Pokrewne
- Strona Główna
- Philip G. Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu
- Amis Martin Strzala Czasu (SCAN dal 749)
- Norton Andre Operacja poszukiwanie czasu (SC
- Philip G. Zimbardo, John Boyd Paradoks czasu (2)
- Hawking Stephen W Krotka Historia Czasu (2)
- Hawking Stephen W Krotka Historia Czasu (3)
- Crichton Michael Norton N22 (2)
- Roger Zelazny Mroz i Ogien (2)
- Andrzej.Sapkowski.
- Nawiedzony dom (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wrobelek.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyrzuciłem dwie szóstki, powiedział do siebie.A było to zdecydowanie trudniejsze zadanie od tego, które muszę wykonać teraz.Chociaż tamto wymagało zręczności, obecne zaś siły.Załóżmy, tylko załóżmy, że mi jej nie starczy.Przecież potrzeba będzie ogromnego wysiłku, aby wydobyć tę masę stali zakopaną w hałdzie piasku.I wcale nie siły mięśni, lecz umysłu.Oczywiście, pomyślał, gdybym nie zdołał podnieść statku, wciąż jeszcze będę mógł skorzystać z przełącznika czasu i przenieść się sześć tysięcy lat w przyszłość.Podniósł rękę do szyi, aby dotknąć łańcuszka, na którym zawieszony był klucz.Ale łańcuszka nie było!Czując, jak umysł zamiera mu z nagłego przerażenia, stał przez chwilę, skamieniały ze zgrozy.Kieszenie, pomyślał, lecz jego dłonie błądziły z koszmarną pewnością, że nie ma już nadziei.Nigdy przecież nie wkładał klucza do kieszeni.zawsze nosił go na łańcuszku zawieszonym na szyi, w najbezpieczniejszym miejscu.Szukał, najpierw gorączkowo, a potem z ponurą, zimną precyzją.W kieszeniach nie było klucza.Łańcuszek pękł, pomyślał z nagłą rozpaczą.Pękł i klucz wpadł pod ubranie.Obmacał je starannie od góry do dołu - bez pożądanego rezultatu.Zdjął koszulę i starannie, ostrożnie sprawdził, potem odrzucił ją na bok, usiadł, zdjął spodnie, spenetrował wszystkie fałdy i w końcu wywrócił je na drugą stronę.Nic nie znalazł.W skąpym świetle, przefiltrowanym przez szybko płynącą wodę, przeszukał na czworakach piasek, obmacując każdy skrawek dna rzeki.Godzinę później dał za wygraną.Niesiony wodą piasek zasypał już wykop, który prowadził do luku, i nie było sensu trudzić się ponownie, ponieważ i tak nie zdołałby otworzyć wejścia.Jego koszula i spodnie zniknęły, uniesione prądem.Zmęczony, przegrany, skierował się w stronę brzegu, walcząc z oporem wody.Gdy jego głowa wychynęła nad powierzchnię, zobaczył pierwsze wieczorne gwiazdy świecące na wschodzie.Kiedy znalazł się na lądzie, usiadł, opierając się o pień drzewa.Odetchnął głęboko raz, potem drugi, zmusił serce do pierwszego uderzenia, drugiego i trzeciego.aż wreszcie przywrócił działanie ludzkiego systemu przemiany materii.Rzeka bulgotała, wyśmiewając się z niego w swoim języku.W zadrzewionej dolinie zaczęły przekrzykiwać się basowo lelki.W czerni krzewów tańczyły świetliki.Ugryzł go komar i Sutton klepnął się odruchowo w miejsce ukąszenia.Muszę gdzieś przenocować, pomyślał.Może na sianie w oborze? I ukraść z ogródka coś, czym zdołałbym wypełnić pusty żołądek.Później zaś zdobyć ubranie.Wiedział przynajmniej, gdzie je znajdzie.39.W niedziele czuł się samotny.W inne dni tygodnia była praca - oparta na fizycznym wysiłku - którą trzeba było wykonać.Nie kończący się kierat zajęć niezbędnych, aby ziemia przyniosła zapewniający utrzymanie dochód.Pola należało zaorać, ziarno zasiać, doglądać dorastających zbóż i wreszcie je zebrać; trzeba było rąbać drewno, stawiać i remontować ogrodzenia, naprawiać maszyny rolnicze.A wszystko to wykonać pracą mięśni, pokrytymi odciskami rękami, z bólem grzbietu i karkiem to prażonym słońcem, to znów chłostanym zimnym wiatrem przenikającym do szpiku kości.Przez sześć dni farmer pracował i praca stępiała bolesną pustkę wspomnień, a w nocy sen nadchodził łaskawie szybko.Niekiedy praca nie tylko stanowiła źródło ukojenia, ale i sama z siebie wzbudzała zaciekawienie i przynosiła satysfakcję.Kiedy obejrzał się za siebie, prosta linia wkopanych palików ogrodzenia była dlań drobnym triumfem.Kurz ścierniska na butach, zapach słońca w złotej słomie i terkotanie snopowiązałki wędrującej po polu przekształcały się w symbol dostatku i zadowolenia.Zdarzały się również chwile, kiedy różowy rumieniec kwiatów jabłoni przebłyskujący przez srebrzyste nitki wiosennego deszczu stawał się dzikim, pogańskim hymnem zmartwychwstania Ziemi po zimowych chłodach.Przez sześć dni w tygodniu człowiek pracował i nie miał czasu myśleć.Siódmego dnia odpoczywał i stawiał czoło samotności i rozpaczy, które przychodziły wraz z bezczynnością.Źródłem tej samotności nie byli ludzie, świat czy też sposób życia, jaki prowadził, ponieważ ten świat był bardziej przyjazny, bliższy Ziemi i życia oraz bezpieczniejszy - o wiele bezpieczniejszy - niż świat, który pozostawił.Dręcząca oskarżycielska samotność przypominała mu o czekającej na niego pracy, o zadaniu, które powinien wykonać, a teraz być może nigdy już nie wykona.Początkowo miał nadzieję.Na pewno, myślał, zaczną mnie szukać.Na pewno znajdą sposób, aby do mnie dotrzeć.Myśl przynosiła pociechę i uspokojenie umysłu, uczucia, których starał się nie analizować zbyt dokładnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Wyrzuciłem dwie szóstki, powiedział do siebie.A było to zdecydowanie trudniejsze zadanie od tego, które muszę wykonać teraz.Chociaż tamto wymagało zręczności, obecne zaś siły.Załóżmy, tylko załóżmy, że mi jej nie starczy.Przecież potrzeba będzie ogromnego wysiłku, aby wydobyć tę masę stali zakopaną w hałdzie piasku.I wcale nie siły mięśni, lecz umysłu.Oczywiście, pomyślał, gdybym nie zdołał podnieść statku, wciąż jeszcze będę mógł skorzystać z przełącznika czasu i przenieść się sześć tysięcy lat w przyszłość.Podniósł rękę do szyi, aby dotknąć łańcuszka, na którym zawieszony był klucz.Ale łańcuszka nie było!Czując, jak umysł zamiera mu z nagłego przerażenia, stał przez chwilę, skamieniały ze zgrozy.Kieszenie, pomyślał, lecz jego dłonie błądziły z koszmarną pewnością, że nie ma już nadziei.Nigdy przecież nie wkładał klucza do kieszeni.zawsze nosił go na łańcuszku zawieszonym na szyi, w najbezpieczniejszym miejscu.Szukał, najpierw gorączkowo, a potem z ponurą, zimną precyzją.W kieszeniach nie było klucza.Łańcuszek pękł, pomyślał z nagłą rozpaczą.Pękł i klucz wpadł pod ubranie.Obmacał je starannie od góry do dołu - bez pożądanego rezultatu.Zdjął koszulę i starannie, ostrożnie sprawdził, potem odrzucił ją na bok, usiadł, zdjął spodnie, spenetrował wszystkie fałdy i w końcu wywrócił je na drugą stronę.Nic nie znalazł.W skąpym świetle, przefiltrowanym przez szybko płynącą wodę, przeszukał na czworakach piasek, obmacując każdy skrawek dna rzeki.Godzinę później dał za wygraną.Niesiony wodą piasek zasypał już wykop, który prowadził do luku, i nie było sensu trudzić się ponownie, ponieważ i tak nie zdołałby otworzyć wejścia.Jego koszula i spodnie zniknęły, uniesione prądem.Zmęczony, przegrany, skierował się w stronę brzegu, walcząc z oporem wody.Gdy jego głowa wychynęła nad powierzchnię, zobaczył pierwsze wieczorne gwiazdy świecące na wschodzie.Kiedy znalazł się na lądzie, usiadł, opierając się o pień drzewa.Odetchnął głęboko raz, potem drugi, zmusił serce do pierwszego uderzenia, drugiego i trzeciego.aż wreszcie przywrócił działanie ludzkiego systemu przemiany materii.Rzeka bulgotała, wyśmiewając się z niego w swoim języku.W zadrzewionej dolinie zaczęły przekrzykiwać się basowo lelki.W czerni krzewów tańczyły świetliki.Ugryzł go komar i Sutton klepnął się odruchowo w miejsce ukąszenia.Muszę gdzieś przenocować, pomyślał.Może na sianie w oborze? I ukraść z ogródka coś, czym zdołałbym wypełnić pusty żołądek.Później zaś zdobyć ubranie.Wiedział przynajmniej, gdzie je znajdzie.39.W niedziele czuł się samotny.W inne dni tygodnia była praca - oparta na fizycznym wysiłku - którą trzeba było wykonać.Nie kończący się kierat zajęć niezbędnych, aby ziemia przyniosła zapewniający utrzymanie dochód.Pola należało zaorać, ziarno zasiać, doglądać dorastających zbóż i wreszcie je zebrać; trzeba było rąbać drewno, stawiać i remontować ogrodzenia, naprawiać maszyny rolnicze.A wszystko to wykonać pracą mięśni, pokrytymi odciskami rękami, z bólem grzbietu i karkiem to prażonym słońcem, to znów chłostanym zimnym wiatrem przenikającym do szpiku kości.Przez sześć dni farmer pracował i praca stępiała bolesną pustkę wspomnień, a w nocy sen nadchodził łaskawie szybko.Niekiedy praca nie tylko stanowiła źródło ukojenia, ale i sama z siebie wzbudzała zaciekawienie i przynosiła satysfakcję.Kiedy obejrzał się za siebie, prosta linia wkopanych palików ogrodzenia była dlań drobnym triumfem.Kurz ścierniska na butach, zapach słońca w złotej słomie i terkotanie snopowiązałki wędrującej po polu przekształcały się w symbol dostatku i zadowolenia.Zdarzały się również chwile, kiedy różowy rumieniec kwiatów jabłoni przebłyskujący przez srebrzyste nitki wiosennego deszczu stawał się dzikim, pogańskim hymnem zmartwychwstania Ziemi po zimowych chłodach.Przez sześć dni w tygodniu człowiek pracował i nie miał czasu myśleć.Siódmego dnia odpoczywał i stawiał czoło samotności i rozpaczy, które przychodziły wraz z bezczynnością.Źródłem tej samotności nie byli ludzie, świat czy też sposób życia, jaki prowadził, ponieważ ten świat był bardziej przyjazny, bliższy Ziemi i życia oraz bezpieczniejszy - o wiele bezpieczniejszy - niż świat, który pozostawił.Dręcząca oskarżycielska samotność przypominała mu o czekającej na niego pracy, o zadaniu, które powinien wykonać, a teraz być może nigdy już nie wykona.Początkowo miał nadzieję.Na pewno, myślał, zaczną mnie szukać.Na pewno znajdą sposób, aby do mnie dotrzeć.Myśl przynosiła pociechę i uspokojenie umysłu, uczucia, których starał się nie analizować zbyt dokładnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]