[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.co mieszka przy jeziorze.Trzeba dowiedzieć się, czy oni także mają proble­my z niykami.Czy to zaraza? Nie wiem.Lecz niyki nie choru­ją.Nieznana zaraza, Simooście? Spadła na nas jak przesłanie od Króla Snów.- Fioletowy deszcz, panie.- Odrobina barwnego piasku? Jak mogłaby czemukolwiek zaszkodzić? Po drugiej stronie Rozpadliny fioletowe deszcze padają kilkanaście razy w roku i nie ma to żadnego wpływu na ich zbiory.Och, Simooście, moje niyki, moje niyki.- To przez fioletowy deszcz - stwierdził z przekonaniem Simoost.- Nie był naturalny, tu, na wschodzie.Zdarzyło się coś no­wego, panie; deszcz przyniósł truciznę, która zniszczyła niyki!- A także sensitiwy, trzy dni przedtem, nim w ogóle spadł?- Senistiwy są bardzo delikatne, panie.Być może wyczuły truciznę w powietrzu? Deszcz zbliżał się wtedy w naszym kie­runku.Etowan Elacca wzruszył ramionami.Być może.A może Zmiennokształtni przylecieli nocą z Piurifayne, na miotłach lub magicznych latających maszynach, i rzucili na ziemię złowrogi czar.Może na świecie wszystko jest możliwe.- Po co tracić czas na zastanawianie się? - spytał gorzko.- Nie wiemy nic.Tylko tyle, że sensitiwy zginęły, że zgięły niy­ki.Co się jeszcze stanie, Simooście? Co się jeszcze stanie!?12Carabella, która przez cały dzień wyglądała przez okno ślizgacza, jakby siłą spojrzenia chciała przyspieszyć podróż przez to ponure pustkowie, wykrzyknęła z nagłą radością:- Spójrz, Valentinie! Chyba rzeczywiście opuszczamy już pustynię.- Niemożliwe.Może za trzy lub cztery dni.Albo za pięć, al­bo za sześć, albo za siedem.- Może raczysz spojrzeć!Valentine odłożył plik karteczek z najnowszymi wiadomo­ściami, które przeglądał, wyprostował się i popatrzył ponad jej ramieniem.Tak! Na Boginię, widział zieleń! I to nie szarą zieleń jakichś pokręconych, kruchych, uparcie żywotnych, żałosnych pustynnych roślin, lecz głęboką, pulsującą życiem zieleń praw­dziwej szaty roślinnej Majipooru, świadczącą o wzroście, o ży­wotności.A więc wydostał się nareszcie z zaklętego kręgu La­biryntu, nareszcie królewska karawana opuszczała wyschniętą równinę, na której wybudowano podziemną stolicę świata.Zbli­żali się do prowincji diuka Nascimonte'a: Jezioro Kości Słonio­wej, góra Ebersinul, pola thuyolu i milailów, wielka rezyden­cja, o której tyle opowiadano.Delikatnie oparł rękę na karku Carabelli, zacisnął dłoń na jej szyi, czując pod palcami twarde mięśnie - po części był to masaż, po części pieszczota.Jak dobrze, że znów jest przy nim! Dołączyła do grupy dokonującej objazdu przed tygodniem, w rumach Velalisier, i już razem wizytowali wykopaliska arche­ologiczne w wielkim kamiennym mieście, które Metamorfowie opuścili piętnaście, dwadzieścia tysięcy lat temu.Pojawienie się Carabelli natychmiast poprawiło jego ponury nastrój.- Pani, tak strasznie samotny byłem bez ciebie w Labiryn­cie - powiedział cicho.- Żałuję, że nie mogłam ci towarzyszyć.Wiem, jak nienawi­dzisz tego miejsca.A kiedy mi jeszcze powiedzieli, że zasłabłeś, czułam się taka winna, tak się wstydziłam, że jestem daleko, gdy ty.gdy ty.- Carabella potrząsnęła głową.- Byłabym przy tobie, gdybym tylko mogła.Przecież wiesz, Valentinie.Ale obiecałam obywatelom Stee, że wezmę udział w otwarciu ich nowego muzeum.- Tak, oczywiście.Małżonka Koronala również ma obowiązki.- Nadal wydaje mi się to takie dziwne.“Małżonka Koro­nala".Mała cyrkówka z Tilomon mieszka na Górze Zamkowej, przemawia, otwiera muzea.- Nadal “cyrkówka z Tilomon?" Po tylu latach? Wzruszyła ramionami i przeciągnęła dłonią po pięknych, ciemnych, krótko przystrzyżonych włosach.- Moje życie to łańcuch dziwnych zdarzeń.Jakże mogła­bym o tym zapomnieć? Gdybym nie zamieszkała w tej gospo­dzie wraz z trupą żonglerów Zalzana Kavola akurat wtedy, kie­dy się pojawiłeś.gdyby nie okradziono cię z pamięci i nie zo­stawiono w Pidruid, takiego niewinnego jak czarnonosy blave.- Lub gdybyś urodziła się w czasach Lorda Havilbove'a al­bo na jakiejś innej planecie.- Nie kpij ze mnie, Valentinie.- Przepraszani, kochanie.- Ujął jej małą rękę w swe wiel­kie dłonie.- Tylko jak długo jeszcze będziesz oglądała się za siebie - na to, kim byłaś? Kiedy wreszcie w pełni zaakceptujesz życie, które prowadzisz teraz?- Chyba nigdy naprawdę go nie zaakceptuję - odparła z na­mysłem.- Pani moja, jak możesz tak mówić.?- Wiesz, dlaczego tak mówię, Valentinie.Valentine na moment przymknął oczy.- Jeszcze raz powtarzam ci, Carabello: kochają cię wszyscy rycerze z Góry, wszyscy książęta, wszyscy panowie.Są ci odda­ni, podziwiają cię, szanują i.- Elidath, owszem.I Tunigorn, i Stasilane, i inni im podob­ni.Ci, którzy naprawdę cię kochają, kochają także i mnie.Lecz dla wielu pozostaję parweniuszką, prostaczką, intruzem, czymś, co zdarzyło ci się przypadkiem.królewską nałożnicą.- Jakich innych?- Dla Diwisa - odparła po chwili wahania.- I dla tych paniąt i rycerzyków z jego frakcji.I nie tylko.Książę Halanx kpił sobie ze mnie w obecności mych dworek! Książę Halanx, Valentinie, twego rodzinnego miasta! A książę Manganot z Banglecode? Jest ich o wiele więcej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl