- Nie.niecałkiem.- Ale ja tak.Miałby pan coś przeciwko temu, gdybym usiadła obok?.- nie czekając na odpowiedź zajęła krzesło Sama.- Proszę.Ale mój kolega za moment wróci.Udała, że nie słyszy.Odwróciła się w stronę baru.- Duże ciemne, skarbie.Max energicznie pomachał ręką.- Nie, nie.Nic z tego!- Co to ma znaczyć, kruszynko?- Niech pani posłucha.- rozpoczął zdenerwowany Max -.Być może wyglądam na zielonego w tych sprawach i prawdopodobnie taki jestem, ale nie mam zamiaru stawiać pani farbowanej wody, wyrzucając na te kupę szmalu.Nie mam zbyt dużo pieniędzy.Spojrzała nań z miną urażonej damy.- Albo mi pan coś postawi, albo się zmywam.- Hm.- rzucił okiem na kartę - Myślę, że kanapka wystarczy?Zawołała kelnera.- Pozostaje tak, jak było, a do piwa proszę kanapkę z serem i musztardą.Zwróciła się w stronę osłupiałego Maxa.- Jak masz na imię, o ile mogę być aż tak śmiała.- Max.- Miło mi.Dolores.Skąd przybywasz?- Z Ozark Mountains.z Terra.- Cóż za spotkanie! Jesteśmy prawie sąsiadami.Pochodzę z Winnipeg.Dolores nie zamykała słodkich usteczek, a Max zastanawiał się, czy w tym wszystkim, co mówi, jest bodaj ziarno prawdy.Z dalszej gadaniny zorientował się jednak, że jego towarzyszka ani Ozarks, ani Ziemi w ogóle nie znała.Opowiadała, jak bardzo adoruje statki - są tak romantyczne - i właśnie pochłaniała ostatni kęs kanapki, gdy wrócił Sam.Zlustrował ją od dołu do góry.- I jak?.Na ile go pani wyceniła? - wskazał na Maxa.Dolores drgnęła z oburzenia.- Mój panie, a cóż to za mowa? Mr.Lipski nie pozwala.- Tym razem wybaczy, ślicznotko.- ciągnął niezrażony Sam, a w jego głosie nie było można dosłyszeć jawnej wrogości, co najwyżej lekką nutę sarkazmu - Nie wiedziała pani, że mój przyjaciel jest gościem Lippy'ego? W każdym razie żadnych naciągań na "czarne ekstra" i w ogóle żadnych "zaproszeń".Ile wystukał licznik? - zwrócił się do Maxa.- Na razie w porządku.Tylko kanapka z serem.- pospiesznie wyjaśnił.- Dobra.A na razie zechce pani zostawić nas samych.Może później.Wzruszyła ramionami, lecz powstała z miejsca.- Stokrotne dzięki, Max.- Nie ma za co.Na wszelki wypadek przekażę pozdrowienia dla całego Winnipeg.- Tak, proszę nie zapomnieć.Sam ciągle stał i nic nie wskazywało na to, że zamierza zająć zwolnione przed chwilą krzesło.- Muszę jeszcze na chwileczkę skoczyć w jedno miejsce.- To idź.- Max także zamierzał wstać od stołu, ale towarzysz zmusił go do pozostania [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Kiedy Maginnis - pracownik magazynów - zrobił zbyt duży użytek z produktów destylacji Mr."Gi", Sam zabrał go ze sobą do kambuza i otrzeźwił czarną kawą, aż wreszcie przestał śpiewać pijackie serenady, głośnym echem odbijające się po statku.Jednak następnego dnia urządził mu małą wycieczkę w celach poznawczych - zawiódł go aż na pokład H, odłożył swe insygnia władzy i sprawił mu porządne lanie, które co prawda w niczym nie zaszkodziło urodzie delikwenta, ale odbiło się trwałym śladem w jego wrażliwej duszy.W mrocznej przeszłości, niechętnie i półsłówkami jedynie wyciąganej niekiedy na światło dzienne opanował Sam taką sztukę walki, która pozwalała nieuzbrojonemu człowiekowi przedzierzgnąć się w maszynę śmierci, bez zadawania jakichkolwiek ran.Oczywiście ofiarę wybrał po długim namyśle.Gdyby zgłosił ten przypadek do raportu, mógłby narazić nietykalność jednej ze świętych krów, co zaniepokoiłoby pozostałych.Dzięki swej dyplomacji nie naraził na szwank niczyjej reputacji, zaś w osobie Maginnisa uzyskał najgorliwszego poplecznika i propagandzistę.Już w chwili, gdy tylko trafił na "Asgarda" upatrzył sobie to stanowisko.Uprawnienia szefa policji pokładowej sięgały bardzo daleko, a dopóki nie wkraczał w interesy Kuipesa, Giordano i Dumonta, dopóki trzymał się z dala od "sauny" oraz maszynowni, był najpotężniejszym człowiekiem na statku.W praktyce miał w ręku większą władzę, niż sam pierwszy oficer, gdyż był jego widzialnym cieniem i mógł wejść tam, gdzie jemu już nie wypadało.Taka więc była sytuacja, kiedy wylądowali na planecie Garsona.Pierwsze lądowanie miało się odbyć na ogromnej skale, pozostałości po Wielkim Wybuchu, w którego rezultacie powstał cały Wszechświat.Grawitacja miała tu wartość o jedną czwartą wyższą od ziemskiej, co znacznie utrudniało życie, nie mówiąc już o metanowej atmosferze, uniemożliwiającej oddychanie.W Kosmosie jest wiele znacznie bardziej przyjemnych miejsc, niekiedy wprost stworzonych dla człowieka, nic więc dziwnego, że mieszkańcy tej planety z największą przyjemnością, opuściliby to ponure otoczenie, gdyby nie fakt, że znajdowała się tu stacja tranzytowa dla statków, podróżujących na Thetę Centauri.Dlatego też planeta Garsona była jednym z punktów kluczowych transportu Unii Solarnej.Max wyszedł tylko raz na zewnątrz, lecz i to było zbyt ciężkim przeżyciem, aby chciał je powtórzyć.Kolonia mieściła się częściowo pod kopułą, częściowo pod powierzchnią ziemi.Najpierw zaskoczył go fakt, że nie musi się przebierać w skafander próżniowy - po prostu śluzę statku połączono rękawem ze śluzą kolonii.Sam skierował się od razu do podziemi.Max zaprotestował.- Rozejrzyjmy się najpierw na górze.- Nic tu nie ma do oglądania - odparł krótko - Tylko hotel, kilka marnych, lecz drogich sklepów oraz restauracyjki dla pasażerów.Czy masz ochotę wydać cały żołd na żylasty sznycel?- Nie.Po prostu chciałbym nieco pozwiedzać.Skoro już tu jestem, powinienem skorzystać z okazji.Gdy lądowaliśmy, nic nie widziałem, a teraz mogę tylko obejrzeć ten rękaw od śluzy do śluzy.To trochę za mało.- Tam, na zewnątrz, nie ma nic do oglądania, oprócz gęstej, żółtej mgły, która nigdy się nie podnosi.Jest jeszcze gorzej, niż na Wenus.Ale skoro chcesz.Jeśli niemiłe ci moje towarzystwo, idź, dokąd dusza zapragnie.Sam wszystko załatwię.W końcu zdecydował się, że usłucha bardziej doświadczonego.Poszli razem szerokim, jasno oświetlonym korytarzem, który, gdyby nie zadaszenie, bardzo przypominał uliczkę obok restauracji Percy'eya.Ponieważ w porcie było jeszcze kilka innych statków, wszędzie panował ożywiony ruch.Sam rozejrzał się wokół.- Tak.Teraz musimy tylko znaleźć miejsce, gdzie można byłoby usiąść w spokoju, czegoś się napić i porozmawiać.- Co myślisz o tym? - Max wskazał na szyld, zapraszający do "Najlepszej Koi" - Wygląda całkiem miło.Sam popchnął go, przyspieszając kroku.- Owszem, ale to nie dla nas.Przebili się przez tłum i przeszli sto metrów.- Tutaj zajrzymy.- wskazał na jakieś drzwi - Ciekawe, czy Lippy trzyma jeszcze ten interes.Napis nad wejściem zapraszał do "Bezpiecznego Lądowiska".Lokal był wprawdzie duży, ale nie tak przytulny, jak poprzedni.- Kto to ten Lippy?- Najprawdopodobniej nie będziesz miał szczęścia, aby go poznać.Sam wszedł jako pierwszy i znalazł jakiś wolny stolik.Max rozejrzał się.- Ciekawe, czy dostanę tu sok ananasowy?- Spróbuj.Z pewnością cię nie wyrzucą.- W porządku.Czy przypominasz sobie tę historyjkę, którą kiedyś mi opowiadałeś.Tę o sierżancie Robertsie?.- O kim?.- Rotertsie, czy Richardzie.nie pamiętam.- Nigdy o kimś takim nie słyszałem.- Ale.- Mówię przecież, że nie znam faceta! Kelner już idzie.Max poprosił o "stare heidelberskie", choć był przekonany, że w promieniu pięćdziesięciu lat świetlnych ani Heidelbergu, ani Niemiec nie sposób uświadczyć.Smakowało to jak zimne popłuczyny, ponieważ jednak Sam od czasu do czasu przyglądał mu się uważnie, udawał, że pije.- Posiedź tu chwilę.- powiedział nagle Sam - Zaraz wrócę.Zamienił kilka słów z barmanem i zniknął gdzieś z tyłu.W tej samej chwili do stolika podeszła jakaś młoda kobieta.- Jesteś samotny, kochanie?- Nie.niecałkiem.- Ale ja tak.Miałby pan coś przeciwko temu, gdybym usiadła obok?.- nie czekając na odpowiedź zajęła krzesło Sama.- Proszę.Ale mój kolega za moment wróci.Udała, że nie słyszy.Odwróciła się w stronę baru.- Duże ciemne, skarbie.Max energicznie pomachał ręką.- Nie, nie.Nic z tego!- Co to ma znaczyć, kruszynko?- Niech pani posłucha.- rozpoczął zdenerwowany Max -.Być może wyglądam na zielonego w tych sprawach i prawdopodobnie taki jestem, ale nie mam zamiaru stawiać pani farbowanej wody, wyrzucając na te kupę szmalu.Nie mam zbyt dużo pieniędzy.Spojrzała nań z miną urażonej damy.- Albo mi pan coś postawi, albo się zmywam.- Hm.- rzucił okiem na kartę - Myślę, że kanapka wystarczy?Zawołała kelnera.- Pozostaje tak, jak było, a do piwa proszę kanapkę z serem i musztardą.Zwróciła się w stronę osłupiałego Maxa.- Jak masz na imię, o ile mogę być aż tak śmiała.- Max.- Miło mi.Dolores.Skąd przybywasz?- Z Ozark Mountains.z Terra.- Cóż za spotkanie! Jesteśmy prawie sąsiadami.Pochodzę z Winnipeg.Dolores nie zamykała słodkich usteczek, a Max zastanawiał się, czy w tym wszystkim, co mówi, jest bodaj ziarno prawdy.Z dalszej gadaniny zorientował się jednak, że jego towarzyszka ani Ozarks, ani Ziemi w ogóle nie znała.Opowiadała, jak bardzo adoruje statki - są tak romantyczne - i właśnie pochłaniała ostatni kęs kanapki, gdy wrócił Sam.Zlustrował ją od dołu do góry.- I jak?.Na ile go pani wyceniła? - wskazał na Maxa.Dolores drgnęła z oburzenia.- Mój panie, a cóż to za mowa? Mr.Lipski nie pozwala.- Tym razem wybaczy, ślicznotko.- ciągnął niezrażony Sam, a w jego głosie nie było można dosłyszeć jawnej wrogości, co najwyżej lekką nutę sarkazmu - Nie wiedziała pani, że mój przyjaciel jest gościem Lippy'ego? W każdym razie żadnych naciągań na "czarne ekstra" i w ogóle żadnych "zaproszeń".Ile wystukał licznik? - zwrócił się do Maxa.- Na razie w porządku.Tylko kanapka z serem.- pospiesznie wyjaśnił.- Dobra.A na razie zechce pani zostawić nas samych.Może później.Wzruszyła ramionami, lecz powstała z miejsca.- Stokrotne dzięki, Max.- Nie ma za co.Na wszelki wypadek przekażę pozdrowienia dla całego Winnipeg.- Tak, proszę nie zapomnieć.Sam ciągle stał i nic nie wskazywało na to, że zamierza zająć zwolnione przed chwilą krzesło.- Muszę jeszcze na chwileczkę skoczyć w jedno miejsce.- To idź.- Max także zamierzał wstać od stołu, ale towarzysz zmusił go do pozostania [ Pobierz całość w formacie PDF ]