Pokrewne
- Strona Główna
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Moorcock Michael Znikajaca Wi Sagi o Elryku Tom V (SCAN dal 8
- Kaye Marvin Godwin Parke Wladcy Samotnosci (SCAN dal 108
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Moorcock Michael Zeglarz Morz Przeznaczenia Sagi o Elryku Tom III
- Polymer chemistry 2004 Davis
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pustapelnia.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Cudownie! - krzyknął Bimon.- Chcę na Ziemię!przekład : Michał SiwiecWŁADYMIR MICHAJŁOWCZARNE ŻURAWIEPrzestrzeń była nieskończona.Zwodniczo jawiła się naiwnemu oku jako pustka, w rzeczywistości zaś kipiała zgęstkami i zawichrowaniami pól, niezauważalnie wyginała się w pobliżu gwiazd i z ulgą prostowała z dala od nich niczym prąd morski, który opłynął wyspy.W tej wiecznie zmieniającej się nieskończoności statek stawał się nierozróżnialny niczym kropla wody w oceanie.Wyciągnięty i lekki, uskrzydlony wyrzuconymi daleko na boki ażurowymi konstrukcjami unosił się nad groźnymi falami grawitacyjnych burz zdolnych go zniszczyć, rzuciwszy na niewidzialne rafy zakazanych przyśpieszeń.Hamował i znów się rozpędzał, otaczał obłokiem pól ochronnych uciekał, wymykał się, wymigiwał - i kontynuował swą podróż, a jego krystaliczna łuska dawała mglisty odblask w rozproszonym świetle gwiazd.Ale bez względu na to, co działo się na zewnątrz, pod osłoną mocnych burt statku panował spokój.Nawet kiedy statek przebijał się przez zewnętrzny rękaw subgalaktycznego gamma-prądu i strzałki przyrządów gięły się na ogranicznikach, jakby, próbowały się wyrwać z ciasnych pudełek i ratować ucieczką, a szybkie jak błyskawica prądy tłukły się po błyszczących arteriach automatów - nawet wtedy w sterówce, salonie i kajucie było cicho i przytulnie.Żółte i zielone ściany odbijały miękkie światło, a błękitny sufit emanował spokojem.Ten spokój udzielił się również dwóm ludziom zamieszkującym statek.Wydawało się, że panuje cisza.Przytępiony słuch nie rejestrował dłużej przygłuszonego akordu złożonego z głosów mnóstwa przyrządów i aparatów, z których każdy miał własny tembr i wysokość.Akord ten docierał do świadomości ludzi tylko wtedy, gdy rozlegał się fałszywy dźwięk oznaczający zmianę parametrów pracy urządzeń.Najczęściej zmiana taka wiązała się z niebezpieczeństwem.Jeden z przyrządów urwał nagle swoje nieskończone "la".Umilkł, jakby zabrakło mu tchu.Zaraz jednak zaczął znowu, ale tym razem zamiast przeciągłej pieśni z wąskiej szczeliny fonatora wysypała się garść krótkich, urwanych sygnałów.Jakby przyrząd miał już dość śpiewania i postanowił przemówić, jeszcze nie umiejąc wymawiać słów.Dźwięki przetaczały się przez sterówkę i stawały słyszalne.Nabierały wysokości i po kilku sekundach osiągnęły górne "do".Siedzący w wygodnym fotelu przy pulpicie starszy z mężczyzn, jak się wydawało, drzemał.Ale jego reakcja była zachwycająca.Młodszy wspominał później rozgrywającą się na jego oczach scenę tak: najpierw kapitan zgiął się błyskawicznie upodabniając się do gotującego się do lotu drapieżnego ptaka - nawet jakby skrzydła poruszyły się za jego plecami - a w następnej chwili rozległ się cichutki sygnał.Wszystko odbyło się oczywiście w odwrotnej kolejności, ale tak szybko, że można się było pomylić.W następnym ułamku sekundy, jakby chcąc iść w zawodyZ coraz szybszym stukotem, starszy błyskawicznie obrócił się.Obrotowe krzesło, na którym siedział, zawarczało krótko.Kapitan wykonał tak szybki, że aż niezauważalny ruch.drzwi wysokiej szafy, do której twarzą teraz siedział, bezdźwięcznie rozeszły się na boki.Za nimi znajdował się ekran i usiana przełącznikami tablica.Młodszy widział ten pulpit po raz pierwszy.Ręce kapitana rzuciły się ku pulpitowi.Mężczyzna nie patrzył na palce, tak jak nie patrzy na nie pianista.Palce żyły własnym życiem.Wyglądało to tak, jak gdyby każdy z nich dysponował wzrokiem i działał niezależnie od innych.Co robiły, trudno było pojąć; buszowały w gąszczu przełączników, a ich kontakt z każdym włącznikiem i dźwigienką był tak krótki, że młodszy nie mógł dostrzec ich ruchu, długie, suche, znikały, aby pojawić się w innym miejscu pulpitu.Zapłonął dotąd szary ekran nad nowym pulpitem.W akord, który dał się słyszeć, wplotły się nowe dźwięki o nieprzyjemnym brzmieniu.Przez statek falą przeszło charakterystyczne drżenie, to włączyły się delta-generatory.Zapaliły się indykatory; ich światło, początkowo mglistoczerwone, szybko nabierało mocy, jak gdyby za okrągłymi szybami zapalał się jasny płomień.Na ekranach obserwacyjnych widać było, jak na zewnątrz statku drgnęły i obróciły się kule tkwiące na końcach wiązarów wybiegających daleko w przestrzeń.Znów rozległ się szczęk; po bokach pulpitu podniosły się błyszczące tytanowe cylindry i zatrzymały się podrygując, a w okrągłym okienku poniżej ekranu drgnął i zakręcił się, nabierając coraz większej szybkości, niewielki czarny dysk wydający niskie, ledwie słyszalne buczenie.Do tego czasu młody, doszedłszy do siebie, zdążył jedynie otworzyć usta chcąc zadać ważne pytanie.Ale starszy, wyraźnie dysponujący zdolnością uprzedzania wypadków, w tej samej chwili nie odwracając się wyszeptał: "Ciszej!", i młodszy ostrożnie, milimetr po milimetrze, jakby bał się stuknąć zębami, zamknął usta.Kapitan natomiast, momentalnie zapomniawszy o rozmówcy, znów wbił wzrok w migocący krąg ekranu.Prawa jego ręka spoczywała na czerwonej dźwigni.Z pół minuty upłynęło w milczeniu.Nieoczekiwanie napięcie spadło, starszy wyprostował się ciężko i wolno, z wysiłkiem zdjął rękę z dźwigni.W tej samej chwili coś przemknęło przez pole widzenia urządzeń wideo - zamigotało na ekranie i znikło.Starszy westchnął.Głos przyrządu, który podniósł alarm, zaczął się obniżać, drobne sygnały zlały się i znowu przekształciły się w przeciągłe "la".Indykatory zgasły, błyszczące cylindry skryły się w pulpicie.Starszy wolno obrócił się z fotelem i wstał.Patrząc przed siebie przeciął sterówkę i bez słowa wyszedł.Drzwi już zatrzasnęły się za nim, gdy rozsunięte skrzydła nieznanego pulpitu ruszyły z miejsca i po chwili zeszły się z miękkim szczęknięciem.Wtedy młody podniósł się i również skierował ku wyjściu.Wyszedł na szeroki korytarz, gdzie drzwi po lewej stronie prowadziły do kajuty, po prawej - do salonu, a dalej znajdowało się wejście do pomieszczeń generatorów i aparatury.Młodszy podszedł do drzwi, za którymi mieściła się kajuta.Zatrzymawszy się nasłuchiwał.Za drzwiami rozległy się niezrozumiałe dźwięki.Dźwięki te były pieśnią, pieśnią tak starą, że można się było jedynie dziwić, jak to się stało, że jeszcze nie rozsypała się ze starości.Widocznie tylko pamięć nielicznych długowiecznych spinała jeszcze jej nuty.W pierwszej chwili młodemu wydało się, że to śpiewa kapitan.Ale głos umilkł, rozległ się jakiś szmer i stało się jasne, że to zapis.Młodszy zapukał.Cisza.Pchnął drzwi.Jak się okazało, nie były zamknięte.Wszedł.Twarzą do niego siedział nieznajomy.Był to bardzo stary człowiek, oczy jego zdradzały zmęczenie: nie to mijające zmęczenie po ciężkich godzinach czy dniach, lecz utratę sił wywołaną przez wiek.Skóra twarzy ściągnęła się w zmarszczkach, kąciki wykrzywionych w grymasie ust były opuszczone [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.- Cudownie! - krzyknął Bimon.- Chcę na Ziemię!przekład : Michał SiwiecWŁADYMIR MICHAJŁOWCZARNE ŻURAWIEPrzestrzeń była nieskończona.Zwodniczo jawiła się naiwnemu oku jako pustka, w rzeczywistości zaś kipiała zgęstkami i zawichrowaniami pól, niezauważalnie wyginała się w pobliżu gwiazd i z ulgą prostowała z dala od nich niczym prąd morski, który opłynął wyspy.W tej wiecznie zmieniającej się nieskończoności statek stawał się nierozróżnialny niczym kropla wody w oceanie.Wyciągnięty i lekki, uskrzydlony wyrzuconymi daleko na boki ażurowymi konstrukcjami unosił się nad groźnymi falami grawitacyjnych burz zdolnych go zniszczyć, rzuciwszy na niewidzialne rafy zakazanych przyśpieszeń.Hamował i znów się rozpędzał, otaczał obłokiem pól ochronnych uciekał, wymykał się, wymigiwał - i kontynuował swą podróż, a jego krystaliczna łuska dawała mglisty odblask w rozproszonym świetle gwiazd.Ale bez względu na to, co działo się na zewnątrz, pod osłoną mocnych burt statku panował spokój.Nawet kiedy statek przebijał się przez zewnętrzny rękaw subgalaktycznego gamma-prądu i strzałki przyrządów gięły się na ogranicznikach, jakby, próbowały się wyrwać z ciasnych pudełek i ratować ucieczką, a szybkie jak błyskawica prądy tłukły się po błyszczących arteriach automatów - nawet wtedy w sterówce, salonie i kajucie było cicho i przytulnie.Żółte i zielone ściany odbijały miękkie światło, a błękitny sufit emanował spokojem.Ten spokój udzielił się również dwóm ludziom zamieszkującym statek.Wydawało się, że panuje cisza.Przytępiony słuch nie rejestrował dłużej przygłuszonego akordu złożonego z głosów mnóstwa przyrządów i aparatów, z których każdy miał własny tembr i wysokość.Akord ten docierał do świadomości ludzi tylko wtedy, gdy rozlegał się fałszywy dźwięk oznaczający zmianę parametrów pracy urządzeń.Najczęściej zmiana taka wiązała się z niebezpieczeństwem.Jeden z przyrządów urwał nagle swoje nieskończone "la".Umilkł, jakby zabrakło mu tchu.Zaraz jednak zaczął znowu, ale tym razem zamiast przeciągłej pieśni z wąskiej szczeliny fonatora wysypała się garść krótkich, urwanych sygnałów.Jakby przyrząd miał już dość śpiewania i postanowił przemówić, jeszcze nie umiejąc wymawiać słów.Dźwięki przetaczały się przez sterówkę i stawały słyszalne.Nabierały wysokości i po kilku sekundach osiągnęły górne "do".Siedzący w wygodnym fotelu przy pulpicie starszy z mężczyzn, jak się wydawało, drzemał.Ale jego reakcja była zachwycająca.Młodszy wspominał później rozgrywającą się na jego oczach scenę tak: najpierw kapitan zgiął się błyskawicznie upodabniając się do gotującego się do lotu drapieżnego ptaka - nawet jakby skrzydła poruszyły się za jego plecami - a w następnej chwili rozległ się cichutki sygnał.Wszystko odbyło się oczywiście w odwrotnej kolejności, ale tak szybko, że można się było pomylić.W następnym ułamku sekundy, jakby chcąc iść w zawodyZ coraz szybszym stukotem, starszy błyskawicznie obrócił się.Obrotowe krzesło, na którym siedział, zawarczało krótko.Kapitan wykonał tak szybki, że aż niezauważalny ruch.drzwi wysokiej szafy, do której twarzą teraz siedział, bezdźwięcznie rozeszły się na boki.Za nimi znajdował się ekran i usiana przełącznikami tablica.Młodszy widział ten pulpit po raz pierwszy.Ręce kapitana rzuciły się ku pulpitowi.Mężczyzna nie patrzył na palce, tak jak nie patrzy na nie pianista.Palce żyły własnym życiem.Wyglądało to tak, jak gdyby każdy z nich dysponował wzrokiem i działał niezależnie od innych.Co robiły, trudno było pojąć; buszowały w gąszczu przełączników, a ich kontakt z każdym włącznikiem i dźwigienką był tak krótki, że młodszy nie mógł dostrzec ich ruchu, długie, suche, znikały, aby pojawić się w innym miejscu pulpitu.Zapłonął dotąd szary ekran nad nowym pulpitem.W akord, który dał się słyszeć, wplotły się nowe dźwięki o nieprzyjemnym brzmieniu.Przez statek falą przeszło charakterystyczne drżenie, to włączyły się delta-generatory.Zapaliły się indykatory; ich światło, początkowo mglistoczerwone, szybko nabierało mocy, jak gdyby za okrągłymi szybami zapalał się jasny płomień.Na ekranach obserwacyjnych widać było, jak na zewnątrz statku drgnęły i obróciły się kule tkwiące na końcach wiązarów wybiegających daleko w przestrzeń.Znów rozległ się szczęk; po bokach pulpitu podniosły się błyszczące tytanowe cylindry i zatrzymały się podrygując, a w okrągłym okienku poniżej ekranu drgnął i zakręcił się, nabierając coraz większej szybkości, niewielki czarny dysk wydający niskie, ledwie słyszalne buczenie.Do tego czasu młody, doszedłszy do siebie, zdążył jedynie otworzyć usta chcąc zadać ważne pytanie.Ale starszy, wyraźnie dysponujący zdolnością uprzedzania wypadków, w tej samej chwili nie odwracając się wyszeptał: "Ciszej!", i młodszy ostrożnie, milimetr po milimetrze, jakby bał się stuknąć zębami, zamknął usta.Kapitan natomiast, momentalnie zapomniawszy o rozmówcy, znów wbił wzrok w migocący krąg ekranu.Prawa jego ręka spoczywała na czerwonej dźwigni.Z pół minuty upłynęło w milczeniu.Nieoczekiwanie napięcie spadło, starszy wyprostował się ciężko i wolno, z wysiłkiem zdjął rękę z dźwigni.W tej samej chwili coś przemknęło przez pole widzenia urządzeń wideo - zamigotało na ekranie i znikło.Starszy westchnął.Głos przyrządu, który podniósł alarm, zaczął się obniżać, drobne sygnały zlały się i znowu przekształciły się w przeciągłe "la".Indykatory zgasły, błyszczące cylindry skryły się w pulpicie.Starszy wolno obrócił się z fotelem i wstał.Patrząc przed siebie przeciął sterówkę i bez słowa wyszedł.Drzwi już zatrzasnęły się za nim, gdy rozsunięte skrzydła nieznanego pulpitu ruszyły z miejsca i po chwili zeszły się z miękkim szczęknięciem.Wtedy młody podniósł się i również skierował ku wyjściu.Wyszedł na szeroki korytarz, gdzie drzwi po lewej stronie prowadziły do kajuty, po prawej - do salonu, a dalej znajdowało się wejście do pomieszczeń generatorów i aparatury.Młodszy podszedł do drzwi, za którymi mieściła się kajuta.Zatrzymawszy się nasłuchiwał.Za drzwiami rozległy się niezrozumiałe dźwięki.Dźwięki te były pieśnią, pieśnią tak starą, że można się było jedynie dziwić, jak to się stało, że jeszcze nie rozsypała się ze starości.Widocznie tylko pamięć nielicznych długowiecznych spinała jeszcze jej nuty.W pierwszej chwili młodemu wydało się, że to śpiewa kapitan.Ale głos umilkł, rozległ się jakiś szmer i stało się jasne, że to zapis.Młodszy zapukał.Cisza.Pchnął drzwi.Jak się okazało, nie były zamknięte.Wszedł.Twarzą do niego siedział nieznajomy.Był to bardzo stary człowiek, oczy jego zdradzały zmęczenie: nie to mijające zmęczenie po ciężkich godzinach czy dniach, lecz utratę sił wywołaną przez wiek.Skóra twarzy ściągnęła się w zmarszczkach, kąciki wykrzywionych w grymasie ust były opuszczone [ Pobierz całość w formacie PDF ]