[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kto?!- Panno Arroway, czy pani nie rozumie? - żyła na szyi Łunaczarskiego spęczniała.- Zdumiewa mnie pani swoją ignorancją.Ziemia to jest.getto.Tak, getto, Ellie.Siedzimy tu jak w potrzasku.Każdy z nas coś słyszał o pięknych miastach gdzieś tam, daleko, o bulwarach, po których jeżdżą dorożki i spacerują w futrach piękne panie.Ale te miasta są za daleko, a my jesteśmy za biedni.Nawet najbogatsi w getcie nigdy się stąd nie wydostaną.Zresztą tamtym wcale na nas nie zależy, zostawili nas tutaj, w zabitym dechami grajdole.No co? Nagle przychodzi zaproszenie, jak powiedział Xi.Wytworna, wielkopańska wizytówka, którą nam przysłali.I pusta dorożka.Mamy wybrać pięciu godnych obywateli, których powóz zawiezie, dokąd? Do Warszawy? Do Moskwy? Może nawet do Paryża? Na pewno wielu się zgłosi, zawsze pełno jest takich, którym zaproszenie imponuje i którzy tylko myślą, jak się wydostać z tej wioski.I jak myślisz, co się wydarzy, kiedy dotrzemy do celu? Wielki Księże zaprosi nas na obiad? Prezes jakiejś wielkiej Akademii będzie z uwagą dopytywał, jak nam się żyje w naszym nędznym sztejtl? A może Metropolita Cerkwi Prawosławnej zagai uczoną dyskusję o komparatystyce w religiach? O, nie, Arroway.Będzie tak, że wywalimy gały na ich piękne city, a oni będą się śmiać, zakrywając usta dłońmi.Potem wystawią nas w ZOO.Im okażemy się głupsi i bardziej zacofani, tym lepiej się poczują.I zorganizują transport: co pięćset lat pięciu poleci spędzić weekend na Vedze.Żeby mogli się nad nami ulitować.I przy okazji przypomnieć, kto tu jest panem.ROZDZIAŁ 13BabilonW najwystępniejszej kompanii kroczyłem ulicami Babilonu.Św.AUGUSTYNWyznania, II, 3Komputer Cray 21 w Argusie zaprogramowany był w taki sposób, by informacyjny plon zbierany co dzień z Vegi automatycznie porównywał z wcześniejszymi tekstami Trzeciego Poziomu palimpsestu.Znaczyło to, że dana sekwencja zer i jedynek była natychmiast konfrontowana z inną, identyczną, gdyby się pojawiła - co było tylko małą częścią rozbudowanej funkcji programu, który potrafił porównywać tekst „od środka”, jedynie według obrazu kodu.Którego, niestety, nadal nie odszyfrowano.Zdarzały się wprawdzie krótkie sekwencje zer i jedynek co chwilę powtarzające się w tekście (które analitycy zaraz optymistycznie ochrzcili „słowami”), ale większość stanowiły inne, powracające raz na tysiąc stron.Taka rutynowa statystyka dekodująca była Ellie dobrze znana jeszcze ze szkoły średniej, ale za to dekodery podzespołowe dostarczone jej przez ekspertów z NSA (wyłącznie dzięki zleceniu Prezydent - uzbrojone do tego w automat samoniszczący w przypadku zbyt dociekliwego użytkownika) wprost ją olśniły.Jakie cuda ludzkiej wynalazczości - rozmyślała Ellie - marnują się na to, żeby, na przykład, czytać cudze listy.Konfrontacja globalna między dwoma supermocarstwami - wprawdzie, jak dotąd, raczej słabnąca - wciąż angażowała najlepsze siły świata.Na wyścig zbrojeń marnowano nie tylko zasoby finansowe obu państw (wydatki na te cele sięgały już dwóch trylionów dolarów na rok - kompletna głupota zważywszy inne potrzeby ludzkości), ale - co gorsza - zasoby intelektualne.Okazało się, że około połowa uczonych świata jest w bardziej lub mniej ukryty sposób opłacana przez dwie setki klik wojskowych panujących na tej Ziemi.I nie chodziło tu bynajmniej o jakieś męty naukowe, o nieudaczników bez końca robiących swe doktoraty z matematyki lub fizyki - choć wielu jej kolegów lubiło podreperować swe samopoczucie takim gadaniem.Sama słyszała Drumlina mówiącego o doktorancie, któremu zaproponowano posadę w laboratorium wojskowym: ".Gdyby był dobry, to miałby asystenturę co najmniej w Stanford”.To wcale nie jest takie proste, choć z drugiej strony - istnieją zapewne typy umysłowości zakochane w szabelce, na przykład, lubiące kiedy coś wybuchnie.Lub tacy, którzy nie będąc materiałem na cichych męczenników, poświęcają się (pomni jakiejś zniewagi wyrządzonej im jeszcze na szkolnym podwórku) wydawaniu przez resztę życia rozkazów.Albo zboczeni rozwiązywacze krzyżówek, którym się śnią gigantyczne, przez nikogo nie tknięte szyfry wojskowe.Czasem bodziec ma charakter polityczny, czasem imigracyjny, często jest odreagowaniem wojennych przeżyć, afer policyjnych albo dzikiej nagonki na to czy inne państwo.Zależnie od politycznej dekady.W wielu przypadkach jednak są to dobrzy specjaliści, o czym Ellie wiedziała, jakiekolwiek były jej zastrzeżenia do ich prywatnych motywacji.I wyobrażała sobie tę ogromną masę talentu zatrudnioną w innym celu: dla dobra tej planety.Od dłuższego czasu ślęczała nad wynikami zgromadzonymi w czasie jej nieobecności.W rozszyfrowaniu Wiadomości, niestety, nie nastąpił wielki postęp, choć statystyki zdążyły urosnąć w stos papieru o wysokości metra.Nienajlepiej ją to wszystko nastrajało.Potrzebowała kogoś - najlepiej bliskiej sobie kobiety, której mogłaby zwierzyć cały swój ból i złość na zachowanie Kena.Ale nie było nikogo - zaś najmniejszej ochoty nie miała wylewać łez do telefonu.Ten weekend spędziła w Austin u koleżanki ze studiów, Becky Ellenbogen, której opinie na temat mężczyzn lokowały się zwykle między uprzejmą kąśliwością, a zjadliwą ironią.W tym przypadku jednak zachowała zdumiewający umiar.- Przecież on jest Naukowym Doradcą Prezydent, a ty dokonałaś największego odkrycia w historii - powiedziała - więc przestań się wściekać, kochana, na pewno przyleci do ciebie.Becky należała, niestety, do klubu pań uważających, że Ken jest „czarujący” (choć raz go tylko widziała podczas ceremonii otwarcia Narodowego Obserwatorium Neutrina).Chyba za bardzo wpadł jej w oko, więc przytępiła swe pazury.Noo, gdyby zamiast tego był jakimś profesorkiem biologii molekularnej i traktował Ellie w taki podły sposób, to z pewnością nawlokłaby go na rożen i upiekła na wolnym ogniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl