Pokrewne
- Strona Główna
- Choroby zakazne zwierzat domowych z elementami ZOONOZ pod red. Stanislawa Winiarczyka i Zbigniewa GrÄ dzkiego
- Witkiewicz Stanislaw Ignacy N niemyte dusze imn
- Pagaczewski Stanislaw Gabka i latajace talerze (SCAN
- Pagaczewski Stanislaw Misja profesora Gabki
- Owsiak Stanisław Podstawy nauki finansów(1)
- brzozowski stanisław legenda młodej polski
- Stanislaw Pagaczewski Misja profesora Gabki
- Pagaczewski Stanislaw Porwanie profesora Gabki (4)
- Rodrigues dos Santos Jose Kodeks 632
- Tolkien J R R Silmarillion
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- hakuna.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Przyjechali tu w jakąś godzinę potem, jakeście wyruszyli!! Myślałem, myślałem, że to koniec — wyznał nagle ciszej.— Nie jesteście głodni? — spytał Inżynier.— Zdaje się, że zapomniałem o tym na dobre.Doktorze! — zawołał Koordynator — chodź tu!— Narada? — Doktor wysiadł i podszedł ku nim, ale nadal nie spuszczał oka z dubelta, który nieoczekiwanie skoczył na ziemię, ruchem dziwnie lekkim, i przyczłapał powoli do stojących — ledwo dotknął granicy oświetlonego kręgu, cofnął się i znieruchomiał.Patrzyli na niego milcząc — wielki stwór osunął się, przypadł do gruntu, przez moment widzieli jego głowę, potem mięśnie zeszły się, pozostawiając szparę, w rozproszonej poświacie reflektorów widzieli spoczywające na nich niebieskie oko.— A więc byli tu? — spytał Doktor.W tej chwili on jeden nie patrzał na dubelta.— Tak.Przyjechali — dwadzieścia pięć wirujących kręgów, takich samych jak ten, któryśmy zdobyli — i cztery machiny daleko większe, nie pionowe tarcze, ale jakby przezroczyste bąki.— Spotkaliśmy je! — krzyknął Chemik.— Kiedy? Gdzie?— Może godzinę temu, wracając! Małośmy się z nimi nie zderzyli — i co zrobiły tu?— Niewiele — podjął Inżynier.— Przybyły szeregiem, skąd, nie wiemy, bo kiedyśmy wyszli na powierzchnię — akurat tak się stało, że wszyscy byliśmy w rakiecie, dosłownie przez pięć minut — ciągnęły już jeden za drugim, krążąc wokół rakiety.Nie zbliżały się.Myśleliśmy, że to pierwszy zwiad, patrol, szpica rozpoznania taktycznego, no, ustawiliśmy pod rakietą miotacz i czekaliśmy — a one kręciły się dokoła, wciąż w tę samą stronę, ani się nie oddalały, ani nie zbliżały.To trwało chyba z półtorej godziny.Potem pojawiły się te większe, te bąki — coś trzydzieści metrów ·wysokie! Kolosy! Dużo powolniejsze, jechać mogą, zdaje się, tylko bruzdami, które orzą tamte.Wirujące tarcze zrobiły im miejsce w swoim kolisku, tak że na przemian szła jedna machina większa i jedna mniejsza, i znowu zaczęły kołować.Czasem zwalniały, a raz dwie omal nie zderzyły się, a właściwie zetknęły się samymi obrzeżami, z okropnym trzaskiem, ale nic im się nie stało — wirowały dalej.— A wy?— No, my, cóż, pociliśmy się przy miotaczu.To nie było przyjemne.— Wierzę — powiedział solennie Doktor — a dalej?— Dalej? Najpierw myślałem wciąż, że lada chwila nas zaatakują, potem, że tylko dokonują obserwacji, ale dziwił mnie ten ich szyk i to, że nie zatrzymywały się ani na chwilę, a wiemy przecież, że taki krąg może wirować na miejscu — no, a gdzieś po siódmej posłałem Fizyka po lampę błyskową.Mieliśmy zawiesić ją dla was, ale nie moglibyście przecież przejechać przez ten skrzydlaty mur — i wtedy pierwszy raz przyszło mi do głowy, że to blokada! No — pomyślałem, że w każdym razie trzeba próbować porozumienia — jak długo się da.Siedzieliśmy wciąż za miotaczem i zaczęliśmy błyskać lampą — seriami, wiecie, najpierw po dwa błyski, potem po trzy, po cztery.— Pitagorasem? — spytał Doktor, a Inżynier usiłował — daremnie — dojrzeć w rozbłysku wiszącej wysoko lampy, czy Doktor kpi.— Nie — powiedział wreszcie — zwykłe serie liczb.— A one co? — rzucił słuchający chciwie Chemik.— Jak by ci powiedzieć — właściwie nic.— Jak to “właściwie"? A “niewłaściwie"?— To znaczy robiły rozmaite rzeczy, przez cały czas, i przed naszym błyskaniem, i podczas niego, i potem, ale nic takiego, co wyglądałoby na próbę odpowiedzi albo nawiązania kontaktu.— Co robiły?— Wirowały szybciej albo wolniej, zbliżały się do siebie, coś ruszało się w gondolach.— Czy bąki, te wielkie, też mają gondole?— Mówiłeś, żeście je widzieli?— Było ciemno, kiedyśmy je spotkali.— Nie mają żadnych gondoli — w samym środku w ogóle nic.Puste miejsce.Za to po obwodzie chodzi tam — pływa — no, krąży jakby wielki zbiornik, z zewnątrz wypukły, od środka zaklęsły, który może ustawiać się rozmaicie, a po bokach ma cały szereg rogów — takich stożkowatych zgrubień.Zupełnie bez sensu — naturalnie z mego punktu widzenia.Więc, co takiego mówiłem — aha, otóż te bąki wychodziły czasem z koliska i zamieniały się miejscem z mniejszymi tarczami.— Jak często?— Rozmaicie.W każdym razie żadnej liczbowej regularności nie udało się w tym wykryć.No, mówię wam — liczyłem wszystko, co mogło mieć jakikolwiek związek z ich ruchami, bo oczekiwałem przecież jakiejś odpowiedzi.Robiły nawet skomplikowane ewolucje [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.— Przyjechali tu w jakąś godzinę potem, jakeście wyruszyli!! Myślałem, myślałem, że to koniec — wyznał nagle ciszej.— Nie jesteście głodni? — spytał Inżynier.— Zdaje się, że zapomniałem o tym na dobre.Doktorze! — zawołał Koordynator — chodź tu!— Narada? — Doktor wysiadł i podszedł ku nim, ale nadal nie spuszczał oka z dubelta, który nieoczekiwanie skoczył na ziemię, ruchem dziwnie lekkim, i przyczłapał powoli do stojących — ledwo dotknął granicy oświetlonego kręgu, cofnął się i znieruchomiał.Patrzyli na niego milcząc — wielki stwór osunął się, przypadł do gruntu, przez moment widzieli jego głowę, potem mięśnie zeszły się, pozostawiając szparę, w rozproszonej poświacie reflektorów widzieli spoczywające na nich niebieskie oko.— A więc byli tu? — spytał Doktor.W tej chwili on jeden nie patrzał na dubelta.— Tak.Przyjechali — dwadzieścia pięć wirujących kręgów, takich samych jak ten, któryśmy zdobyli — i cztery machiny daleko większe, nie pionowe tarcze, ale jakby przezroczyste bąki.— Spotkaliśmy je! — krzyknął Chemik.— Kiedy? Gdzie?— Może godzinę temu, wracając! Małośmy się z nimi nie zderzyli — i co zrobiły tu?— Niewiele — podjął Inżynier.— Przybyły szeregiem, skąd, nie wiemy, bo kiedyśmy wyszli na powierzchnię — akurat tak się stało, że wszyscy byliśmy w rakiecie, dosłownie przez pięć minut — ciągnęły już jeden za drugim, krążąc wokół rakiety.Nie zbliżały się.Myśleliśmy, że to pierwszy zwiad, patrol, szpica rozpoznania taktycznego, no, ustawiliśmy pod rakietą miotacz i czekaliśmy — a one kręciły się dokoła, wciąż w tę samą stronę, ani się nie oddalały, ani nie zbliżały.To trwało chyba z półtorej godziny.Potem pojawiły się te większe, te bąki — coś trzydzieści metrów ·wysokie! Kolosy! Dużo powolniejsze, jechać mogą, zdaje się, tylko bruzdami, które orzą tamte.Wirujące tarcze zrobiły im miejsce w swoim kolisku, tak że na przemian szła jedna machina większa i jedna mniejsza, i znowu zaczęły kołować.Czasem zwalniały, a raz dwie omal nie zderzyły się, a właściwie zetknęły się samymi obrzeżami, z okropnym trzaskiem, ale nic im się nie stało — wirowały dalej.— A wy?— No, my, cóż, pociliśmy się przy miotaczu.To nie było przyjemne.— Wierzę — powiedział solennie Doktor — a dalej?— Dalej? Najpierw myślałem wciąż, że lada chwila nas zaatakują, potem, że tylko dokonują obserwacji, ale dziwił mnie ten ich szyk i to, że nie zatrzymywały się ani na chwilę, a wiemy przecież, że taki krąg może wirować na miejscu — no, a gdzieś po siódmej posłałem Fizyka po lampę błyskową.Mieliśmy zawiesić ją dla was, ale nie moglibyście przecież przejechać przez ten skrzydlaty mur — i wtedy pierwszy raz przyszło mi do głowy, że to blokada! No — pomyślałem, że w każdym razie trzeba próbować porozumienia — jak długo się da.Siedzieliśmy wciąż za miotaczem i zaczęliśmy błyskać lampą — seriami, wiecie, najpierw po dwa błyski, potem po trzy, po cztery.— Pitagorasem? — spytał Doktor, a Inżynier usiłował — daremnie — dojrzeć w rozbłysku wiszącej wysoko lampy, czy Doktor kpi.— Nie — powiedział wreszcie — zwykłe serie liczb.— A one co? — rzucił słuchający chciwie Chemik.— Jak by ci powiedzieć — właściwie nic.— Jak to “właściwie"? A “niewłaściwie"?— To znaczy robiły rozmaite rzeczy, przez cały czas, i przed naszym błyskaniem, i podczas niego, i potem, ale nic takiego, co wyglądałoby na próbę odpowiedzi albo nawiązania kontaktu.— Co robiły?— Wirowały szybciej albo wolniej, zbliżały się do siebie, coś ruszało się w gondolach.— Czy bąki, te wielkie, też mają gondole?— Mówiłeś, żeście je widzieli?— Było ciemno, kiedyśmy je spotkali.— Nie mają żadnych gondoli — w samym środku w ogóle nic.Puste miejsce.Za to po obwodzie chodzi tam — pływa — no, krąży jakby wielki zbiornik, z zewnątrz wypukły, od środka zaklęsły, który może ustawiać się rozmaicie, a po bokach ma cały szereg rogów — takich stożkowatych zgrubień.Zupełnie bez sensu — naturalnie z mego punktu widzenia.Więc, co takiego mówiłem — aha, otóż te bąki wychodziły czasem z koliska i zamieniały się miejscem z mniejszymi tarczami.— Jak często?— Rozmaicie.W każdym razie żadnej liczbowej regularności nie udało się w tym wykryć.No, mówię wam — liczyłem wszystko, co mogło mieć jakikolwiek związek z ich ruchami, bo oczekiwałem przecież jakiejś odpowiedzi.Robiły nawet skomplikowane ewolucje [ Pobierz całość w formacie PDF ]