[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drugi podszedł kilka kroków do przodu.- Spokojnie, synu - powiedział Blake.- Nigdzie nie idę.Coś zaplątało się wokół jego kostek.Zobaczył, że to jego własna szata.Wyplątał się z niej, potem podniósł ją i założył na ra­miona.Człowiek w mundurze z dystynkcjami na ramieniu przeszedł przez kaplicę i stanął przed Blake'em.- Kapitan Saunders, proszę pana - powiedział.- Z Admini­stracji Przestrzeni.Ochranialiśmy pana.- Ochranialiście? - zapytał Blake.- Czy raczej pilnowali­ście?- Po trochu i jedno, i drugie - powiedział kapitan z lekkim uśmiechem.- Gratuluję panu odzyskania ludzkiej postaci.Blake obciągnął szatę wokół ciała.- Nie do końca ma pan rację - powiedział.- Wie pan, że nie jestem człowiekiem.To znaczy, nie całkiem człowiekiem.Pomyślał, że miał tylko ludzkie ciało, a raczej jego formę.Chociaż powinno być coś więcej.Był zaplanowany i wykonany jako człowiek.Oczywiście, że się zmienił, ale nie tak bardzo, by stać się nie-ludzkim.Jest nie-człowiekiem w wystarczającym stopniu, by go odrzucono.Nie-człowiekiem na tyle, by ludz­kość uważała go za potwora.- Czekaliśmy - zaczął kapitan.- Mieliśmy nadzieję.- Jak długo? - nie dał mu dokończyć Blake.- Jak długo to trwało?- Prawie rok - odpowiedział kapitan.Aż rok - pomyślał Blake.To nie wyglądało na tak długo; wy­glądało na nie więcej niż kilka godzin.Zastanawiał się, jak dłu­go był trzymany bez swej świadomości w uzdrawiających głę­biach ich wspólnego umysłu? Kiedy dowiedział się, że musi się uwolnić? Czy już od początku swego uwięzienia? Uświadomił sobie, że trudno to rozstrzygnąć, bo czas w rozdzielonym na kilka części umyśle traci swe znaczenie, jest bezużyteczny jako miara trwania.Przynajmniej wystarczająco długo, by został uzdrowiony.Znikły smutek i rozpacz.Mógł znieść świadomość, że nie jest człowiekiem w wystarczającym stopniu, by żądać dla siebie miejsca na Ziemi.- Więc co teraz? - zapytał.- Mam rozkaz, by zabrać pana do Waszyngtonu, do Admini­stracji Przestrzeni, gdy tylko to będzie możliwe i bezpieczne.- Bezpieczeństwo już ma pan zapewnione.Nie będę spra­wiał kłopotów.- Tu nie chodzi o pana - wyjaśnił kapitan.- Na zewnątrz jest tłum.- Cóż to ma znaczyć? Jaki tłum?- Tłum czcicieli.Wygląda na to, że fanatycy uważają pana za mesjasza posłanego, by wybawić człowieka od wszelkiego zła.Innym razem zbierają się grypy, które twierdzą, że jest pan potworem.Proszę mi wybaczyć.Zapomniałem się.- Te grupy sprawiały wam kłopoty, tak?- Czasami, powiedziałbym, że nawet sporo.Dlatego musi­my wyśliznąć się stąd niepostrzeżenie.- A nie byłoby lepiej po prostu wyjść i położyć temu wszy­stkiemu kres?- Niestety.Tej sytuacji nie da się tak prosto rozwiązać.Będę z panem szczery.Tylko my wiemy, że pana tu nie będzie.Nadal tu będą stali strażnicy.- Pozwolicie ludziom wierzyć, że nadal tu jestem?- Tak, to będzie najprostsze wyjście.- Ale i tak któregoś dnia.- Nie.- Kapitan potrząsnął głową.- Nie na długo.A potem już pan odleci.Przygotowany statek czeka na pana.W każdej chwili może pan wyjechać.Jeśli pan zechce, oczywiście.- Pozbywacie się mnie?- Może.Ale także umożliwiamy panu pozbycie się nas.33Ziemia chciała się go pozbyć; może obawiała się, może zwy­czajnie brzydziła się jako nieudanym produktem własnych am­bicji i wyobrażeń, nieudanym towarem, który trzeba jak naj­szybciej zniszczyć.Nie było dla niego miejsca na Ziemi ani wśród ludzkości.A jednak był ludzkim wytworem, który zaist­niał dzięki bystrym umysłom i twórczej wyobraźni naukow­ców.Dziwił się temu, gdy po raz pierwszy rozmyślał o tym w ka­plicy.Teraz stał przy oknie we własnym domu w Waszyngtonie, wyglądał na ulicę i to samo zajmowało jego myśli.Wiedział, że już wtedy miał rację i trafnie ocenił reakcje ludzi.Z drugiej strony, nie mógł do końca rozstrzygnąć, ile w tym stosunku do niego było odruchowej reakcji zwykłych ludzi, a ile oficjalnej opinii narzuconej przez Administrację Przestrzeni.Dla Administracji był starym błędem, zbyt śmiałym ekspery­mentem i im szybciej go się pozbędą, tym lepiej.Przypomniał sobie, że na wzgórzu za bramą cmentarną był tłum - tłum zebrany po to, by oddać cześć temu, za co go uwa­żali.Ekscentrycy, fanatycy - a w gruncie rzeczy to zwyczajni ciekawscy ludzie, rzucający się na każdą sensację, by wypełnić jakoś swe puste życie.Pomimo to - ciągle ludzie.Oglądał rozsłonecznione ulice Waszyngtonu, nieliczne sa­mochody na jezdni, przechadzających się pod drzewami ludzi.Myślał, że to jest Ziemia i jej mieszkańcy - ludzie, którzy mieli swoją pracę, rodzinę i dom, do którego zawsze można powró­cić, obowiązki i przyjemności, zmartwienia i małe triumfy, a wreszcie przyjaciół.Gdyby w jakichś niewyobrażalnych oko­licznościach mógł stać się członkiem ludzkości, gdyby został zaakceptowany, to, zastanawiał się, czy mógłby to przyjąć? Nie był sam.Nie mógł brać tylko siebie pod uwagę, bo byli jeszcze ci dwaj i mieli równe prawa do materii stanowiącej ich wspólne ciało.Ich nie obchodziło to, że został złapany w emocjonalną pu­łapkę, chociaż wtedy, w kaplicy, zajęli się nim ze zrozumie­niem.Nie miał wątpliwości, że nie byli zdolni do przeżywania takich uczuć, chociaż przyszło mu do głowy, że Poszukiwacz może być równie wrażliwy i uczuciowy jak on.Wydawało mu się, że nie zniesie myśli o odrzuceniu go przez Ziemię.Dlaczego był wyrzutkiem na tej planecie i musiał stać się wiecznym banitą we wszechświecie? Bo dla ludzkości był w najlepszym razie pariasem.Statek czekał na niego, był prawie gotowy i do niego należała decyzja - odlecieć czy pozostać.Jednak Administracja wyraźnie mu dała do zrozumienia, że lepiej by było, gdyby odleciał.Zostając nic w rzeczywistości nie zyskiwał.Mógł mieć jedy­nie nadzieję, że kiedyś stanie się w pełni człowiekiem.I gdyby mógł - gdyby tylko mógł - to czy rzeczywiście chciałby tego?Tępo patrzył w okno, nie mogąc znaleźć odpowiedzi na to pytanie.Otrzeźwił go odgłos pukania.Drzwi otworzyły się i zobaczył w nich strażnika.Po chwili wszedł gość.Oślepiony jasnym słońcem Blake nie od razu go rozpoznał.Potem uświadomił sobie, że go zna.- Senator - powiedział jakby sam do siebie.- Miło, że pan przyszedł [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl