[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Jesteś naprawdę zdecydowany?— On jest naprawdę zdecydowany — powiedziała Lisa.— Doktorku, mój rewolwer trzymano tu w sejfie razem z nar-kotykami.Musiałem naciskać, prosić, błagać i zabawiać słodką pielęgniarkę imieniem Paula, żeby wydobyła go po południu.Powie­działem, że na pewno wypuścisz mnie dziś wieczór.Teraz zrozum: Paula to bratnia dusza, bardzo atrakcyjna dama, samotna, chętna, cudowna.— Nie rozpalaj się tak — powiedziała Lisa.— Wyświadczyła ci drobną uprzejmość.— Chciałbym umówić się z Paula — prosił Tal.— Chciałbym spędzić wieczność z Paula.Ale zrozum, doktorku, jeśli zabronisz mi iść do domu, będę musiał zwrócić rewolwer do sejfu i może szefowa Pauli dowie się, że mi go wydano, zanim mnie formalnie wypisano, i Paula straci robotę, a kiedy straci ją przeze mnie, to nigdy się ze mną nie umówi.A jeśli ona się ze mną nie umówi, nie ożenię się z nią, nie będzie żadnych małych Talów Whitmanów biegających wesoło, nigdy, przenigdy, bo pójdę do klasztoru i złożę ślub czystości, na dowód że wybrałem Paulę na jedyną kobietę mego życia.Więc jak mnie nie zwolnisz, to nie tylko zrujnujesz mi życie, ale pozbawisz świat małego czarnego Einsteina albo małego czarnego Beethovena.Jenny roześmiała się i potrząsnęła głową.— Dobra, dobra.Wypiszę zwolnienie i możesz sobie wyjść dziś wieczór.Uściskał ją i szybko włożył koszulę.— Paula niech lepiej uważa — zaśmiała się Lisa.— Za bardzo lubisz sypać słodkimi słówkami, żeby cię wypuszczać między kobiety bez dzwonka na szyi.— Ja i słodkie słówka? — Zapiął pas na biodrach.— Jestem tylko stary, poczciwy Tal Whitman, nieśmiały do przesady.Zawsze wstydliwy.— No pewnie — powiedziała Lisa.— Jeśli.— zaczęła Jenny.I nagle Tal oszalał.Pchnął Jenny na podłogę.Uderzyła ramieniem o kant łóżka i rozciągnęła się bezwładnie na podłodze.Usłyszała strzał, zobaczyła padającą Lisę.Nie wiedziała, czy dziewczyna została trafiona, czy po prostu szuka osłony; przez moment myślała, że Tal strzela do nich.Ale nie wyciągnął jeszcze broni z kabury.Równocześnie z hukiem wystrzału rozległ się brzęk tłuczonej szyby.W oknie za Talem.— Rzuć to! — wrzasnął Tal.Jenny obróciła głowę, zobaczyła Gene'a Terra, stojącego w drzwiach.Sylwetkę miał obwiedzioną silniejszym światłem korytarza.Stojąc w głębokim cieniu przy oknie, Bryce osuszył łzy i zmiął mokrą chusteczkę.Usłyszał za sobą cichy dźwięk, pomyślał, że to pielęgniarka, obrócił się — i zobaczył Fletchera Kale'a.Na moment skamieniał.Kale stał u nóg łóżka Timmy'ego, ledwo widoczny w słabymświetle.Nie dostrzegł Bryce'a.Wpił się wzrokiem w chłopca — szczerzył zęby w szerokim uśmiechu.Szaleństwo wykrzywiło mu twarz.Trzymał w ręku broń.Bryce odsunął się od okna, sięgnął po rewolwer.Zbyt późno uświadomił sobie, że nie ma na sobie munduru i pasa z bronią.Poza służbą trzydziestkę ósemkę o krótkiej lufie nosił w kaburze na łydce, Sięgnął po nią.Ale Kale zobaczył go.Broń w jego ręku podskoczyła, szczeknęłatrzykrotnie raz po razie.Bryce poczuł, jak pneumatyczny młot wali go wysoko w lewy bok, ból przeszył mu całe ciało.Kiedy padał bezwładnie na podłogę, słyszał, jak broń zabójcy huknęła jeszcze trzy razy.— Rzuć to! — wrzasnął Tal i Jenny zobaczyła Jeetera.Następny pocisk odbił się od poręczy łóżka i musiał pójść w sufit, bo jedna dźwiękochłonnych płytek spadła na dół.Tal, pochylony, oddał dwa strzały.Pierwszy trafił w lewe udo, drugi w brzuch Jeetera; podniosło go i cisnęło do tyłu, w kąt pokoju.Wylądował w fontannie krwi.Nie ruszył się.— Co jest, do cholery?! — krzyknął Tal.Jenny wołała Lisę.Na czworakach przebiegła obok kantu łóżka, żeby zobaczyć, czy siostra żyje.Kale chorował od kilku dni.Miał gorączkę.Oczy paliły go, jak posypane piaskiem.Naszło go to nagle.Miał też bóle głowy i stojąc u nóg łóżka chłopca, poczuł mdłości.Nie mógł utrzymać się na nogach.To było niepojęte; miał być chroniony, niezwyciężony.Zobaczył ruch w cieniu.Odwrócił się od łóżka.Mężczyzna.Atakuje.Hammond.Kale otworzył ogień, wystrzelił sześć razy, nie ryzykując.Był oszołomiony, w oczach mu się ćmiło, czuł słabość w ramieniu i ledwie potrafił utrzymać broń; nawet na tak bliską odległość nie mógł zaufać swej celności.Hammond runął jak kłoda i legł nieruchomo.Choć światło było przyćmione i oczy odmawiały Kale'owi po-słuszeństwa, widział krople krwi na ścianie i podłodze.Ze śmiechem ulgi, w poczuciu, że choroba opuści go na dobre, teraz kiedy wykonał jedną z prac zadanych przez Lucyfera, Kale pochylił się nad ciałem, zamierzając zadać coup dc grace Jeśli nawet Hammond był stuprocentowym trupem, wsadzi pocisk w tę, fałszywą, pyszną mordę, strzaska ją na dobre.Potem skończy chłopaka.Tego chciał Lucyfer: pięciu trupów.Hammond, chłopak, Whitman, doktor Paige i dziewczyna.Podszedł do Hammonda, zaczął się pochylać.i szeryf poruszył się.Rękę miał jak błyskawica Wyrwał broń z kabury na łydce i zanim Kale zdążył zareagować, z lufy wyskoczył błysk.Kale został trafiony.Rewolwer wyleciał mu z dłoni.Usłyszał, jak zadźwięczał obijając się o nogę łóżka.To być nie może, powiedział sobie.Jestem chroniony.Nic nie może mi grozić.Lisa żyła.Padła za łóżko, nie postrzelona, szukając osłony.Jenny ściskała ją mocno.Tal pochylił się nad Terrem.Przywódca gangu leżał martwy, z wielką dziurą w klatce piersiowej.Gromadził się tłum: pielęgniarki, sanitariuszki, kilku lekaży, kilku pacjentów w szlafrokach i kapciach.Podbiegł rudy sanitariusz.Był zszokowany jak po nalocie bombowym.— Na pierwszym też była strzelanina!— Co się tu dzieje? — zapytał Tal.— Bryce — powiedziała Jenny i przeszyło ją zimne ostrze strachu.Pobiegła do drzwi na końcu korytarza, otwarła je z rozmachem, zbiegła w dół po dwa schody naraz.Tal dogonił ją na półpiętrze.Otworzyła drzwi, wbiegli na korytarz pierwszego piętra.Tłumek gromadził się przy drzwiach pokoju Timmy'ego.Z sercem bijącym sto dwadzieścia razy na minutę, Jenny roztrąciła gapiów.Na podłodze leżało ciało.Nad nim pochylała się pielęgniarka.Jenny pomyślała, że to Bryce.Potem zobaczyła go na fotelu.Inna pielęgniarka rozcinała mu koszulę na ramieniu.Był tylko ranny.Bryce uśmiechnął się z wysiłkiem.— Lepiej przyhamuj, doktorku.Jeśli zawsze będziesz pojawiać się tak wcześnie na miejscu przestępstwa, zaczną wołać na ciebie ambulance chaser.Nie mogła opanować łez [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl