[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Leża­łem na niej.W domu zaszła jakaś zmiana.Pokój napełnił się niewyraźnym szmerem.Ktoś rozmawiał, słychać było muzykę, czyjś śmiech, ka­szel, szuranie nogami.Mglisty cień przesłonił na mgnienie światło lampy, głośno skrzypnęła podłoga.W powietrzu rozeszła się nagle woń apteczna, na twarzy poczułem chłodny powiew.Cofnąłem się.Jednocześnie ktoś głośno i energicznie zapukał do drzwi wejścio­wych.Szmery natychmiast ucichły.Oglądając się na to miejsce, gdzie niedawno stała kanapa, wyszedłem ponownie do sieni i otworzyłem drzwi.Przede mną na drobnym deszczu stał niewysoki elegancki męż­czyzna w krótkim, idealnie czystym kremowym płaszczu z podnie­sionym kołnierzem.Zdjął kapelusz i przemówił z godnością:- Najmocniej przepraszam, Aleksandrze Iwanowiczu.Czy mógł­by pan poświęcić mi pięć minut?- Oczywiście - powiedziałem nieco stropiony.- Proszę wejść.Widziałem tego mężczyznę po raz pierwszy w życiu i nawet prze­biegło mi przez myśl, czy nie jest to ktoś związany z miejscową milicją.Nieznajomy wszedł do przedpokoju i zrobił ruch, jakby chciał skierować się wprost do mego pokoju.Zastąpiłem mu drogę.Nie wiem, dlaczego to uczyniłem, pewnie chciałem uniknąć pytań co do kurzu i śmieci na podłodze.- Przepraszam - wybąkałem - może tutaj.u mnie straszny ba­łagan.I nie ma na czym usiąść.Nieznajomy raptownie podniósł głowę.- Nie ma? - powiedział cicho.- A kanapa?Długą chwilę patrzyliśmy sobie w oczy bez słowa.- Hm-m.Kanapa.no cóż.- mówiłem szeptem sam sobie z tego nie zdając sprawy.Nieznajomy spuścił powieki.- Ach, więc tak? - rzekł powoli.- Rozumiem.Szkoda.Wobec tego przepraszam.Skłonił się uprzejmie, włożył kapelusz i energicznym krokiem skierował się do ubikacji.- Dokąd pan idzie? - zawołałem.- Nie tędy!Nieznajomy mruknął, nie odwracając głowy: “Ach, to obojętne" i zniknął za drzwiami.Machinalnie zapaliłem mu światło, przez chwi­lę stałem nasłuchując, a potem jednym szarpnięciem otworzyłem drzwi.W ubikacji nie było nikogo.Wyjąłem papierosa i zapaliłem.Kana­pa - myślałem.- Jaką rolę może tu odgrywać kanapa? Nigdy nie sły­szałem żadnych bajek o kanapach.Był latający dywan.Stoliczku, nakryj się.Czapka-niewidka, siedmiomilowe buty, gęśle-samograje.Było czarodziejskie zwierciadło.Ale czarodziejskiej kanapy nie było.Na kanapach siedzi się albo leży, kanapa to coś solidnego i całkowicie banalnego.Jakaż fantazja mogłaby z niej czerpać natchnienie?.Wróciwszy do pokoju od razu spostrzegłem Małego Człowiecz­ka.Siedział na piecu pod sufitem, skurczony w bardzo niewygodnej pozie.Miał pomarszczoną zarośniętą twarz i szare włochate uszy.- Witam pana - powiedziałem znużonym tonem.Mały Człowieczek z grymasem bólu skrzywił wąskie wargi.- Dobry wieczór.Zechce pan wybaczyć, sam nie wiem, jak mnie tu zaniosło.Ja w sprawie kanapy.- W sprawie kanapy pan się spóźnił - wyjaśniłem, siadając przy stole.- Widzę - szepnął Człowieczek i poruszył się niezdarnie.Po­sypało się wapno.Paliłem, przyglądając mu się w zadumie.Mały Człowieczek z za­kłopotaniem spoglądał w dół.- Pomóc panu? - uczyniłem ruch w jego kierunku.- Nie, dziękuję - powiedział zbolałym głosem.- Wolę sam.Uwalany kredą podczołgał się na brzeg pieca, odbił się niezgrab­nie i dał nura głową w dół.Serce mi podskoczyło w piersi, ale on zawisł w powietrzu i zaczął powoli opadać kurczowo rozcapierzyw­szy ręce i nogi.Wyglądało to niezbyt estetycznie, ale za to zabawnie.Wylądował na czworakach, zaraz jednak wstał, ocierając rękawem mokrą twarz.- Jestem już stary niedołęga - rzekł ochryple.- Sto lat temu albo, na przykład, w czasach Gonzasta odebraliby mi dyplom za taki skok, niech mi pan wierzy, Aleksandrze Iwanowiczu.- A co pan studiował? - spytałem, zapalając drugiego papierosa.Nie zwrócił uwagi na moje słowa.Siadł na taborecie naprzeciw­ko mnie i ciągnął dalej z goryczą:- Dawniej umiałem lewitować jak Zeks.A teraz, za przepro­szeniem, nie umiem nawet wytępić tej sierści na uszach.To takie niechlujne [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl