[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wreszcie usiadłem na taborecie, zapaliłem papierosa i z zaciekawieniem czekałem na dal­szy ciąg wypadków.Sęp głośno sapał.W świetle lampy pióra jego mieniły się odblaskiem miedzi, olbrzymie szpony wpijały się w tynk.Biła od niego coraz silniejsza woń zgnilizny.- Niepotrzebnie pan to zrobił, Aleksandrze Iwanowiczu - ode­zwał się męski głos o przyjemnym brzmieniu.- Co mianowicie? - spytałem oglądając się na lustro.- Mam na myśli umklajder.To nie lustro mówiło.Mówił ktoś inny.- Nie rozumiem, o co chodzi - odmruknąłem.W pokoju nie było nikogo i to mnie irytowało.- O umklajder - wyjaśnił głos.- Zupełnie niepotrzebnie nakrył go pan tym metalowym czerpakiem.Z umklajderem czy - jak wy to nazywacie - z pałeczką magiczną trzeba się obchodzić nadzwyczaj ostrożnie.- Dlatego właśnie ją nakryłem.Ale może zechce pan wejść, bo w ten sposób rozmowa jest ogromnie utrudniona.- Dziękuję panu - odpowiedział głos.Tuż przede mną zmaterializował się powoli blady, bardzo dys­tyngowany mężczyzna w świetnie skrojonym szarym garniturze.Skłoniwszy lekko głowę, zapytał z kurtuazją, świadczącą o niena­gannych manierach:- Mam nadzieję, że nie zakłóciłem zbytnio pańskiego spokoju?- Ależ bynajmniej - odrzekłem wstając.- Proszę bardzo, niech pan siada i czuje się jak w swoim domu.Może herbaty?- Dziękuję - nieznajomy usiadł naprzeciwko mnie, eleganckim gestem podciągając nogawki spodni.- Bardzo żałuję, ale przed chwilą skończyłem kolację.Umilkł i z miłym uśmiechem patrzył mi w oczy.Ja również się uśmiechałem.- Pan zapewne w sprawie kanapy - przerwałem wreszcie mil­czenie.- Nie ma jej, niestety.Bardzo mi przykro, ale nawet nie wiem.Nieznajomy zatrzepotał rękami.- Ach, to nieważne - powiedział.- Tyle hałasu z powodu jakiejś, daruje pan, bzdury, w którą nikt przecież naprawdę nie wierzy.Nie­chże pan sam osądzi, Aleksandrze Iwanowiczu, robić intrygi, urzą­dzać skandaliczną pogoń jak w złym filmie, niepokoić ludzi z powodu mitycznej, tak, tak, nie zawaham się użyć tego słowa - mitycznej Bia­łej Tezy.,.Każdy trzeźwo myślący człowiek uważa kanapę za uniwer­salny translator, nieco przyciężki, ale bardzo solidny i niezawodny w pracy.I tym śmieszniej wyglądają starzy ignoranci, ględzący o Bia­łej Tezie.Nie, nawet wspominać nie warto o tej kanapie.- Dostosuję się do pańskiego życzenia - powiedziałem naj­uprzejmiejszym tonem, na jaki było mnie stać.- Porozmawiajmy zatem o czym innym.- Zabobony.Przesądy.- mówił nieznajomy z roztargnie­niem.- Lenistwo umysłowe i zawiść, włochata zawiść.- Urwał nagle.- Pan wybaczy, Aleksandrze Iwanowiczu, ośmielę się jednak prosić pana o usunięcie tego czerpaka.Niestety, żelazo jest prak­tycznie nieprzezroczyste dla hiperpola, a wzrost napięcia hiperpola w małej zamkniętej przestrzeni.Podniosłem ręce.- Ależ wszystko, czego pan sobie życzy! Proszę, niech pan za­bierze czerpak.I nawet ten.hm.mm.tę pałeczkę magicz­ną.- Umilkłem, spostrzegłszy z najwyższym zdumieniem, że czer­paka już nie ma.Wałeczek stał w kałuży cieczy przypominającej zabarwioną rtęć.Ciecz szybko wyparowywała.- Tak będzie lepiej, zapewniam pana - rzekł nieznajomy.- A co do pańskiej wspaniałomyślnej propozycji, to, niestety, nie mogę za­brać umklajdera.To już zagadnienie moralności i etyki, zagadnienie honoru, jeśli kto woli.Tradycje są tak silne! Pozwolę sobie dać panu radę - proszę nie dotykać więcej umklajdera.Widzę, że pan się skaleczył, poza tym ten sęp.Pan chyba czuje.hm.trochę tu pachnie.- Tak - przytaknąłem skwapliwie.- Ohydny smród.Jak w klatce z małpami.Popatrzyliśmy na sępa.Drzemał nastroszony.- Sztuka władania umklajderem - ciągnął nieznajomy - jest bardzo skomplikowana i subtelna.Ale w żadnym razie nie powinien pan z tego powodu martwić się lub czynić sobie wyrzutów.Kurs wła­dania umklajderem trwa osiem semestrów i wymaga gruntownej zna­jomości alchemii kwantowej.Pan jako programista na pewno nie miałby specjalnych trudności w opanowaniu umklajdera poziomu elektronów, tak zwanego UEU-17.Jednak umklajder kwantowy.hiperbola.wcielenia translacyjne.uogólnione prawo Łomonosowa-Lavoisiera.- Rozłożył ze skruchą ręce.- Ależ o czym tu mówić! - wtrąciłem pośpiesznie.- Ja prze­cież nie pretenduję.To jasne, że absolutnie nie jestem przygoto­wany.Tu się zreflektowałem i zaproponowałem mu papierosa.- Dziękuję - powiedział nieznajomy.- Nie palę ku memu wiel­kiemu żalowi.Wówczas, starając się to zrobić jak najuprzejmiej, zapytałem, a raczej poinformowałem się:- Czy mógłbym się dowiedzieć, czemu zawdzięczam przyjem­ność pańskiej wizyty?Nieznajomy spuścił oczy.- Nie chciałbym wydać się panu niedyskretnym, muszę jednak, niestety, przyznać się, że byłem w tym pokoju już od dłuższego cza­su.Wolałbym nie wymieniać nazwisk, ale nawet dla pana, Aleksan­drze Iwanowiczu, człowieka zupełnie nie związanego z tą sprawą, , nie jest tajemnicą, iż wokół kanapy powstała jakaś niezdrowa sensa - · cja, nabrzmiewa skandal, atmosfera staje się coraz gorętsza, napięcie rośnie.W takiej sytuacji nieuniknione są błędy, nadzwyczaj nie­pożądane przypadki.Przykładów nie trzeba szukać daleko.Ktoś - powtarzam, wolałbym nie wymieniać nazwisk, tym bardziej że jest to kolega godzien najwyższego szacunku, a mówiąc o szacunku mam na myśli nie tylko maniery, lecz również wielki talent i ofiarność - otóż wspomniany ktoś gubi tu w nerwowym pośpiechu umklajder, ten zaś staje się osią wypadków, w które wciągnięty zostaje czło­wiek, nie mający z nimi nic wspólnego.- Skłonił się lekko w moją stronę.- W takich razach niezbędne jest działanie niejako neutrali­zujące szkodliwe wpływy.- Popatrzył znacząco na ślady butów na suficie.Potem uśmiechnął się do mnie.- Nie chciałbym jednak wyglądać w pańskich oczach na abstrakcyjnego altruistę.Wszystkie te wypadki, rzecz jasna, interesują mnie bardzo i jako specjalistę, i jako administratora.Nie zamierzam zresztą przeszkadzać panu dłużej, a ponieważ otrzymałem pańskie zapewnienie, iż poniecha pan eksperymentów z umklajderem, odejdę spokojny.Pozwoli pan, że się pożegnam.Wstał.- Ależ skąd! - zawołałem.- Niech pan nie odchodzi! Tak przy­jemnie się z panem gawędzi, chciałbym panu zadać jeszcze tysiące pytań!.- Doceniam w pełni pańską delikatność, Aleksandrze Iwano­wiczu, ale pan jest zmęczony i powinien odpocząć.- Ani trochę! - zaprotestowałem gorąco.- Wręcz przeciwnie!- Aleksandrze Iwanowiczu - rzekł nieznajomy z miłym uśmie­chem, patrząc mi przeciągle w oczy.- Pan jest naprawdę zmęczony.I naprawdę chce pan odpocząć.Poczułem nagle ogromną senność.Oczy mi się kleiły.Nie chciało mi się rozmawiać.Nic mi się nie chciało.Strasznie chciało mi się spać.- Było mi niezmiernie miło poznać pana - rzekł nieznajomy półgłosem.Widziałem, jak zaczął blednąc coraz bardziej i z wolna rozpły­nął się w powietrzu, zostawiając po sobie lekki zapach dobrej wody kolońskiej.Rozesłałem byle jak materac na podłodze, wtuliłem twarz w poduszkę i natychmiast zasnąłem.Obudził mnie trzepot skrzydeł i nieprzyjemne klekotanie.W po­koju panował dziwny błękitnawy półmrok.Sęp wiercił się na piecu, wrzeszczał obrzydliwie i walił skrzydłami w sufit.Usiadłem patrząc, co się dzieje.Pośrodku pokoju fruwał w powietrzu potężny dryblas w spodniach treningowych i pasiastej koszulce wyrzuconej na wierzch.Szybował nad wałeczkiem i nie dotykając go, wykonywał jednostajne ruchy wielkimi kościstymi łapskami.- Co to ma znaczyć? - spytałem.Dryblas łypnął na mnie spod ramienia i odwrócił głowę.- Nie słyszę odpowiedzi - powtórzyłem ze złością.Wciąż jesz­cze byłem okropnie senny.- Cicho bądź, śmiertelniku - zachrypiał dryblas [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl