Pokrewne
- Strona Główna
- Roberts Nora Marzenia 01 Smiale marzenia
- Roberts Nora Marzenia 02 Odnalezione marzenia
- Robert Pozen Too Big to Save How to Fix the U.S. Financial System (2009)
- Nora Roberts Czas niepamięci [Księżniczka i tajny agent] DZIEDZICTWO 01
- Zen and the Heart of Psychotherapy by Robert Rosenbaum PhD 1st Edn
- Nora Roberts Gocinne występy [Ksišżę i artystka] DZIEDZICTWO 02
- Zelazny Roger & Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia
- Robert Cialdini Wywieranie wplywu na ludzi. Teoria i praktyka
- Robert Dallek Lyndon B. Johnson, Portrait of a President (2004)
- Clancy Tom Suma wszystkich strachow t.2
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- jacek94.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musiał przerwać czarodziejskie zaklęcie, gdyż mogłoby przesłać dwómrywalom dawkę energii.Rozejrzawszy się, Morkney zrozumiał, że koncentrowanie się na tymduecie nie jest najmądrzejszą taktyką; ludzi w katedrze było znacznie więcej niż cyklopów i, kuzdumieniu księcia, spora ich część przyniosła ze sobą broń.Gargulce Morkneya były grozne, alenieliczne, a poza tym zabijały powoli.Kolejna strzała ze świstem podążała w kierunku władcy, ale i ona uderzyła w magicznązaporę, ulegając zwielokrotnieniu i zmniejszeniu, aż w końcu jej obrazy stanowiły jedynie cieńoryginału.Morkney odczuwał gniew z powodu rebelii, ale nie był zaniepokojony.Wiedział, że prędzejczy pózniej musiało do tego dojść, i dobrze się przygotował na taką ewentualność.Ministerstwostało od wielu stuleci i przez ten czas pochowano pod jego kamienną posadzką i w grubychmurach setki osób, zwłaszcza tych, które pomogły wznieść budowlę albo ofiarowały duże sumyna kościół.Myśli księcia Morkneya szybowały ku światu duchowemu, a raczej ku owym pogrzebanymnieboszczykom, których mógł teraz przyzwać.Murami i posadzką Ministerstwa coś wstrząsnęło.Kamienne płyty przechyliły się i spomiędzy nich zaczęły się wydostawać ręce, gnijącei poszarpane albo całkowicie pozbawione ciała. Cóżeśmy zaczęli? zapytał Luthien, kiedy wraz z Oliverem opuścili pole walki i mielichwilę czasu, żeby odetchnąć. Nie wiem! przyznał niziołek.I obaj odskoczyli z przerażeniem, gdy jakaś potwornagłowa o wyschłej, naprężonej skórze i pustych oczodołach spojrzała na nich przez szczelinęw podłodze.Luthien przepołowił ruchomą czaszkę mieczem. Jest tylko jeden sposób! krzyknął Oliver, spoglądając w kierunku apsydy. To są stworyMorkneya!Luthien wyprzedził niziołka, ale drogę zastąpiło mu dwóch cyklopów.Młody Bedwyr zadałpchnięcie w przód, a potem ciął mieczem do góry i w bok, zagarniając broń jednej z bestii.Niezatrzymując się, zdzielił jednookiego pięścią w twarz i przewrócił go na wznak.Wiedzionyinstynktem, natychmiast pochylił się i cudem uniknął przemyślnego ciosu drugiego cyklopa.Odwrócił się i rozpruł zaskoczonemu przeciwnikowi brzuch.Oliver przekoziołkował i znalazł się obok Luthiena.Po drodze zdołał przygwozdzićatakującego Gwardzistę Pretoriańskiego, wbijając mu lewak w brzuch.Bestia zachwiała sięi wydała skowyt, który przerodził się w charczenie, gdy rapier niziołka przeciął tchawicę.Luthien ruszył za Oliverem, odepchnąwszy na bok konającego strażnika.Już czekał na niegokolejny cyklop, unosząc ciężki miecz w obronnym geście.Luthien okazał się zbyt szybki dla bestii.Zadał tak mocne pchnięcie, że miecz cyklopaodskoczył, nadając broni rotację, po czym uniósł nogę i kopnął przeciwnika w żebra.Cyklopzwalił się na bok.Był oszołomiony, ale nie odniósł poważnych obrażeń.Mimo to nie próbowałjuż atakować Luthiena i Olivera.Odczołgał się w inne miejsce, żeby znalezć łatwiejszegoprzeciwnika do walki.Przyjaciele znalezli się przy ołtarzu, na skraju apsydy.Od księcia Morkneya, który stał terazprzed swym wygodnym krzesłem, nie dzielił ich żaden wróg.Oliver dał nurka pod ołtarz, a Luthien obszedł go z lewej strony.Nagle książę wysunął kunim rękę, z której wystrzeliła garstka kulek.Uderzyły o posadzkę wokół ołtarza i eksplodowały, spowijając przyjaciół tumanem gęstegodymu i snopem iskier.Oliver wrzasnął, gdy iskry zaczęły go piec i przywierać do jego odzieży,ale zachował zimną krew i wskoczył pod ochronną pelerynę Luthiena.Kaszląc i dławiąc się, obajruszyli w stronę Morkneya, ale czarnoksiężnik znikł.Zawsze czujny Oliver dostrzegł jakieś poruszenie i pokazał Luthienowi arras nazakrzywionej ścianie apsydy.Młody Bedwyr podbiegł do niego w kilku susach i rozdarł tkaninę.Znalazł drewniane drzwi, a za nimi wąskie, kamienne schody, które prowadziły w górę, donajwyższej wieży Ministerstwa.Siobhan i ośmiu Przecinaczy rozdzieliło się w katedrze.Każdy członek grupy biegł w innemiejsce i próbował uspokoić rozszalały tłum, zaprowadzić względny porządek wśródzbuntowanych obywateli.Jeden z Przecinaczy cisnął półelfowi swój łuk i kołczan, następnie zaśwyciągnął miecz i ruszył w pogoń za dwoma cyklopami.Wkrótce gnał już tylko za jednym,albowiem Siobhan zrobiła użytek z podarunku.Cyklopom nie szło najlepiej, ale ich sojusznicy w postaci wskrzeszonych gargulców sialipanikę w sercach tych, którzy stawiali im opór.Jedna kobieta użyła swej laski jako pałki i oderwała nią głowę od szkieletu, lecz wielkie byłojej przerażenie, gdy ohydny stwór nadal szedł w jej kierunku.Z pewnością zostałaby zabita,gdyby nie krzat, więzień, który, wyswobodziwszy się z kajdanek, uderzył bezgłową istotęi powalił ją na ziemię, a potem roztrzaskał jej piszczele.Siobhan rozejrzała się wokół i zobaczyła, że kobieta wraz z trójką dzieci próbuje się schowaćpod ławką, nad którą krąży gargulec, wywijając pazurami.Dziewczyna półelf wypuściła kilkastrzał w jego kierunku, a gdy potwór odwrócił się do niej, grupa mężczyzn wyskoczyła z ław,pochwyciła stwora i ściągnęła go na ziemię.Siobhan uświadomiła sobie, że nie jest istotne, którą drogą pójdzie; walki toczyły się w całejnawie.Ruszyła w stronę apsydy.Chciała odnalezć Luthiena i Olivera i miała nadzieję, że ustrzeliksięcia Morkneya.Wyłoniła się z tłumu akurat w momencie, gdy arras zasłonił jej kochankai jego wspólnika.Schody były wąskie i kręte.Wchodząc nimi na wieżę w poszukiwaniu księcia, Luthieni Oliver widzieli przed sobą najwyżej metr przestrzeni.Minęli kilka okienek z grubymi,kamiennymi parapetami, na których znajdowały się małe posągi.Ostrożny Luthien cały czasnadstawiał miecz, spodziewając się, że ożyją i podejmą walkę.Po mniej więcej siedemdziesięciu stopniach młody Bedwyr zatrzymał się i odwrócił doOlivera, który był pochłonięty zwijaniem linki magicznego haka.Kazał mu przerwać to zajęciei wytężyć słuch.W niedużej odległości, na przodzie, usłyszeli monotonny śpiew.Luthien przywarł dokamiennych schodków i próbował pociągnąć za sobą Olivera.Jednak zanim niziołek zdążyłzareagować, na schodach dała się słyszeć seria szybko następujących po sobie wybuchów, a odkamiennego podłoża odbił się rykoszetem piorun.Piorun przemknął obok nich z trzaskiem.Luthien poczuł na plecach piekące swędzenie; podniósł oczy, spodziewając się, że ujrzyzwęglone ciało Olivera.Niziołek jednak nadal stał w tym samym miejscu.Usiłował wyprostować pogniecionykapelusz i naprawić ułamane pomarańczowe piórko. Wiesz odezwał się nonszalancko czasami dobrze jest być niskiego wzrostu.Znowu poderwali się do biegu.Młody Bedwyr pokonywał po dwa stopnie naraz, chcącdopaść księcia, zanim ten wyrządzi więcej szkód.Nie mógł nie dostrzec głębokich rowków w kamiennej ścianie w każdym miejscu trafionymprzez piorun, i zastanawiał się, co u licha wyrabia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Musiał przerwać czarodziejskie zaklęcie, gdyż mogłoby przesłać dwómrywalom dawkę energii.Rozejrzawszy się, Morkney zrozumiał, że koncentrowanie się na tymduecie nie jest najmądrzejszą taktyką; ludzi w katedrze było znacznie więcej niż cyklopów i, kuzdumieniu księcia, spora ich część przyniosła ze sobą broń.Gargulce Morkneya były grozne, alenieliczne, a poza tym zabijały powoli.Kolejna strzała ze świstem podążała w kierunku władcy, ale i ona uderzyła w magicznązaporę, ulegając zwielokrotnieniu i zmniejszeniu, aż w końcu jej obrazy stanowiły jedynie cieńoryginału.Morkney odczuwał gniew z powodu rebelii, ale nie był zaniepokojony.Wiedział, że prędzejczy pózniej musiało do tego dojść, i dobrze się przygotował na taką ewentualność.Ministerstwostało od wielu stuleci i przez ten czas pochowano pod jego kamienną posadzką i w grubychmurach setki osób, zwłaszcza tych, które pomogły wznieść budowlę albo ofiarowały duże sumyna kościół.Myśli księcia Morkneya szybowały ku światu duchowemu, a raczej ku owym pogrzebanymnieboszczykom, których mógł teraz przyzwać.Murami i posadzką Ministerstwa coś wstrząsnęło.Kamienne płyty przechyliły się i spomiędzy nich zaczęły się wydostawać ręce, gnijącei poszarpane albo całkowicie pozbawione ciała. Cóżeśmy zaczęli? zapytał Luthien, kiedy wraz z Oliverem opuścili pole walki i mielichwilę czasu, żeby odetchnąć. Nie wiem! przyznał niziołek.I obaj odskoczyli z przerażeniem, gdy jakaś potwornagłowa o wyschłej, naprężonej skórze i pustych oczodołach spojrzała na nich przez szczelinęw podłodze.Luthien przepołowił ruchomą czaszkę mieczem. Jest tylko jeden sposób! krzyknął Oliver, spoglądając w kierunku apsydy. To są stworyMorkneya!Luthien wyprzedził niziołka, ale drogę zastąpiło mu dwóch cyklopów.Młody Bedwyr zadałpchnięcie w przód, a potem ciął mieczem do góry i w bok, zagarniając broń jednej z bestii.Niezatrzymując się, zdzielił jednookiego pięścią w twarz i przewrócił go na wznak.Wiedzionyinstynktem, natychmiast pochylił się i cudem uniknął przemyślnego ciosu drugiego cyklopa.Odwrócił się i rozpruł zaskoczonemu przeciwnikowi brzuch.Oliver przekoziołkował i znalazł się obok Luthiena.Po drodze zdołał przygwozdzićatakującego Gwardzistę Pretoriańskiego, wbijając mu lewak w brzuch.Bestia zachwiała sięi wydała skowyt, który przerodził się w charczenie, gdy rapier niziołka przeciął tchawicę.Luthien ruszył za Oliverem, odepchnąwszy na bok konającego strażnika.Już czekał na niegokolejny cyklop, unosząc ciężki miecz w obronnym geście.Luthien okazał się zbyt szybki dla bestii.Zadał tak mocne pchnięcie, że miecz cyklopaodskoczył, nadając broni rotację, po czym uniósł nogę i kopnął przeciwnika w żebra.Cyklopzwalił się na bok.Był oszołomiony, ale nie odniósł poważnych obrażeń.Mimo to nie próbowałjuż atakować Luthiena i Olivera.Odczołgał się w inne miejsce, żeby znalezć łatwiejszegoprzeciwnika do walki.Przyjaciele znalezli się przy ołtarzu, na skraju apsydy.Od księcia Morkneya, który stał terazprzed swym wygodnym krzesłem, nie dzielił ich żaden wróg.Oliver dał nurka pod ołtarz, a Luthien obszedł go z lewej strony.Nagle książę wysunął kunim rękę, z której wystrzeliła garstka kulek.Uderzyły o posadzkę wokół ołtarza i eksplodowały, spowijając przyjaciół tumanem gęstegodymu i snopem iskier.Oliver wrzasnął, gdy iskry zaczęły go piec i przywierać do jego odzieży,ale zachował zimną krew i wskoczył pod ochronną pelerynę Luthiena.Kaszląc i dławiąc się, obajruszyli w stronę Morkneya, ale czarnoksiężnik znikł.Zawsze czujny Oliver dostrzegł jakieś poruszenie i pokazał Luthienowi arras nazakrzywionej ścianie apsydy.Młody Bedwyr podbiegł do niego w kilku susach i rozdarł tkaninę.Znalazł drewniane drzwi, a za nimi wąskie, kamienne schody, które prowadziły w górę, donajwyższej wieży Ministerstwa.Siobhan i ośmiu Przecinaczy rozdzieliło się w katedrze.Każdy członek grupy biegł w innemiejsce i próbował uspokoić rozszalały tłum, zaprowadzić względny porządek wśródzbuntowanych obywateli.Jeden z Przecinaczy cisnął półelfowi swój łuk i kołczan, następnie zaśwyciągnął miecz i ruszył w pogoń za dwoma cyklopami.Wkrótce gnał już tylko za jednym,albowiem Siobhan zrobiła użytek z podarunku.Cyklopom nie szło najlepiej, ale ich sojusznicy w postaci wskrzeszonych gargulców sialipanikę w sercach tych, którzy stawiali im opór.Jedna kobieta użyła swej laski jako pałki i oderwała nią głowę od szkieletu, lecz wielkie byłojej przerażenie, gdy ohydny stwór nadal szedł w jej kierunku.Z pewnością zostałaby zabita,gdyby nie krzat, więzień, który, wyswobodziwszy się z kajdanek, uderzył bezgłową istotęi powalił ją na ziemię, a potem roztrzaskał jej piszczele.Siobhan rozejrzała się wokół i zobaczyła, że kobieta wraz z trójką dzieci próbuje się schowaćpod ławką, nad którą krąży gargulec, wywijając pazurami.Dziewczyna półelf wypuściła kilkastrzał w jego kierunku, a gdy potwór odwrócił się do niej, grupa mężczyzn wyskoczyła z ław,pochwyciła stwora i ściągnęła go na ziemię.Siobhan uświadomiła sobie, że nie jest istotne, którą drogą pójdzie; walki toczyły się w całejnawie.Ruszyła w stronę apsydy.Chciała odnalezć Luthiena i Olivera i miała nadzieję, że ustrzeliksięcia Morkneya.Wyłoniła się z tłumu akurat w momencie, gdy arras zasłonił jej kochankai jego wspólnika.Schody były wąskie i kręte.Wchodząc nimi na wieżę w poszukiwaniu księcia, Luthieni Oliver widzieli przed sobą najwyżej metr przestrzeni.Minęli kilka okienek z grubymi,kamiennymi parapetami, na których znajdowały się małe posągi.Ostrożny Luthien cały czasnadstawiał miecz, spodziewając się, że ożyją i podejmą walkę.Po mniej więcej siedemdziesięciu stopniach młody Bedwyr zatrzymał się i odwrócił doOlivera, który był pochłonięty zwijaniem linki magicznego haka.Kazał mu przerwać to zajęciei wytężyć słuch.W niedużej odległości, na przodzie, usłyszeli monotonny śpiew.Luthien przywarł dokamiennych schodków i próbował pociągnąć za sobą Olivera.Jednak zanim niziołek zdążyłzareagować, na schodach dała się słyszeć seria szybko następujących po sobie wybuchów, a odkamiennego podłoża odbił się rykoszetem piorun.Piorun przemknął obok nich z trzaskiem.Luthien poczuł na plecach piekące swędzenie; podniósł oczy, spodziewając się, że ujrzyzwęglone ciało Olivera.Niziołek jednak nadal stał w tym samym miejscu.Usiłował wyprostować pogniecionykapelusz i naprawić ułamane pomarańczowe piórko. Wiesz odezwał się nonszalancko czasami dobrze jest być niskiego wzrostu.Znowu poderwali się do biegu.Młody Bedwyr pokonywał po dwa stopnie naraz, chcącdopaść księcia, zanim ten wyrządzi więcej szkód.Nie mógł nie dostrzec głębokich rowków w kamiennej ścianie w każdym miejscu trafionymprzez piorun, i zastanawiał się, co u licha wyrabia [ Pobierz całość w formacie PDF ]