Pokrewne
- Strona Główna
- Sapkowski Andrzej Wieczny ogien
- Zelazny Roger & Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia
- Roger Zelazny Aleja Potepienia
- Roger Zelazny Dilvish Przeklety
- Zelazny Roger Kraina Przemian (2)
- Roger Zelazny Aleja Potepienia (2)
- Roger Zelazny Umrzec w Italbarze (2)
- Zelazny Roger Kraina Przemian
- May Karol Winnetou t III
- Gilstrap John Za kazda cene (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- euro2008.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mój sojusznik wie jednak co nieco o walce wręcz, bo przybiera postawę obronną i blokuje wiele z tych uderzeń, a nawet sam zadaje kilka.Ale i tak jest wyraźnie słabszy.Wreszcie wyprowadzam kopnięcie i znów trafiam mojego przeciwnika w bark.Trzykrotnie próbuję go trafić, gdy leży na ziemi, ale tocząc się, unika moich ciosów i znów wstaje.Słyszę ostry krzyk z prawej strony, ale muszę cały czas patrzeć na mojego przeciwnika.Atakuje ponownie i tym razem trafiam go dzięki nagłemu zwrotowi, a potem poprawiam i miażdżę mu skroń.Następnie obracam się, prawie za późno, bo mój sojusznik leży na ziemi, a drugi mnich rusza na mnie.Albo mam szczęście, albo został ranny.Szybko trafiam tego mężczyznę, następuje szybka seria uderzeń, które zwalają go z nóg, zamraczają i załatwiają na dobre.Podbiegam do trzeciego mężczyzny i klękam obok niego, dysząc.Widziałam jego złoty kolczyk, gdy zajmowałam się drugim mnichem.- Borys.- Biorę go za rękę.- Dlaczego tu jesteś?- Powiedziałem ci.mogłem wziąć kilka dni.żeby ci pomóc - mówi, a krew sączy się z kącika jego ust.-Znalazłem cię.Robiłem zdjęcia.I patrz.Potrzebowałaś mnie.- Szkoda - mówię.- Jestem wdzięczna, ale szkoda.Jesteś lepszym człowiekiem, niż myślałam.Ściska moją rękę.- Powiedziałem ci, że cię lubię.Mariuszka.Żałuję, że.nie mieliśmy.więcej czasu.Pochylam się i całuję go, krew pojawia się na moich ustach.Jego dłoń rozluźnia się w mojej.Nigdy nie potrafiłam dobrze oceniać ludzi, chyba że po fakcie.Potem wstaję.Zostawiam go tam, na mokrym chodniku.Wchodzę do świątyni.W pobliżu wejścia jest ciemno, ale z tyłu płonie wiele świateł wotywnych.Nie widzę nikogo wokół siebie.I tak nie myślałam, że kogoś zobaczę.Mieli być tylko ci dwaj mnisi prowadzący mnie do terminalu.Idę w stronę świateł.To musi być gdzieś tutaj, z tyłu.Gdy szukam, słyszę, jak deszcz pada na dach.Z boku, po każdej strome, za światłami są małe pokoje.Jest tam, w drugim z nich.Już kiedy przekraczam próg, czuję znajomą jonizację, która mówi mi, że Kit czymś się tutaj zajmuje.Opieram laskę o ścianę i podchodzę bliżej.Kładę dłoń na szumiącym terminalu.- Kit - mówię - przyszłam.Nie wyrasta przede mną żaden epigon, ale czuję jego obecność i zdaje się mówić do mnie, tak jak to robił owej nocy tak dawno temu, kiedy położyłam się na tapczanie i nałożyłam hełm:- Wiedziałem, że będziesz tu dziś wieczorem.- I ja to wiedziałam - odpowiadam.- Zrobiłaś wszystko, co miałaś zrobić?- Prawie wszystko.- I jesteś gotowa się ze mną połączyć?- Tak.Znów czuję ten ruch, prawie seksualny w swej naturze, gdy wpływa we mnie.Jeszcze chwila, a zabrałby mnie do swojego królestwa.Tatemae jest tym, co pokazujesz innym.Honne to twój prawdziwy zamiar.Znając przestrogi Musashiego z Księgi wód, próbuję nie ujawniać mojego honne nawet w tej chwili.Po prostu wyciągam wolną rękę i przewracam laskę, tak że jej metalowy koniec, z włączonymi bateriami, opada na terminal.- Mari! Co zrobiłaś? - pyta z mojego wnętrza, gdy szum ustaje.- Odcięłam ci drogę odwrotu, Kit.- Dlaczego?Sztylet jest już w mojej dłoni.- To jedyna droga dla nas.Daję ci tojigai, mój mężu.- Nie!Czuję, jak próbuje przejąć kontrolę nad moim ramieniem, gdy robię wydech.Ale jest za późno.Ostrze już się przesuwa.Czuję, jak wchodzi w moje gardło, dobrze włożone.- Idiotko! - krzyczy.- Nie wiesz, co zrobiłaś! Nie mogę wrócić!- Wiem.Kiedy opadam na terminal, wydaje mi się, że za moimi plecami słyszę wzmagający się huk.To Wielka Fala wreszcie po mnie przyszła.Żałuję jedynie tego, że nie dotarłam do końcowej stacji, oczywiście jeśli nie ją właśnie Hokusai próbuje mi pokazać tam, za małym okienkiem, za mgłą i deszczem, i nocą.24.Widok góry Fudżi podczas letniej burzyFANTASY I SCIENCE FICTION: Z PUNKTU WIDZENIA PISARZAWytrwałość czytelnika nie powinna zostać nadwerężona przez jeszcze jeden esej, jednak od razu zaznaczam, że opłacam regularnie moje bóstwa opiekuńcze, by oszczędzały mi wycieczki gasnącego pisarza, który próbuje wszystko podsumować.Jest to tylko mała przemowa, którą wygłosiłem na otwarcie Siódmej Dorocznej Eatonowskiej Konferencji na temat Fantasy i Science Fiction na Uniwersytecie Kalifornijskim w Riverside w 1985 roku, gdzie traktowano mnie dobrze; i pomyślałem, że może to być przyzwoity kawałek na zakończenie.Często zastanawiałem się, czy jestem twórcą science fiction, który marzy o tym, że tworzy fantasy, czy też jest na odwrót.Większość mojej science fiction zawiera jakiś pierwiastek fantasy i vice versa.Przypuszczam, iż może to drażnić purystów z obu kierunków, którzy mogą uważać, że psuję opowieść science fiction, będącą pod innym: względami do przyjęcia, przez włączanie nie wyjaśnionych elementów albo że naruszam czystość jakiegoś utworu fantasy, gdyż powoduję, iż jej cuda podlegają zbyt racjonalnemu zbiorowi ograniczeń.Może być w tym trochę prawdy, więc powinienem przynajmniej spróbować powiedzieć wam, dlaczego działam w ten sposób, co znaczy dla mnie ta pozornie niejednolita natura dużej części moich utworów i jak można według mnie to znaczenie zastosować do całej dziedziny.Gdy byłem chłopcem, moje pierwsze samodzielne lektury dotyczyły mitologii - czytałem tego dużo.Dopiero później odkryłem opowieści ludowe, bajki, historie o fantastycznych podróżach.A dopiero znacznie później - w wieku lat jedenastu - przeczytałem swoją pierwszą opowieść science fiction.Właściwie dopiero niedawno przyszło mi do głowy, że taka kolejność lektur odpowiadała w dużym stopniu etapom rozwoju gatunku.Najpierw pojawiła się fantasy mająca korzenie we wczesnych systemach religijnych - w mitologii - i literatura epicka.Złagodzone wersje tych przekazów przetrwały rozwój chrześcijaństwa w formie legend, folkloru, bajek, a niektóre wchłonęły także elementy chrześcijańskie.Później przyszedł czas na fantastyczne podróże, utopie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Mój sojusznik wie jednak co nieco o walce wręcz, bo przybiera postawę obronną i blokuje wiele z tych uderzeń, a nawet sam zadaje kilka.Ale i tak jest wyraźnie słabszy.Wreszcie wyprowadzam kopnięcie i znów trafiam mojego przeciwnika w bark.Trzykrotnie próbuję go trafić, gdy leży na ziemi, ale tocząc się, unika moich ciosów i znów wstaje.Słyszę ostry krzyk z prawej strony, ale muszę cały czas patrzeć na mojego przeciwnika.Atakuje ponownie i tym razem trafiam go dzięki nagłemu zwrotowi, a potem poprawiam i miażdżę mu skroń.Następnie obracam się, prawie za późno, bo mój sojusznik leży na ziemi, a drugi mnich rusza na mnie.Albo mam szczęście, albo został ranny.Szybko trafiam tego mężczyznę, następuje szybka seria uderzeń, które zwalają go z nóg, zamraczają i załatwiają na dobre.Podbiegam do trzeciego mężczyzny i klękam obok niego, dysząc.Widziałam jego złoty kolczyk, gdy zajmowałam się drugim mnichem.- Borys.- Biorę go za rękę.- Dlaczego tu jesteś?- Powiedziałem ci.mogłem wziąć kilka dni.żeby ci pomóc - mówi, a krew sączy się z kącika jego ust.-Znalazłem cię.Robiłem zdjęcia.I patrz.Potrzebowałaś mnie.- Szkoda - mówię.- Jestem wdzięczna, ale szkoda.Jesteś lepszym człowiekiem, niż myślałam.Ściska moją rękę.- Powiedziałem ci, że cię lubię.Mariuszka.Żałuję, że.nie mieliśmy.więcej czasu.Pochylam się i całuję go, krew pojawia się na moich ustach.Jego dłoń rozluźnia się w mojej.Nigdy nie potrafiłam dobrze oceniać ludzi, chyba że po fakcie.Potem wstaję.Zostawiam go tam, na mokrym chodniku.Wchodzę do świątyni.W pobliżu wejścia jest ciemno, ale z tyłu płonie wiele świateł wotywnych.Nie widzę nikogo wokół siebie.I tak nie myślałam, że kogoś zobaczę.Mieli być tylko ci dwaj mnisi prowadzący mnie do terminalu.Idę w stronę świateł.To musi być gdzieś tutaj, z tyłu.Gdy szukam, słyszę, jak deszcz pada na dach.Z boku, po każdej strome, za światłami są małe pokoje.Jest tam, w drugim z nich.Już kiedy przekraczam próg, czuję znajomą jonizację, która mówi mi, że Kit czymś się tutaj zajmuje.Opieram laskę o ścianę i podchodzę bliżej.Kładę dłoń na szumiącym terminalu.- Kit - mówię - przyszłam.Nie wyrasta przede mną żaden epigon, ale czuję jego obecność i zdaje się mówić do mnie, tak jak to robił owej nocy tak dawno temu, kiedy położyłam się na tapczanie i nałożyłam hełm:- Wiedziałem, że będziesz tu dziś wieczorem.- I ja to wiedziałam - odpowiadam.- Zrobiłaś wszystko, co miałaś zrobić?- Prawie wszystko.- I jesteś gotowa się ze mną połączyć?- Tak.Znów czuję ten ruch, prawie seksualny w swej naturze, gdy wpływa we mnie.Jeszcze chwila, a zabrałby mnie do swojego królestwa.Tatemae jest tym, co pokazujesz innym.Honne to twój prawdziwy zamiar.Znając przestrogi Musashiego z Księgi wód, próbuję nie ujawniać mojego honne nawet w tej chwili.Po prostu wyciągam wolną rękę i przewracam laskę, tak że jej metalowy koniec, z włączonymi bateriami, opada na terminal.- Mari! Co zrobiłaś? - pyta z mojego wnętrza, gdy szum ustaje.- Odcięłam ci drogę odwrotu, Kit.- Dlaczego?Sztylet jest już w mojej dłoni.- To jedyna droga dla nas.Daję ci tojigai, mój mężu.- Nie!Czuję, jak próbuje przejąć kontrolę nad moim ramieniem, gdy robię wydech.Ale jest za późno.Ostrze już się przesuwa.Czuję, jak wchodzi w moje gardło, dobrze włożone.- Idiotko! - krzyczy.- Nie wiesz, co zrobiłaś! Nie mogę wrócić!- Wiem.Kiedy opadam na terminal, wydaje mi się, że za moimi plecami słyszę wzmagający się huk.To Wielka Fala wreszcie po mnie przyszła.Żałuję jedynie tego, że nie dotarłam do końcowej stacji, oczywiście jeśli nie ją właśnie Hokusai próbuje mi pokazać tam, za małym okienkiem, za mgłą i deszczem, i nocą.24.Widok góry Fudżi podczas letniej burzyFANTASY I SCIENCE FICTION: Z PUNKTU WIDZENIA PISARZAWytrwałość czytelnika nie powinna zostać nadwerężona przez jeszcze jeden esej, jednak od razu zaznaczam, że opłacam regularnie moje bóstwa opiekuńcze, by oszczędzały mi wycieczki gasnącego pisarza, który próbuje wszystko podsumować.Jest to tylko mała przemowa, którą wygłosiłem na otwarcie Siódmej Dorocznej Eatonowskiej Konferencji na temat Fantasy i Science Fiction na Uniwersytecie Kalifornijskim w Riverside w 1985 roku, gdzie traktowano mnie dobrze; i pomyślałem, że może to być przyzwoity kawałek na zakończenie.Często zastanawiałem się, czy jestem twórcą science fiction, który marzy o tym, że tworzy fantasy, czy też jest na odwrót.Większość mojej science fiction zawiera jakiś pierwiastek fantasy i vice versa.Przypuszczam, iż może to drażnić purystów z obu kierunków, którzy mogą uważać, że psuję opowieść science fiction, będącą pod innym: względami do przyjęcia, przez włączanie nie wyjaśnionych elementów albo że naruszam czystość jakiegoś utworu fantasy, gdyż powoduję, iż jej cuda podlegają zbyt racjonalnemu zbiorowi ograniczeń.Może być w tym trochę prawdy, więc powinienem przynajmniej spróbować powiedzieć wam, dlaczego działam w ten sposób, co znaczy dla mnie ta pozornie niejednolita natura dużej części moich utworów i jak można według mnie to znaczenie zastosować do całej dziedziny.Gdy byłem chłopcem, moje pierwsze samodzielne lektury dotyczyły mitologii - czytałem tego dużo.Dopiero później odkryłem opowieści ludowe, bajki, historie o fantastycznych podróżach.A dopiero znacznie później - w wieku lat jedenastu - przeczytałem swoją pierwszą opowieść science fiction.Właściwie dopiero niedawno przyszło mi do głowy, że taka kolejność lektur odpowiadała w dużym stopniu etapom rozwoju gatunku.Najpierw pojawiła się fantasy mająca korzenie we wczesnych systemach religijnych - w mitologii - i literatura epicka.Złagodzone wersje tych przekazów przetrwały rozwój chrześcijaństwa w formie legend, folkloru, bajek, a niektóre wchłonęły także elementy chrześcijańskie.Później przyszedł czas na fantastyczne podróże, utopie [ Pobierz całość w formacie PDF ]