[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tego możesz być pewien, książę.- Metamorf ukłonił się nisko, w przesadnym geście poddania.- Wolałbym, by już nigdy nie wyłamywano mi rąk.- Żałuję, iż zaszła taka konieczność, Korinaamie.- Jestem pewien, że żałujesz, panie.Musiało być to wyjąt­kowo przykre doświadczenie zarówno dla ciebie, jak i dla Skandara.Szczególnie dla Skandara.- Powiedziałem, że żałuję.Na Boginię, Korinaamie, czy mam paść na kolana i błagać o przebaczenie? Unikałeś wypełnienia moich poleceń.Nie słuchałeś rozkazów.Musiałem wiedzieć, gdzie byłeś.i po co.- Harpirias niecierpliwie machnął ręką.- Dosyć tego.Odejdź.W przyszłości bez mojego osobistego pozwolenia nie wolno ci oddalić się od wioski nawet na krok.Czy to jasne?- A dokąd miałbym pójść? - Zmiennokształtny pogładził obolałe ramię.Kiedy wyszedł, Harpirias wezwał do środka Eskenazo Ma-rabauda i rozkazał mu śledzenie ruchów Korinaama.- Jest tu dziewczyna - powiedział Skandar.-Ta, która przy­chodzi co noc.Czyżby w jego głosie brzmiało potępienie? W głosie Skandara?- Niech wejdzie - rozkazał Harpirias.15W środku nocy z głębokiego, przyjemnego snu obudziły Harpiriasa stłumione łomoty, głośne krzyki, a potem przecią­gły, przeraźliwy wrzask.Po chwili, być może bardzo długiej, zo­rientował się, że nie śni.Budząc się z trudem, usłyszał kolejny wrzask.i kolejny.Dopiero teraz rozpoznał głos Korinaama wo­łającego o pomoc.Niezgrabnie wygrzebywał się ze stosu futer.Ivla, nadal śpiąc, wczepiła się w niego - próbowała go zatrzymać, ale jakoś udało mu się wyrwać z jej objęć.Pospiesznie narzucił ubranie i wybiegł na korytarz.Lodowaty podmuch uderzył w niego z niemałą siłą; drzwi na dwór stały otworem.Zajrzał do pokoju Korinaama.Pu­sto, choć wyraźnie widać było ślady walki.Wrzaski Metamorfa nadal rozlegały się na dworze, słyszał w nich panikę i gniew.Harpirias pobiegł.Przed budynkiem, w którym mieszkali, rozgrywała się prze­dziwna scena.Dwaj potężni wojownicy ciągnęli wijącego się, wrzeszczącego, walczącego i kopiącego Korinaama ku kamien­nemu ołtarzowi, przed którym w złowrogim kręgu stali król To-ikella, wielki kapłan i kilku plemiennych dostojników.Król, od stóp do głów owinięty ciasno w futra czarnych haigusów, opie­rał dłonie na rękojeści gigantycznego, wbitego w lód miecza.Na placu było także ośmiu, może dziesięciu Skandarów.Najprawdopodobniej ich także zaalarmowały ryki tłumacza; szli teraz za ciągnącymi go wojownikami, nie bardzo wiedząc, co robić.Trzymali gotowe do strzału miotacze, nie śmieli jednak użyć broni bez wyraźnego rozkazu dowódcy.Harpirias podbiegł do nich.Spytał Eskenazo Marabauda, co się właściwie dzieje.- Chcą go zabić, książę.- Co? Dlaczego?Skandar tylko wzruszył ramionami.Rzeczywiście, wlokący Korinaama wojownicy dotarli już do ołtarza i cisnęli nań ciało tłumacza.Metamorf leżał na ka­mieniu z rozłożonymi rękami i nogami, zmieniając postać naj­wyraźniej bez wzoru, lecz za to z niepokojącą szybkością; to wy­glądał jak przedziwna bestia, to dokładnie, przerażająco wręcz dokładnie jak człowiek, to powracał do swej naturalnej formy, ale niesamowicie zniekształconej, niemal nierozpoznawalnej.Kilku klęczących obok Othinorczyków przez cały czas mocno go jednak trzymało i choć raptowne zmiany bez wątpienia wy­prowadzały ich z równowagi, dzielnie nie rozluźniali uścisku.Dwóch z nich wiązało linami ręce i nogi Korinaama do wbitych naokoło ołtarza kołków.Harpirias zaklął i popędził przed siebie.Kiedy znajdował się kilkanaście kroków od ołtarza, król, w czarnym futrze, spra­wiający wrażenie ogromnego i ponurego, podniósł dłoń, wzy­wając go do zatrzymania, po czym uroczyście wskazał najpierw miecz, potem Korinaama, a wreszcie nie pozostawiającym żad­nych wątpliwości gestem poinformował o zamiarze przeprowa­dzenia egzekucji.- Nie! - krzyknął Harpirias.- Zabraniam! - Zaczął tupać, gestykulując gwałtownie.Toikella z pewnością nie zrozumiał jego słów, ale z tonu głosu i gestów bez problemu domyślił się, że poseł zdecydowanie sprzeciwia się temu, co się tu działo.Król jednak tylko zmarszczył brwi, potrząsnął głową, wy­ciągnął tkwiący w lodzie miecz i powoli uniósł go nad głowę.Harpirias zareagował na to jeszcze gwałtowniejszymi gesta­mi oraz rozpaczliwym bełkotem, miał nadzieję, że w zrozumia­łym othinorskim.Jak mógł najszybciej, wyrzucał z siebie na pół zapomniane zdania, których nauczył się od lvii; mówił wszystko, co udało mu się zapamiętać, niezależnie od tego, czy miało to sens, czy nie.Żywił rozpaczliwą nadzieję, że te kilka othinorskich słów choćby na chwilę powstrzyma egze­kucję.Rzeczywiście, udało się.Zdziwiony władca warknął coś krótko, powstrzymał opadający już miecz i na powrót wbił go w grunt, a następnie pochylił się i oparł na rękojeści [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl