Pokrewne
- Strona Główna
- Clifford Francis Trzecia strona medalu
- Morressy John Kedrigern i wilkolaki
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Simak Clifford D W pulapce czasu (SCAN dal 1141) (2)
- Simak Clifford D W pulapce czasu
- Simak Clifford D Zasada wilkolaka (2)
- Simak Clifford Zasada wilkolaka
- Vonnegut Kurt Rzeznia numer piec
- Sheldon Sidney Gdy nadejdzie jutro
- Chruszczewski Czeslaw Fenomen kosmosu (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wpserwis.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obawiam się, że tym razem porażka może być szczególnie bolesna dla niego.- Ma pani na myśli tę zasadę jednomyślności? Czytałem o tym kilka dni temu i uważam to za czysty absurd.- Może ma pan rację, ale takie jest prawo.Niepotrzebnie, sądzę, przekształcono zasadę większości głosów w prawo jednomyślności.Dla senatora wycofanie się z czynnego życia publicznego może stać się niemal śmiertelnym ciosem.Od lat stanowiło ono istotę i główny cel jego życia.- Polubiłem pani ojca.- Blake starał się oderwać ją od smutnych myśli.- Jest bardzo naturalny.Wasz prosty dom też ma coś z takiej atmosfery.- Obydwaj są staroświeccy - uśmiechnęła się.- Może ma pani rację, chociaż to więcej niż zwykły sentyment do przeszłości.W senatorze jest coś solidnego i silnego w połączeniu z młodzieńczym entuzjazmem i poświęceniem.- O, tak - zgodziła się.- Jest oddany swej pracy.Wielu ludzi to dostrzega i podziwia, ale jednocześnie mój ojciec irytuje innych, wytykając im błędy.- Nie znam lepszego sposobu irytowania ludzi - roześmiał się Blake.- Ja chyba też nie.A co u pana się dzieje? - zainteresowała się życzliwie.- Zupełnie nieźle sobie radzę - odparł.- Nie ma powodów, bym miał tu dłużej zostać.Zanim pani weszła, siedziałem i słuchałem dzwoniącego drzewa.Nie mogłem uwierzyć własnym uszom.Mężczyzna z domu naprzeciwko wyniósł je na dwór i postawił nad wodą, a wtedy ono zaczęło wydzwaniać wesołe melodie.Wychyliła się nieco, by spojrzeć na ulicę, skąd nadal dobiegały miłe dla ucha dźwięki.- To tak zwane drzewo monasterów - wyjaśniła.- Niewiele się ich spotyka.Są importowane z jakiejś odległej planety, nie pamiętam jej nazwy.- Co krok napotykam takie zaskakujące nowości.W obrębie mej świadomości nie ma miejsca na mnóstwo rzeczy, które dla was są naturalne.Wie pani, któregoś dnia spotkałem Krasnoluda.- Krasnoluda? Naprawdę? - Była mile zaskoczona.- Zjadł cały mój obiad - dodał z żartobliwym uśmiechem.- Miał pan szczęście, jak rzadko kto.Mówię poważnie.- Nigdy przedtem o nich nie słyszałem i myślałem, że to kolejna halucynacja.- Jak wtedy, kiedy zabłądził pan do nas, tak?- Tak.Nadal nie wiem, co mi się wtedy przydarzyło.Nie ma logicznego wyjaśnienia,- A co lekarze.- Są równie bezradni jak ja.I równie zaskoczeni.Osobiście uważam, że Krasnolud był najbliższy prawdy.- Krasnolud? A co on ma z tym wspólnego?- Zapytał, ilu nas jest.Mówił, że kiedy mnie po raz pierwszy zobaczył, czuł, jakby była tam więcej niż jedna osoba.Dwaj czy trzej ludzie w jednej osobie.Zresztą nie wiem ilu.Ważne, że więcej niż jeden.- Panie Blake - zaczęła z powagą - myślę, że w każdym człowieku jest więcej życia niż dla jednej osoby.Nasza osobowość jest wielostronna.Blake pokręcił przecząco głową w zamyśleniu.- Krasnolud nie to miał na myśli.Jestem pewien.Dużo o tym myślałem i doszedłem do wniosku, że on nie mówił o zmienności i różnorodności temperamentów.- Czy mówił pan o tym lekarzowi?- Nie, nie chciałem o tym wspominać.On i tak ma już zbyt wiele na głowie.Po co go martwić takim drobiazgiem.- Drobiazg, ale może ważny.- Skąd mogę wiedzieć? - odparł Blake.- Postępuje pan tak, jakby pan nie dbał o tę sprawę - zawyrokowała Elaine Horton.- Jakby pan nie chciał się dowiedzieć prawdy, może nawet bał się tego.- Wcale tak nie myślałem.- Spojrzał na nią uważnie.- Możliwe, że ma pani rację.Dźwięki dobiegające z ulicy zmieniły się: z koncertu drżących srebrnych dzwoneczków wyłoniły się pojedyncze donośne uderzenia dużego dzwonu, posyłającego starożytnemu miastu jakby sygnały ostrzeżenia, a zarazem wyzwania.12Strach narastał w stworzeniu z każdym metrem tunelu, którym szaleńczo pędziło.Boleśnie odczuwało uderzające raz po raz fale obcych zapachów i dźwięków, strumienie wypływającego ze ścian światła, skalistą twardość podłogi.Skuliło się ku ziemi i zaskowyczało.Wyczuwało bolesne napięcie sparaliżowanych strachem mięśni.Tunel nie miał końca, co gorsza - nie było z niego ucieczki.Było schwytane w pułapkę, nie mając pojęcia jak i gdzie.Jedno jest pewne - nie znało tego miejsca, nie widziało go przedtem i nie szukało go z własnej woli [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Obawiam się, że tym razem porażka może być szczególnie bolesna dla niego.- Ma pani na myśli tę zasadę jednomyślności? Czytałem o tym kilka dni temu i uważam to za czysty absurd.- Może ma pan rację, ale takie jest prawo.Niepotrzebnie, sądzę, przekształcono zasadę większości głosów w prawo jednomyślności.Dla senatora wycofanie się z czynnego życia publicznego może stać się niemal śmiertelnym ciosem.Od lat stanowiło ono istotę i główny cel jego życia.- Polubiłem pani ojca.- Blake starał się oderwać ją od smutnych myśli.- Jest bardzo naturalny.Wasz prosty dom też ma coś z takiej atmosfery.- Obydwaj są staroświeccy - uśmiechnęła się.- Może ma pani rację, chociaż to więcej niż zwykły sentyment do przeszłości.W senatorze jest coś solidnego i silnego w połączeniu z młodzieńczym entuzjazmem i poświęceniem.- O, tak - zgodziła się.- Jest oddany swej pracy.Wielu ludzi to dostrzega i podziwia, ale jednocześnie mój ojciec irytuje innych, wytykając im błędy.- Nie znam lepszego sposobu irytowania ludzi - roześmiał się Blake.- Ja chyba też nie.A co u pana się dzieje? - zainteresowała się życzliwie.- Zupełnie nieźle sobie radzę - odparł.- Nie ma powodów, bym miał tu dłużej zostać.Zanim pani weszła, siedziałem i słuchałem dzwoniącego drzewa.Nie mogłem uwierzyć własnym uszom.Mężczyzna z domu naprzeciwko wyniósł je na dwór i postawił nad wodą, a wtedy ono zaczęło wydzwaniać wesołe melodie.Wychyliła się nieco, by spojrzeć na ulicę, skąd nadal dobiegały miłe dla ucha dźwięki.- To tak zwane drzewo monasterów - wyjaśniła.- Niewiele się ich spotyka.Są importowane z jakiejś odległej planety, nie pamiętam jej nazwy.- Co krok napotykam takie zaskakujące nowości.W obrębie mej świadomości nie ma miejsca na mnóstwo rzeczy, które dla was są naturalne.Wie pani, któregoś dnia spotkałem Krasnoluda.- Krasnoluda? Naprawdę? - Była mile zaskoczona.- Zjadł cały mój obiad - dodał z żartobliwym uśmiechem.- Miał pan szczęście, jak rzadko kto.Mówię poważnie.- Nigdy przedtem o nich nie słyszałem i myślałem, że to kolejna halucynacja.- Jak wtedy, kiedy zabłądził pan do nas, tak?- Tak.Nadal nie wiem, co mi się wtedy przydarzyło.Nie ma logicznego wyjaśnienia,- A co lekarze.- Są równie bezradni jak ja.I równie zaskoczeni.Osobiście uważam, że Krasnolud był najbliższy prawdy.- Krasnolud? A co on ma z tym wspólnego?- Zapytał, ilu nas jest.Mówił, że kiedy mnie po raz pierwszy zobaczył, czuł, jakby była tam więcej niż jedna osoba.Dwaj czy trzej ludzie w jednej osobie.Zresztą nie wiem ilu.Ważne, że więcej niż jeden.- Panie Blake - zaczęła z powagą - myślę, że w każdym człowieku jest więcej życia niż dla jednej osoby.Nasza osobowość jest wielostronna.Blake pokręcił przecząco głową w zamyśleniu.- Krasnolud nie to miał na myśli.Jestem pewien.Dużo o tym myślałem i doszedłem do wniosku, że on nie mówił o zmienności i różnorodności temperamentów.- Czy mówił pan o tym lekarzowi?- Nie, nie chciałem o tym wspominać.On i tak ma już zbyt wiele na głowie.Po co go martwić takim drobiazgiem.- Drobiazg, ale może ważny.- Skąd mogę wiedzieć? - odparł Blake.- Postępuje pan tak, jakby pan nie dbał o tę sprawę - zawyrokowała Elaine Horton.- Jakby pan nie chciał się dowiedzieć prawdy, może nawet bał się tego.- Wcale tak nie myślałem.- Spojrzał na nią uważnie.- Możliwe, że ma pani rację.Dźwięki dobiegające z ulicy zmieniły się: z koncertu drżących srebrnych dzwoneczków wyłoniły się pojedyncze donośne uderzenia dużego dzwonu, posyłającego starożytnemu miastu jakby sygnały ostrzeżenia, a zarazem wyzwania.12Strach narastał w stworzeniu z każdym metrem tunelu, którym szaleńczo pędziło.Boleśnie odczuwało uderzające raz po raz fale obcych zapachów i dźwięków, strumienie wypływającego ze ścian światła, skalistą twardość podłogi.Skuliło się ku ziemi i zaskowyczało.Wyczuwało bolesne napięcie sparaliżowanych strachem mięśni.Tunel nie miał końca, co gorsza - nie było z niego ucieczki.Było schwytane w pułapkę, nie mając pojęcia jak i gdzie.Jedno jest pewne - nie znało tego miejsca, nie widziało go przedtem i nie szukało go z własnej woli [ Pobierz całość w formacie PDF ]