Pokrewne
- Strona Główna
- Roberts Nora Marzenia 01 Smiale marzenia
- Roberts Nora Marzenia 02 Odnalezione marzenia
- Robert Pozen Too Big to Save How to Fix the U.S. Financial System (2009)
- Nora Roberts Czas niepamięci [Księżniczka i tajny agent] DZIEDZICTWO 01
- Zen and the Heart of Psychotherapy by Robert Rosenbaum PhD 1st Edn
- Nora Roberts Gocinne występy [Ksišżę i artystka] DZIEDZICTWO 02
- Zelazny Roger & Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia
- Robert Cialdini Wywieranie wplywu na ludzi. Teoria i praktyka
- Robert Dallek Lyndon B. Johnson, Portrait of a President (2004)
- Quinnell A.J. Lockerbie
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- lala1605.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za idealnie prostą linią drzew znajdował sięprzystrzyżony trawnik, gęsty i bogaty, otoczony doskonałymi w kształcie żywopłotami, pełenzagonów rozmaitych kwiatów, czerwonych, różowych, purpurowych i białych.Trawnikupstrzony był również kilkoma liściastymi krzakami, przystrzyżonymi tak, by przypominałyróżne leśne zwierzęta: jelenia, niedzwiedzia, dużego zająca i grupę wiewiórek.Catti - brie zamrugała kilkakrotnie, gdy zauważyła ogrodnika, najbardziej niezwykłegokrasnoluda, jakiego ona, która została wychowana przez krasnoludy, kiedykolwiek widziała.Stuknęła Drizzta, pokazując mu niskiego osobnika, a pozostali również go dostrzegli.Ogrodnikzobaczył ich i zaczął kiwać w ich stronę głową, uśmiechając się szeroko.Jego broda była zielona - zielona! - rozdzielona na pół i zaciągnięta nad wielkimi uszamido tyłu, gdzie łączyła się wraz z długimi, zielonymi włosami w warkocz dyndający poniżejpołowy pleców.Krasnolud miał na sobie szatę bez rękawów, w kolorze bladej zieleni, sięgającądo połowy kolan, odsłaniającą krzywe nogi, niezwykle włochate i potężnie umięśnione.Nagiebyły również wielkie stopy krasnoluda, nie licząc wąskich pasków sandałów o odsłoniętychpalcach.Zielonowłosy podążał kursem kolizyjnym, wchodząc na bruk dziesięć metrów przedtowarzyszami.Tam zatrzymał się gwałtownie, wsadził dwa palce do ust, spojrzał przez ramię iwydał z siebie przenikliwy gwizd.- Co? - dobiegło chwilę pózniej wołanie.Drugi krasnolud, bardziej odpowiadającywizerunkowi swego ludu, podniósł się z cienia drzew rosnących najbliżej wrót do świątyni.Miałszerokie, kanciaste barki i żółtą brodę.Cały był odziany w brąz, na plecach miał przypięty wielkitopór, zaś hełm zdobiły mu jelenie rogi.- Mówiłem ci, że ci pomogie! - zaryczał żółtobrody.- Ale ty obiecałeś mnie drzemkie! -Wtedy żółtobrody zauważył towarzyszy i natychmiast przerwał swą tyradę, kierując się ścieżkądo grupy.Zielonobrody dotarł tam pierwszy.Nie powiedział ani słowa, lecz wykonał dramatycznyukłon, po czym ujął dłoń Catti - brie i pocałował ją.- Hi, hi, hi - zapiszczał, rumieniąc się i przechodząc od Catti - brie do Deudermonta, doDrizzta, do.Z powrotem do Drizzta, gdzie karzeł pochylił się nisko, zaglądając pod kaptur.Drow wyświadczył mu przysługę i odsunął kaptur, po czym potrząsnął swą gęstą, białączupryną.Pierwsze spotkania były zawsze trudne dla Drizzta, zwłaszcza tak daleko od miejsc, wktórych był znany i akceptowany.- Ik! - pisnął karzeł.- Zmierdzuncy drow! - ryknął żółtobrody, biegnąc ścieżką i zrywając po drodze topór zpleców.Drizzt nie był zaskoczony, a pozostała trójka bardziej zawstydzona niż zdumiona.Zielonobrody wciąż podskakiwał i pokazywał palcem, dość nieszkodliwie, leczżółtobrody obrał bardziej bezpośrednią i grozniejszą metodę.Podniósł topór wysoko nad głowę iruszył na Drizzta niczym szarżujący byk.Drizzt zaczekał do ostatniej możliwej chwili, po czym, używając magicznych bransolet iswego refleksu, po prostu odsunął się.%7łółtobrody potknął się i wpadł głową prosto na stojące zadrowem drzewo.Zielonobrody spojrzał na drugiego krasnoluda, a następnie na Drizzta, przez momentsprawiając wrażenie, jakby on również zamierzał zaatakować.Następnie popatrzył z powrotemna drugiego krasnoluda, zauważając topór wbity w drzewo.Podszedł do żółtobrodego, stanąłwygodnie i uderzył drugiego mocno w bok głowy.- Zmierdzuncy drow! - warknął żółtobrody, zdejmując jedną dłoń z rączki topora, byosłonić się pod lawiną uderzeń.W końcu zdołał wyrwać topór, lecz kiedy się odwrócił,zauważył, że trójka z towarzyszy, wliczając w to drowa, stoi beznamiętnie.Czwarta, kobieta okasztanowych włosach, trzymała napięty łuk.- Jeśli bymy chcieli cię uśmiercić, ścielibymy cię, zanim wstałbyś po swojej drzemce -powiedziała.- Nie mam złych zamiarów - dodał Drizzt.- Jestem tropicielem - rzekł głównie dozielonobrodego, który wydawał się być rozsądniejszy z tej dwójki.- Istotą lasu, jak ty.- Mój brat jest druidem - powiedział żółtobrody, starając się wyglądać na stanowczego itwardego, lecz w tej chwili wydając się raczej zawstydzonym.- Duid! - zgodził się zielonobrody.- Krasnolud druid? - spytała Catti - brie.- Spędziłam większość mego życia zkrasnoludami i nigdy nie słyszałam o druidach z tej rasy.Obydwa krasnoludy przekrzywiły z zaciekawieniem głowy.Młoda kobieta naprawdębrzmiała krasnoludzko dzięki swemu szorstkiemu akcentowi.Catti - brie opuściła Taulmarila.- Jestem Catti - brie - rzekła.- Adoptowana córka Bruenora Battlehammera, ósmego królaMithrilowej Hali.Oczy obydwu krasnoludów otworzyły się szeroko, podobnie jak ich usta.Spojrzeliuważnie na Catti - brie, następnie na siebie nawzajem, z powrotem na Catti - brie i znów nasiebie.Stuknęli się czołami, wydając głośne trzaśniecie, po czym popatrzyli z powrotem na nią.- Hej! - zawył żółtobrody, kierując sękaty paluch w stronę Drizzta.- Słyszałem o tobie.Tyś jest Drizzt Dudden.- Drizzt Do'Urden - sprostował drow, wykonując ukłon.- Taa - zgodził się żółtobrody.- Słyszałem o tobie.Nazywam się Ivan, IvanBouldershoulder, a to mój brat, Pikel.- Mój brat - zgodził się żółtobrody, otaczając ręką krzepkie barki Ivana.Ivan zerknął przez ramię na głęboką szramę, jaką zrobił w drzewie.- Przepraszam za topór - rzekł.- Nigdy nie widziałem elfa drowa.- Przybyliście zobaczyć kated.kater.kate.cholerny kościół? - spytał Ivan.- Przybyliśmy zobaczyć się z człowiekiem o imieniu Cadderly Bonaduce - odrzekłDeudermont.- Jestem kapitan Deudermont z Duszka Morskiego, z Waterdeep.- Płynęliście przez ląd - powiedział cierpko Ivan.Deudermont podniósł dłoń do góry, by zatrzymać tę oczekiwaną odpowiedz, zanimjeszcze krasnolud zaczął mówić.- Musimy porozmawiać z Cadderlym - rzekł Deudermont.- Nasza sprawa jest wielcepilna.Pikel złożył dłonie, ustawił je z boku swej przekrzywionej głowy, zamknął oczy i wydał zsiebie chrapnięcie.- Cadderly bierze drzemkie - wyjaśnił Ivan.- Maluchy go zmęczyły.Pójdziemy zobaczyćsię z panią Danicą i znajdziemy dla was coś do jedzenia.- Mrugnął okiem do Catti - brie.- Ja imój brat chcemy usłyszeć wincej o Mithrilowej Hali - powiedział.- Wieści głoszom, że staryrzundzi tym miejscem, odkund Bruenor Battlehammer spakował się i odszedł.Catti - brie starała się ukryć swe zaskoczenie, a nawet przytaknęła, jakby nie byłazdumiona tym, co Ivan ma do powiedzenia.Zerknęła na Drizzta, który nie wiedział, coodpowiedzieć.Bruenor odszedł? Nagle oboje również zechcieli usiąść i porozmawiać zkrasnoludami.Spotkanie z Cadderlym mogło poczekać.Wnętrze Duchowego Uniesienia było nie mniej majestatyczne i wzbudzało nie mniejszypodziw niż budynek z zewnętrz.Przyjaciele weszli do głównej części katedry, centralnej kaplicy,i choć w środku były przynajmniej dwie dziesiątki osób, miejsce to było tak wielkie, że każde zczworga obcych czuło się samotnie.Wszyscy stwierdzili, że ich oczy nieodmiennie wznoszą siędo góry, wzdłuż kolumn, przez kilka poziomów wyłożonych ozdobnymi rzezbami, przez blaskdochodzący przez witraże, ku zawile rzezbionemu sklepieniu, wiszącemu ponad trzydzieścimetrów nad nimi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Za idealnie prostą linią drzew znajdował sięprzystrzyżony trawnik, gęsty i bogaty, otoczony doskonałymi w kształcie żywopłotami, pełenzagonów rozmaitych kwiatów, czerwonych, różowych, purpurowych i białych.Trawnikupstrzony był również kilkoma liściastymi krzakami, przystrzyżonymi tak, by przypominałyróżne leśne zwierzęta: jelenia, niedzwiedzia, dużego zająca i grupę wiewiórek.Catti - brie zamrugała kilkakrotnie, gdy zauważyła ogrodnika, najbardziej niezwykłegokrasnoluda, jakiego ona, która została wychowana przez krasnoludy, kiedykolwiek widziała.Stuknęła Drizzta, pokazując mu niskiego osobnika, a pozostali również go dostrzegli.Ogrodnikzobaczył ich i zaczął kiwać w ich stronę głową, uśmiechając się szeroko.Jego broda była zielona - zielona! - rozdzielona na pół i zaciągnięta nad wielkimi uszamido tyłu, gdzie łączyła się wraz z długimi, zielonymi włosami w warkocz dyndający poniżejpołowy pleców.Krasnolud miał na sobie szatę bez rękawów, w kolorze bladej zieleni, sięgającądo połowy kolan, odsłaniającą krzywe nogi, niezwykle włochate i potężnie umięśnione.Nagiebyły również wielkie stopy krasnoluda, nie licząc wąskich pasków sandałów o odsłoniętychpalcach.Zielonowłosy podążał kursem kolizyjnym, wchodząc na bruk dziesięć metrów przedtowarzyszami.Tam zatrzymał się gwałtownie, wsadził dwa palce do ust, spojrzał przez ramię iwydał z siebie przenikliwy gwizd.- Co? - dobiegło chwilę pózniej wołanie.Drugi krasnolud, bardziej odpowiadającywizerunkowi swego ludu, podniósł się z cienia drzew rosnących najbliżej wrót do świątyni.Miałszerokie, kanciaste barki i żółtą brodę.Cały był odziany w brąz, na plecach miał przypięty wielkitopór, zaś hełm zdobiły mu jelenie rogi.- Mówiłem ci, że ci pomogie! - zaryczał żółtobrody.- Ale ty obiecałeś mnie drzemkie! -Wtedy żółtobrody zauważył towarzyszy i natychmiast przerwał swą tyradę, kierując się ścieżkądo grupy.Zielonobrody dotarł tam pierwszy.Nie powiedział ani słowa, lecz wykonał dramatycznyukłon, po czym ujął dłoń Catti - brie i pocałował ją.- Hi, hi, hi - zapiszczał, rumieniąc się i przechodząc od Catti - brie do Deudermonta, doDrizzta, do.Z powrotem do Drizzta, gdzie karzeł pochylił się nisko, zaglądając pod kaptur.Drow wyświadczył mu przysługę i odsunął kaptur, po czym potrząsnął swą gęstą, białączupryną.Pierwsze spotkania były zawsze trudne dla Drizzta, zwłaszcza tak daleko od miejsc, wktórych był znany i akceptowany.- Ik! - pisnął karzeł.- Zmierdzuncy drow! - ryknął żółtobrody, biegnąc ścieżką i zrywając po drodze topór zpleców.Drizzt nie był zaskoczony, a pozostała trójka bardziej zawstydzona niż zdumiona.Zielonobrody wciąż podskakiwał i pokazywał palcem, dość nieszkodliwie, leczżółtobrody obrał bardziej bezpośrednią i grozniejszą metodę.Podniósł topór wysoko nad głowę iruszył na Drizzta niczym szarżujący byk.Drizzt zaczekał do ostatniej możliwej chwili, po czym, używając magicznych bransolet iswego refleksu, po prostu odsunął się.%7łółtobrody potknął się i wpadł głową prosto na stojące zadrowem drzewo.Zielonobrody spojrzał na drugiego krasnoluda, a następnie na Drizzta, przez momentsprawiając wrażenie, jakby on również zamierzał zaatakować.Następnie popatrzył z powrotemna drugiego krasnoluda, zauważając topór wbity w drzewo.Podszedł do żółtobrodego, stanąłwygodnie i uderzył drugiego mocno w bok głowy.- Zmierdzuncy drow! - warknął żółtobrody, zdejmując jedną dłoń z rączki topora, byosłonić się pod lawiną uderzeń.W końcu zdołał wyrwać topór, lecz kiedy się odwrócił,zauważył, że trójka z towarzyszy, wliczając w to drowa, stoi beznamiętnie.Czwarta, kobieta okasztanowych włosach, trzymała napięty łuk.- Jeśli bymy chcieli cię uśmiercić, ścielibymy cię, zanim wstałbyś po swojej drzemce -powiedziała.- Nie mam złych zamiarów - dodał Drizzt.- Jestem tropicielem - rzekł głównie dozielonobrodego, który wydawał się być rozsądniejszy z tej dwójki.- Istotą lasu, jak ty.- Mój brat jest druidem - powiedział żółtobrody, starając się wyglądać na stanowczego itwardego, lecz w tej chwili wydając się raczej zawstydzonym.- Duid! - zgodził się zielonobrody.- Krasnolud druid? - spytała Catti - brie.- Spędziłam większość mego życia zkrasnoludami i nigdy nie słyszałam o druidach z tej rasy.Obydwa krasnoludy przekrzywiły z zaciekawieniem głowy.Młoda kobieta naprawdębrzmiała krasnoludzko dzięki swemu szorstkiemu akcentowi.Catti - brie opuściła Taulmarila.- Jestem Catti - brie - rzekła.- Adoptowana córka Bruenora Battlehammera, ósmego królaMithrilowej Hali.Oczy obydwu krasnoludów otworzyły się szeroko, podobnie jak ich usta.Spojrzeliuważnie na Catti - brie, następnie na siebie nawzajem, z powrotem na Catti - brie i znów nasiebie.Stuknęli się czołami, wydając głośne trzaśniecie, po czym popatrzyli z powrotem na nią.- Hej! - zawył żółtobrody, kierując sękaty paluch w stronę Drizzta.- Słyszałem o tobie.Tyś jest Drizzt Dudden.- Drizzt Do'Urden - sprostował drow, wykonując ukłon.- Taa - zgodził się żółtobrody.- Słyszałem o tobie.Nazywam się Ivan, IvanBouldershoulder, a to mój brat, Pikel.- Mój brat - zgodził się żółtobrody, otaczając ręką krzepkie barki Ivana.Ivan zerknął przez ramię na głęboką szramę, jaką zrobił w drzewie.- Przepraszam za topór - rzekł.- Nigdy nie widziałem elfa drowa.- Przybyliście zobaczyć kated.kater.kate.cholerny kościół? - spytał Ivan.- Przybyliśmy zobaczyć się z człowiekiem o imieniu Cadderly Bonaduce - odrzekłDeudermont.- Jestem kapitan Deudermont z Duszka Morskiego, z Waterdeep.- Płynęliście przez ląd - powiedział cierpko Ivan.Deudermont podniósł dłoń do góry, by zatrzymać tę oczekiwaną odpowiedz, zanimjeszcze krasnolud zaczął mówić.- Musimy porozmawiać z Cadderlym - rzekł Deudermont.- Nasza sprawa jest wielcepilna.Pikel złożył dłonie, ustawił je z boku swej przekrzywionej głowy, zamknął oczy i wydał zsiebie chrapnięcie.- Cadderly bierze drzemkie - wyjaśnił Ivan.- Maluchy go zmęczyły.Pójdziemy zobaczyćsię z panią Danicą i znajdziemy dla was coś do jedzenia.- Mrugnął okiem do Catti - brie.- Ja imój brat chcemy usłyszeć wincej o Mithrilowej Hali - powiedział.- Wieści głoszom, że staryrzundzi tym miejscem, odkund Bruenor Battlehammer spakował się i odszedł.Catti - brie starała się ukryć swe zaskoczenie, a nawet przytaknęła, jakby nie byłazdumiona tym, co Ivan ma do powiedzenia.Zerknęła na Drizzta, który nie wiedział, coodpowiedzieć.Bruenor odszedł? Nagle oboje również zechcieli usiąść i porozmawiać zkrasnoludami.Spotkanie z Cadderlym mogło poczekać.Wnętrze Duchowego Uniesienia było nie mniej majestatyczne i wzbudzało nie mniejszypodziw niż budynek z zewnętrz.Przyjaciele weszli do głównej części katedry, centralnej kaplicy,i choć w środku były przynajmniej dwie dziesiątki osób, miejsce to było tak wielkie, że każde zczworga obcych czuło się samotnie.Wszyscy stwierdzili, że ich oczy nieodmiennie wznoszą siędo góry, wzdłuż kolumn, przez kilka poziomów wyłożonych ozdobnymi rzezbami, przez blaskdochodzący przez witraże, ku zawile rzezbionemu sklepieniu, wiszącemu ponad trzydzieścimetrów nad nimi [ Pobierz całość w formacie PDF ]