[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Historycy na Ziemi widzieli i słyszeli wszystko, co widziało i słyszało dwustu pięćdziesięciu zwiadowców na dziesięciu kontynentach planety, l dlatego obowiązkiem zwiadowców było patrzeć i słuchać.Rumata podniósł wysoko głowę i trzymając miecze w ten sposób, by nikt nie mógł się o niego otrzeć, ruszył środkiem jezdni na wprost zbliżającego się tłumu, a ludzie pospiesznie usuwali mu się z drogi.Czterech krępych tragarzy o wymalowanych gębach przeszło na drugą stronę ulicy, niosąc srebrzystą lektykę.Zza firanek wyjrzała piękna chłodna twarzyczka i oczy z uczernionymi rzęsami.Rumata zerwał kapelusz i skłonił się dwornie.Była to donna Okana, najnowsza faworyta arkanarskiego orła, don Reby.Spostrzegłszy znakomitego kawalera, uśmiechnęła się do niego tęsknie i obiecująco.Można by bez większego namysłu wymienić co najmniej dwudziestu szlachetnie urodzonych, którzy po zaszczyceniu ich takim uśmiechem pobiegliby w te pędy do swych żon i kochanek z radosną nowiną: "Teraz niech się inni mają na baczności, teraz dopiero kupię ich i sprzedam, porachuję się z nimi za wszystko!." Takie uśmiechy to rzecz wyjątkowa, a niekiedy bezcenna.Rumata zatrzymał się odprowadzając wzrokiem lektykę.Trzeba się zdecydować, pomyślał.Trzeba się wreszcie zdecydować.Wstrząsnął się na myśl, ile to będzie go kosztowało.A jednak musi! Musi.Trudno, innego wyjścia nie ma.Dziś wieczorem.Zrównał się ze sklepem, w którym był niedawno, oglądał kindżały, słuchał wierszy.Ach, więc to tak.Więc to na ciebie przyszła kolej, zacny ojcze Hauk.Tłum już się rozproszył.Drzwi sklepu były wyrwane z zawiasów, okna powybijane.W progu stał oparty nogą o futrynę potężnego wzrostu szturmowiec w szarej koszuli.Drugi, znacznie wątlejszy, siedział w kucki pod ścianą.Wiatr rozrzucał po jezdni zmięte zapisane arkusze papieru.Dryblas włożył palec do ust, ssał przez chwilę, potem wyjął go i uważnie obejrzał.Palec był zakrwawiony.Pochwyciwszy wzrok Rumaty, szturmowiec rzucił niedbale zwracając się do koleżki:- Gryzie, ścierwo, jak ten twój śmierdzący tchórz.Drugi szturmowiec skwapliwie zachichotał.Taki cherlawy, blady smarkacz z pryszczatą gębą, niezbyt pewny siebie, od razu widać, że nowicjusz, mała gadzina, szczeniak.- Co tu się stało? - spytał Rumata- Wykurzyliśmy jednego mola książkowego, co się tu chował - odpowiedział nerwowo szczeniak.Dryblas znów zaczął ssać palec nie zmieniając pozy.- Ba-a-czność! - zawołał półgłosem Rumata.Szczeniak zerwał się co żywo i podniósł topór.Dryblas zastanawiał się chwilę, w końcu opuścił nogę i stanął względnie wyprostowany.- A co to za jeden? - pytał dalej Rumata.- Skąd mogę wiedzieć - odparł szczeniak.- Z rozkazu ojca Cupika.- No i jak? Złapaliście go?- Tak jest! Złapaliśmy!- To dobrze - powiedział Rumata.Rzeczywiście sprawa przedstawiała się nie najgorzej.Zostało jeszcze trochę czasu.Nie ma nic droższego ponad czas, myślał Rumata.Godzina ma wartość życia, dzień jest bezcenny.- I co z nim? Do Wieży?- Hę? - szczeniak stropił się nieco.- Pytam, czy siedzi w Wieży.Na pryszczatym pyszczku rozlał się niepewny uśmiech.Drągal zarechotał.Rumata szybko odwrócił głowę.Po Drugiej stronie ulicy na poprzecznej belce bramy wisiał niby wór ze szmatami trup ojca Hauka.Gromadka oberwanych malców na podwórku przyglądała mu się z otwartymi ustami.- Teraz nie każdego wsadza się do Wieży - rzucił znów niedbale drągal za plecami Rumaty.- Teraz u nas piorunem.Pętla za ucho i jazda na spacer.Szczeniak zachichotał.Rumata odwrócił się i spojrzał na niego ślepym wzrokiem, po czym z wolna przeszedł na drugą stronę ulicy.Twarz smutnego poety była czarna i obca.Rumata spuścił oczy.Tylko ręce były znajome, długie wątłe palce, poplamione atramentem.Dziś z życia się nie odchodzi,Dziś wyrywają cię z życia.l jeśli nawet ktokolwiekPragnąłby temu położyć kres,Bezsilny i nieporadny.Opuści ręce nie wiedząc,Gdzie serce ma ośmiornicaI czy to serce w ogóle jest.Rumata westchnął i odszedł z tego miejsca.Poczciwy, słaby Hauk.Ośmiornica ma serce, I wiemy, gdzie jest umieszczone.To właśnie najstraszniejsze, mój cichy, bezradny przyjacielu.Wiemy, gdzie jest i nie możemy go przebić bez rozlewu krwi tysięcy ludzi zastraszonych, otumanionych, ślepych, nie miotanych żadnymi wątpliwościami.A jest tak dużo, rozpaczliwie dużo tych ciemnych, samotnych, rozjuszonych wieczną niewdzięczną harówką, poniżonych, niezdolnych jeszcze wznieść się ponad przyziemną myśl o dodatkowym miedziaku.Nie można ich jeszcze uświadomić, zespolić, pokierować nimi, ocalić od samych siebie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl