Pokrewne
- Strona Główna
- Stalo sie jutro Zbior 19 (SCAN dal 833)
- Stalo sie jutro Zbior 24
- Sheldon Sidney Krwawa linia
- Sheldon Sidney Gdy nadejdzie jutro (SCAN dal 8
- Sheldon Sidney Gdy nadejdzie jutro (3)
- Sheldon Sidney Gdy nadejdzie jutro (2)
- Umberto Eco Imie Rozy
- Boyd William Jak lody w słońcu
- Philip K. Dick Czas poza czasem (2)
- Bram Stoker Dracula
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- psmlw.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Brakuje mi go.Dobry Boże, jednak mi go brakuje”.Bóg wyraźnie z niej sobie zadrwił.Dlaczego wybrałam właśnie jego? - zastanawiała się.Zresztą, nie jest to takie ważne.Teraz musi pomyśleć o wydostaniu się jak najszybciej z tego miejsca, musi znaleźć się tam, gdzie ostatecznie wyzdrowieje, gdzie będzie bezpieczna.„Och, ty naiwna idiotko! - pomyślała.- Ty.”W tej chwili drzwi otworzyły się i usłyszała głos Jeffa:- Tracy! Śpisz? Przyniosłem ci kilka książek i czasopism.Pomyślałem, że może.- przerwał, zobaczywszy wyraz jej twarzy.- Hej! Co się stało?- Nie teraz.- wyszeptała rozpaczliwie Tracy.- Nie teraz.Następnego dnia gorączka ustąpiła.- Chciałabym stąd wyjść - powiedziała Tracy.- Czy możemy pójść na spacer, Jeff?W hotelu już od dawna plotkowano na ich temat.Kiedy właściciele zobaczyli Tracy, nie posiadali się z radości.- Mąż pani był taki troskliwy.Opiekował się panią, sam zmieniał pościel, przynosił posiłki.Ogromnie się denerwował.Jakie to szczęście, gdy ma się obok siebie kogoś tak kochającego.Tracy spojrzała na Jeffa i mogłaby przysiąc, że się zarumienił.Kiedy znaleźli się na ulicy, powiedziała:- Oni są tacy mili.- Zbyt sentymentalni - uciął Jeff.Właściciele hotelu wstawili do ich pokoju łóżko polowe dla Jeffa.Tej nocy, nie mogąc zasnąć, Tracy długo o nim myślała.Wspominała, jak o nią dbał, spełniał wszystkie jej życzenia, pielęgnował ją, rozbierał i wycierał pot z jej ciała.Wciąż miała świadomość jego obecności.W jego pobliżu czuła się bezpieczna.Ale też zakłopotana i onieśmielona.Z dnia na dzień Tracy czuła się coraz lepiej.Gdy wreszcie całkowicie odzyskała siły, rozpoczęli spacery po małym miasteczku.Wędrowali aż do Alkmaarder Meer po krętych wybrukowanych uliczkach pamiętających jeszcze średniowiecze, godzinami przesiadywali na plantacjach tulipanów, z dala od centrum niewielkiego osiedla.Odwiedzali mały ryneczek, gdzie handlowano serem, i średniowieczny skład, w którym kiedyś ważono towary, zwiedzali muzeum miejskie.Ku zdziwieniu Tracy Jeff rozmawiał z mieszkańcami po niderlandzku.- Gdzie się tego nauczyłeś? - zapytała.- Znałem kiedyś pewną Holenderkę.Natychmiast pożałowała swego pytania.W miarę upływających dni młode ciało Tracy z wolna przezwyciężało chorobę.Gdy Jeff uznał, że już wyzdrowiała, wynajął dwa rowery, na których pojechali, żeby obejrzeć okoliczne wiatraki.Każdy dzień był wspaniałym świętem, które mogłoby się nigdy nie kończyć.Jeff zdumiewał coraz bardziej.Traktował ją z troską i czułością, wobec których topniały wszystkie dawne urazy, a jednak powstrzymywał się od jakichkolwiek zalotów.Jego zachowanie było zagadką.Myślała o pięknych kobietach, w których towarzystwie go widywała, i z których każda - co do tego nie miała wątpliwości - uwielbiała go.Dlaczego więc wolał towarzyszyć jej w tym zapomnianym zakątku świata?Rozmawiając z nim, Tracy mimowolnie poruszała sprawy pozornie od dawna zapomniane.Opowiedziała Jeffowi o Joe Romano i Anthonym Orsatti, o Ernestynie Littlechap i Dużej Bercie, i o małej Amy Brannigan.Jeff złościł się, martwił albo cieszył.Sam opowiadał jej z kolei o swojej macosze i wujaszku Willie, o „karnawałowych” czasach i swoim małżeństwie z Louise.Był pierwszym mężczyzną, w którego towarzystwie tak doskonale się czuła.Niespodziewanie dla nich obojga nadszedł czas wyjazdu.Pewnego ranka Jeff powiedział:- Policja już nas nie szuka, Tracy.Możemy stąd wyjechać.Poczuła coś w rodzaju zawodu.- Dobrze.Kiedy? - Jutro.Skinęła głową.- Spakuję się rano.Tej nocy Tracy długo nie mogła zasnąć.Czuła niemal namacalną obecność Jeffa w każdym kącie pokoju.Nigdy przedtem nie wydawał się jej taki niezbędny.W tym miasteczku spędziła niezapomniane chwile swego życia, które teraz miały się skończyć.Spojrzała na łóżko polowe, na którym leżał.- Śpisz? - szepnęła.- Nie.- O czym myślisz?- O jutrze.Wyjeżdżamy stąd.Trudno mi będzie zapomnieć o tym wszystkim.- Ja ciebie nie zapomnę, Jeff.- Słowa te wyrwały się z jej ust, zanim zdążyła pomyśleć.Jeff powoli wstawał patrząc na nią.- Nie zapomnisz mnie? - zapytał.- Nigdy.W chwilę później był przy niej.- Tracy.- Ciii.Nic nie mów.Obejmij mnie.Zaczęło się powoli: od delikatnego muśnięcia dłoni, dotykającej jej ciała, pieszczotliwej i łagodnej.Potem przerodziło się w wybuch.Stopniowo rosło i nabrzmiewało w jej wnętrzu, w zwariowanym szalonym rytmie, aż stało się orgią dzikiej rozkoszy, nieokiełznanej i nienasyconej.Jego twardy członek pogrążał się w niej, uderzał ją i wypełniał, aż krzyczała w niewysłowionej ekstazie.Szybowała wysoko w chmurach.Porwała ją fala przypływu, unosząc wciąż wyżej i wyżej.Coś w niej wybuchało, aż ciałem wstrząsało drżenie.Stopniowo burza cichła.Tracy zamknęła oczy.Czuła wargi Jeffa przesuwające się po jej ciele, w dół, w dół, do centrum jej istoty i znowu porwała ją szalona fala rozkoszy.Przyciągnęła Jeffa do siebie i trzymała go, czując jego serce bijące przy swoim.Napięła mięśnie, chcąc złączyć się z nim, ale wciąż był za daleko.Przesunęła się na koniec łóżka i odnalazła jego ciało ustami, składając na nim łagodne, czułe pocałunki, stopniowo coraz wyżej, aż poczuła w swych dłoniach jego nabrzmiałą męskość.Głaskała ją łagodnie, a potem włożyła do ust, słuchając jego błogich westchnień.Potem Jeff wydźwignął się ponad nią i wszystko zaczęło się od początku, jeszcze bardziej szalone i podniecające, jak fontanna tryskająca niewysłowioną rozkoszą.Tracy pomyślała: „Teraz już wiem.Po raz pierwszy wiem.Ale muszę pamiętać, że to tylko dzisiaj, taki wspaniały pożegnalny prezent”.Przez całą noc kochali się, rozmawiali o wszystkim i o niczym i było to, jak gdyby jakieś od niepamiętnych czasów zamknięte bramy otworzyły się przed nimi.O świcie, gdy wschodzące słońce wypełniło kanały swoim blaskiem, Jeff powiedział:- Pobierzemy się Tracy.- Sądziła, że źle go zrozumiała, ale powtórzył znowu: - Pobierzemy się Tracy.Pomyślała, że byłoby to niezwykłe i szalone, a nade wszystko niemożliwe, lecz jednocześnie cudowne i wspaniałe, i oczywiście możliwe.- Tak.Och, tak! - szepnęła.Rozpłakała się, szczęśliwa i bezpieczna w jego ramionach.„Już nigdy nie będę sama - pomyślała.- Należymy do siebie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Brakuje mi go.Dobry Boże, jednak mi go brakuje”.Bóg wyraźnie z niej sobie zadrwił.Dlaczego wybrałam właśnie jego? - zastanawiała się.Zresztą, nie jest to takie ważne.Teraz musi pomyśleć o wydostaniu się jak najszybciej z tego miejsca, musi znaleźć się tam, gdzie ostatecznie wyzdrowieje, gdzie będzie bezpieczna.„Och, ty naiwna idiotko! - pomyślała.- Ty.”W tej chwili drzwi otworzyły się i usłyszała głos Jeffa:- Tracy! Śpisz? Przyniosłem ci kilka książek i czasopism.Pomyślałem, że może.- przerwał, zobaczywszy wyraz jej twarzy.- Hej! Co się stało?- Nie teraz.- wyszeptała rozpaczliwie Tracy.- Nie teraz.Następnego dnia gorączka ustąpiła.- Chciałabym stąd wyjść - powiedziała Tracy.- Czy możemy pójść na spacer, Jeff?W hotelu już od dawna plotkowano na ich temat.Kiedy właściciele zobaczyli Tracy, nie posiadali się z radości.- Mąż pani był taki troskliwy.Opiekował się panią, sam zmieniał pościel, przynosił posiłki.Ogromnie się denerwował.Jakie to szczęście, gdy ma się obok siebie kogoś tak kochającego.Tracy spojrzała na Jeffa i mogłaby przysiąc, że się zarumienił.Kiedy znaleźli się na ulicy, powiedziała:- Oni są tacy mili.- Zbyt sentymentalni - uciął Jeff.Właściciele hotelu wstawili do ich pokoju łóżko polowe dla Jeffa.Tej nocy, nie mogąc zasnąć, Tracy długo o nim myślała.Wspominała, jak o nią dbał, spełniał wszystkie jej życzenia, pielęgnował ją, rozbierał i wycierał pot z jej ciała.Wciąż miała świadomość jego obecności.W jego pobliżu czuła się bezpieczna.Ale też zakłopotana i onieśmielona.Z dnia na dzień Tracy czuła się coraz lepiej.Gdy wreszcie całkowicie odzyskała siły, rozpoczęli spacery po małym miasteczku.Wędrowali aż do Alkmaarder Meer po krętych wybrukowanych uliczkach pamiętających jeszcze średniowiecze, godzinami przesiadywali na plantacjach tulipanów, z dala od centrum niewielkiego osiedla.Odwiedzali mały ryneczek, gdzie handlowano serem, i średniowieczny skład, w którym kiedyś ważono towary, zwiedzali muzeum miejskie.Ku zdziwieniu Tracy Jeff rozmawiał z mieszkańcami po niderlandzku.- Gdzie się tego nauczyłeś? - zapytała.- Znałem kiedyś pewną Holenderkę.Natychmiast pożałowała swego pytania.W miarę upływających dni młode ciało Tracy z wolna przezwyciężało chorobę.Gdy Jeff uznał, że już wyzdrowiała, wynajął dwa rowery, na których pojechali, żeby obejrzeć okoliczne wiatraki.Każdy dzień był wspaniałym świętem, które mogłoby się nigdy nie kończyć.Jeff zdumiewał coraz bardziej.Traktował ją z troską i czułością, wobec których topniały wszystkie dawne urazy, a jednak powstrzymywał się od jakichkolwiek zalotów.Jego zachowanie było zagadką.Myślała o pięknych kobietach, w których towarzystwie go widywała, i z których każda - co do tego nie miała wątpliwości - uwielbiała go.Dlaczego więc wolał towarzyszyć jej w tym zapomnianym zakątku świata?Rozmawiając z nim, Tracy mimowolnie poruszała sprawy pozornie od dawna zapomniane.Opowiedziała Jeffowi o Joe Romano i Anthonym Orsatti, o Ernestynie Littlechap i Dużej Bercie, i o małej Amy Brannigan.Jeff złościł się, martwił albo cieszył.Sam opowiadał jej z kolei o swojej macosze i wujaszku Willie, o „karnawałowych” czasach i swoim małżeństwie z Louise.Był pierwszym mężczyzną, w którego towarzystwie tak doskonale się czuła.Niespodziewanie dla nich obojga nadszedł czas wyjazdu.Pewnego ranka Jeff powiedział:- Policja już nas nie szuka, Tracy.Możemy stąd wyjechać.Poczuła coś w rodzaju zawodu.- Dobrze.Kiedy? - Jutro.Skinęła głową.- Spakuję się rano.Tej nocy Tracy długo nie mogła zasnąć.Czuła niemal namacalną obecność Jeffa w każdym kącie pokoju.Nigdy przedtem nie wydawał się jej taki niezbędny.W tym miasteczku spędziła niezapomniane chwile swego życia, które teraz miały się skończyć.Spojrzała na łóżko polowe, na którym leżał.- Śpisz? - szepnęła.- Nie.- O czym myślisz?- O jutrze.Wyjeżdżamy stąd.Trudno mi będzie zapomnieć o tym wszystkim.- Ja ciebie nie zapomnę, Jeff.- Słowa te wyrwały się z jej ust, zanim zdążyła pomyśleć.Jeff powoli wstawał patrząc na nią.- Nie zapomnisz mnie? - zapytał.- Nigdy.W chwilę później był przy niej.- Tracy.- Ciii.Nic nie mów.Obejmij mnie.Zaczęło się powoli: od delikatnego muśnięcia dłoni, dotykającej jej ciała, pieszczotliwej i łagodnej.Potem przerodziło się w wybuch.Stopniowo rosło i nabrzmiewało w jej wnętrzu, w zwariowanym szalonym rytmie, aż stało się orgią dzikiej rozkoszy, nieokiełznanej i nienasyconej.Jego twardy członek pogrążał się w niej, uderzał ją i wypełniał, aż krzyczała w niewysłowionej ekstazie.Szybowała wysoko w chmurach.Porwała ją fala przypływu, unosząc wciąż wyżej i wyżej.Coś w niej wybuchało, aż ciałem wstrząsało drżenie.Stopniowo burza cichła.Tracy zamknęła oczy.Czuła wargi Jeffa przesuwające się po jej ciele, w dół, w dół, do centrum jej istoty i znowu porwała ją szalona fala rozkoszy.Przyciągnęła Jeffa do siebie i trzymała go, czując jego serce bijące przy swoim.Napięła mięśnie, chcąc złączyć się z nim, ale wciąż był za daleko.Przesunęła się na koniec łóżka i odnalazła jego ciało ustami, składając na nim łagodne, czułe pocałunki, stopniowo coraz wyżej, aż poczuła w swych dłoniach jego nabrzmiałą męskość.Głaskała ją łagodnie, a potem włożyła do ust, słuchając jego błogich westchnień.Potem Jeff wydźwignął się ponad nią i wszystko zaczęło się od początku, jeszcze bardziej szalone i podniecające, jak fontanna tryskająca niewysłowioną rozkoszą.Tracy pomyślała: „Teraz już wiem.Po raz pierwszy wiem.Ale muszę pamiętać, że to tylko dzisiaj, taki wspaniały pożegnalny prezent”.Przez całą noc kochali się, rozmawiali o wszystkim i o niczym i było to, jak gdyby jakieś od niepamiętnych czasów zamknięte bramy otworzyły się przed nimi.O świcie, gdy wschodzące słońce wypełniło kanały swoim blaskiem, Jeff powiedział:- Pobierzemy się Tracy.- Sądziła, że źle go zrozumiała, ale powtórzył znowu: - Pobierzemy się Tracy.Pomyślała, że byłoby to niezwykłe i szalone, a nade wszystko niemożliwe, lecz jednocześnie cudowne i wspaniałe, i oczywiście możliwe.- Tak.Och, tak! - szepnęła.Rozpłakała się, szczęśliwa i bezpieczna w jego ramionach.„Już nigdy nie będę sama - pomyślała.- Należymy do siebie [ Pobierz całość w formacie PDF ]