[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pododawano różne dowcipy o pikanterii erotycznej tak obcej Dickensowi, pododawano płaskie żarty w przemówieniach panów Dodsona i Fogga, a słusznie powiada Chesterton, który mimo wszystko był stuprocentowym „pickwickista”, że dodawać coś do Dickensa, znaczy to samo, co dolewać szklankę wody do Niagary.Historia pana Pickwicka ukazana w tej formie jest niedołężnym obrazem przygód głupkowatego filantropa, z którego pod koniec sztuki fobią świętego.Wątpliwości, które budzą się przy czytaniu powieści i mijają szybko pod burzliwym potokiem humoru, na scenie nie ustępują.Dobroć pana Pickwicka płynie z jego serca, ale mamy poważne podejrzenie, że środki, które pozwalają mu na jego filantropię, zdobywać można było w owych czasach tylko przez bezwzględność i oschłość.Zamożność Pickwicka dla nas jest związana z ponurym wyzyskiem, z dwunastogodzinną pracą nieletnich, z całym ogromem niezrozumiałej ślepoty i obojętności na krzywdy społeczne.Ludzie współcześni Dickensowi nie dostrzegali tej skromnej prawdy, gdyż każdy wiek ma swoją ślepotę.Być może, że i my nie dostrzegamy dzisiaj najistotniejszych rzeczy i że kiedyś potomni będą patrzyli na nas jak na dziwacznych daltonistów.Z wykonawców jedynie Woszczerowicz i Krzewiński w rolach adwokatów utrafili w styl „pickwickowski” i przypominali słynne kreacje Browne’a, zwanego Phizem.Zelwerowicz, mimo wysiłków, nie zdołał stworzyć postaci Pickwicka.Był dobrodusznym ramolem, a pojęcia ramola i Pickwicka nie pasują do siebie.Zelwerowicz jest za wysoki.Pickwick nie może dominować wzrostem nad otoczeniem.Wydaje się, że lepszy byłby w tej roli Stanisławski.Również w roli Jingle’a można sobie wyobrazić tylko jednego Władysława Grabowskiego.Role kobiece wypadły lepiej.Świetne były Buczyńska i Mysłakowska, a panny Wilczówna i Lidia Wysocka zaprezentowały się bardzo milutko.Dekoracje Daszewskiego znakomite pod względem plastycznym, ale, niestety, dalekie od atmosfery Dickensowskiej.Zwłaszcza architektura była zupełnie nieangielska, a stara oberża przypominała bardziej zajazd w Lublinie niż słynną „White Hart”.Reżyser Węgierko, pomimo całej staranności i pomysłowości, nie potrafił ocalić złej przeróbki.W rezultacie każdy „pickwickista” czuł się na tym przedstawieniu jak Polak, który by oglądał przeróbkę Pana Tadeusza wysta1 wioną w kabarecie „French Casino” na Broadwayu.11 października 1936 r.Teatr Letni: „ĆWIARTKA PAPIERU”, komedia w 3 aktach Victoriana Sardou, reżyseria Stanisława Daczyńskiego; dekoracje Stanisława Cegielskiego.To nie była ćwiartka papieru.To była rolka.11 października 1936 r.Teatr Ateneum: „SZKOŁA ŻON”, komedia w 5 aktach Moliera; przekład Tadeusza Żeleńskiego-Boya; reżyseria Stanisławy Perzanowskiej; muzyka Romana Palestra; dekoracje Władysława Daszewskiego.Moliera w Polsce zarżnął Zelwerowicz.Ten świetny reżyser i znakomity aktor miał stosunek do Moliera bardzo nieszczęśliwy.Wigor, pasję, temperament Molierowski roztopił Zelwerowicz w stylizacjach, korowodach, pantomimach, smaczkach teatralnych i gierkach.Jaracz przywrócił Moliera do życia.Znakomicie obaj do siebie pasują.Jaracz daje postaciom Molierowskim namiętność i rozmach.Środki artystyczne Jaracza odpowiadają zadaniu.Molier jest to temat do szerokiego, soczystego i kolorowego malowidła i nic dziwnego, że w graficznych stylizacjach wydawał się nudny i jałowy.Szkoła żon jest nowym sukcesem, nowym przybliżeniem Moliera do współczesnego teatru, nowym dowodem niezniszczalności geniusza komedii francuskiej.Jaracz nie ubrał się w maskę pana Arnolfa na zlecenie urzędniczej władzy teatralnej, nie z innych powodów, ale z miłości do sztuki wziął na siebie ciężar tej gigantycznej ilościowo i jakościowo roli.Arnolf miał w jego interpretacji może zbyt wiele tragizmu, ale to prawie jakby kto zarzucał postaciom Dickensa, że mają za dużo humoru.Jaracz każde niemal słowo przesyca uczuciem, nie umie być zimny.Dokonał tej niezwykłej sztuki, że wzruszał nas i bawił jednocześnie.Był tragiczny, ale ten tragizm miał lekkość wielkiej mądrości, która nigdy nie idzie w parze z ponurością.Surowy krytyk mógłby zarzucić Jaraczowi, że nigdy nie umie wyeliminować ze swej gry pewnej dozy przypadkowości.Istotnie Jaracz wnosi ze sobą na scenę nie kalkulację i obliczenie każdego efektu, ale potencjalną siłę i pewność, że sprosta każdemu zadaniu.W grze jego jest coś z biegu konia na wysoką przeszkodę.I tą żywiołowością upaja widza i zwycięża.W przedstawieniu, znakomicie wyreżyserowanym przez Perzanowską, na szczególne wyróżnienie zasługuje młodziutka debiutantka p.Polakówna, z której osobą łączyć można jak najpiękniejsze nadzieje.Pośpiełowski inteligentnie potraktował postać Horacego.Na wyróżnienie zasługuje również zabawny Daniłowicź.Dekoracje Daszewskiego smaczne i dowcipne.1 listopada 1936 r.Teatr Letni: „ZŁOTY WIENIEC”, komedia w 3 aktach Cristine Jope-Slade i Sewel Stokes; przekład Pawła Hulki-Laskowskiego; reżyseria Janusza Warneckiego; dekoracje Stanisława Cegielskiego.Zasadniczą tendencją tej sztuki jest pochwała noszenia węgla i prania bielizny.Inne sposoby zarobkowania wprowadzają demoralizację i dlatego kochająca matka Bolton nie chce pracować w filmie i zarabiać tysięcy, lecz woli prać bieliznę i utrzymywać rodzinę w nędzy.Autorzy tej sztuki przestrzegają ludzi ubogich, aby się trzymali miotły i szaflika.Od robienia kariery filmowej jesteśmy my, ludzie wytworni, a wy, chamy, z bielizną na strych! Wstrętna baba, która mając możność wydźwignięcia całej rodziny ze skrajnej nędzy wyrzeka się bogactwa, jest przez autorów przedstawiona jako postać świetlana i bohaterska.Argumenty kochającej matki, która woli, żeby syn nosił węgiel niż był – powiedzmy – choćby szoferem, nie trafiają nam do przekonania.Mamy raczej prawo podejrzewać, że baba jest wściekła na rodzinkę i myśli sobie: ja całe życie harowałam, to i wy harujcie.22 listopada 1936 r.Teatr Polski: „SUŁKOWSKI”, tragedia w 5 aktach Stefana Żeromskiego; opracowanie sceniczne Juliusza Osterwy; dekoracje Stanisława Śliwińskiego; kostiumy Zofii Węgierkowej; ilustracja muzyczna Eugeniusza Dziewulskiego.Niektóre dzieła naszej literatury czytać trzeba jak listy miłosne przewiązane biało-amarantową wstążeczką, jak pamiątki romantycznych uniesień miłosnych dawno minionej młodości.Miłość ojczyzny, której nie było, uświęcała najbanalniejsze słowa i nadawała im czar i urok, jak to zawsze miłość prawdziwa potrafi.Dziś, gdy się ten romans skończył happy endem, a raczej, jakby rzekł kalamburzysta, happy endekiem, dziś w czasach normalnego bytowania państwa, krytyczniej i chłodniej patrzymy na romantyczne marzenia i patetyczne wyznania.Dostrzegamy naiwności i przesadne egzaltacje, ale i dziś odróżnić możemy fałsz od uczuć nie udawanych.Sułkowski nie należy do najlepszych utworów Żeromskiego i widz dzisiejszy dość krytycznym okiem patrzy na romans jednego z adiutantów napoleońskich z księżniczką Agnese Gonzaga.Ale prawdziwość uczuć i dziś do nas przemawia wzruszeniem.Z tragedii o Sułkowskim zostaje bajka.Jak w bajce występuje tu szlachetny rycerz, piękna księżniczka i złośliwy garbus [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl