Pokrewne
- Strona Główna
- Chalker Jack L Polnoc przy studni dusz (SCAN d
- Chalker Jack L Polnoc przy studni dusz
- Chmielewska Joanna Studnie Przodkow scr
- Chmielewska Joanna Studnie Przodkow
- Masterton Graham Zwierciadlo Piekiel (2)
- Masterton Graham Studnie piekiel
- Adobe.Photoshop.7.PL.podręcznik.uzytkownika (2)
- Wolski Marcin Noc bezprawia oraz inne szalone
- Platon Dialogi (2)
- Turtledove Harry Zaginiony Legion
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- urodze-zycie.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uniósł powiekę zmarłego i stwierdził:- To rzeczywiście jest możliwe.Według mnie to potężne odwrócenie starego zaklęcia sprowadzającego deszcz, które stosowali Indianie w Arizonie.Każdy czarownik o wystarczająco potężnym zasobie fal alfa potrafi wytworzyć małe pole energii elektropsychicznej, która przemieni w wodę wilgoć z otaczającego go powietrza.Pewien czarownik skupiając fale o różnej częstotliwości potrafił wywołać opady deszczu na własnej dłoni, ta zaś siła jest tysiąc razy potężniejsza.Nie wiemy, skąd pochodzi, ale na pewno niczego dobrego nie przynosi.- Przecież chyba pochodzi od kraba, nie? – spytał niespokojnie Carter.- Nie wiem - odparł Dan - ale raczej nie.Wedle legendy o Atlantydzie, a potwierdza to wypowiedź stwora, w którego przemienił się Jim, te kraby są tylko sługami prawdziwych bogów.Za czasów rozkwitu podziemnego kontynentu bogowie zmusili ludzi, by im służyli i spełniali ich zachcianki, jak i teraz to robią.Ta energia psychiczna przepłynęła przez mózg kraba, ale nie pochodziła od niego.Najprawdopodobniej przyszła spod ziemi, ze źródła, w którym leży krwiożercze bóstwo.Carter nie wiedział, co na to odpowiedzieć.Nigdy wcześniej nie słyszał, by Dan tak mówił.Był dobrym szeryfem, bezpośrednim i rzeczowym człowiekiem, dlatego niepokoiły go i drażniły te mętne rozważania o bogach--bestiach oraz energii psychicznej.Miał jednak dość inteligencji, by wiedzieć, kiedy jego ludzie i przyjaciele naprawdę w coś wierzą.Pojmował też, że stary łysoń Dan, poważny gość, nie opowiadałby takich historii bez racjonalnych przesłanek i empirycznych dowodów.Umysł Dana precyzją przypominał papierek lakmusowy i za to właśnie Carter darzył naukowca takim szacunkiem.- A więc sądzisz, że coś tam jest? - spytał z wysiłkiem.- Jakiś potwór w głębi studni Bodine'ów?- Fakty na to wskazują.Choć muszę przyznać, że to wątłe dowody i różnie je można interpretować.Ale tak, moim zdaniem tam coś jest.- Może byśmy rozwiercili studnię i sprawdzili? Dan wzruszył ramionami.- Rzecz bardzo niebezpieczna.- A jeśli to zrobimy? - nalegał Carter.- Jeśli to coś znajdziemy i zabijemy? Czy dzięki temu pozbędziemy się i wszystkich innych stworów?- Skąd mogę wiedzieć? Chyba tak.Trudno w tej chwili coś przesądzać.Martino głośno kichnął i powiedział:- Raczej warto spróbować.Nie złapiemy ich nigdy, skoro z odległości sześciuset stóp potrafią topić ludzi.Carter popatrzył na nas obu.- Co na to powiecie? Zacząć wiercenie natychmiast? Wczoraj zawiadomiłem inżyniera okręgowego, powinien już mieć przygotowane zaplecze.- Chyba powinieneś - przyznał Dan.- Ale widzieliśmy, co się stało z ludźmi, którzy się narazili tym złowrogim bóstwom, więc według mnie trzeba to przeprowadzić nadzwyczaj ostrożnie.- Oczywiście.Chyba nie sądzisz, że weźmiemy się do tego jak niedouczony hydraulik.- Powinieneś się postarać o medium.O kogoś wrażliwego na psychiczne impulsy.Jeśli coś się będzie kroiło, zdołacie uciec, nim ktoś oberwie.- Medium? Od kryształowych kuł i takich innych banialuków?- Właśnie tak.Carter podrapał się po brodzie.- Martino, znamy jakieś medium? Kogoś przepowiadającego przyszłość?Martino myślał chwilę, nim odpowiedział.- W Boardman's Bridge jest stara pani Thompson.Tylko ona mi przychodzi do głowy.Zerknąłem na Dana, wysoko unosząc brwi.- Wygląda na to, że w Boardman's Bridge mają często do czynienia z niezwykłymi zjawiskami.Pamiętasz Josiaha Waltersa z księgi legend Litchfield?Dan popatrzył na mnie z namysłem.- Tak, to prawda.Może i ona się nadaje.Carter, pogadamy z nią z Masonem, a potem przyłączymy się do was u Bodine'ów.Ale na waszym miejscu nie zaczynałbym wiercenia, dopóki nie wrócimy.Nie potrzeba żadnych więcej utonięć ani rzeźni.To coś na dnie źródłanajwidoczniej z wielką radością wykazuje swoją wyższość nad śmiertelnikami przykutymi do lądu.- Szeryfie, ten krab wraca.Popatrzcie na dół, tam w lesie - odezwał się ponuro Martino.W okamgnieniu odwróciliśmy się, by popatrzeć na skaliste zbocze.Po dłuższej chwili dostrzegliśmy gwałtowne, szybkie ruchy w cieniu kępy drzew, gdzie ukrył się stwór.Carter sięgnął po granatnik upuszczony przez Huberta Rosnera i szybko sprawdził, czy jest naładowany i gotowy do strzału.- Carter, na twoim miejscu zostawiłbym to i uciekał co sił w nogach - mruknął Dan przypatrując się ruchom w zaroślach.- Chyba dlatego zaatakował sierżanta, że ten mu zagrażał.Jeśli zrobisz to samo, może i ciebie utopić.Carter oblizał wargi, jakby miał ochotę na mocniejszy trunek dla kurażu.- Wystarczy jeden strzał.Kulka w łeb.- Jeżeli rzeczywiście wykonuje polecenia boga-bestii z głębin ziemi, to nawet rozerwanie na kawałki go nie powstrzyma - upierał się Dan.- Dan ma rację - wtrąciłem.- W tej sytuacji lepiej zrezygnować.Zabierajmy ciało biednego Huberta i w nogi.Carter stał przez chwilę z bronią uniesioną do strzału.Po czym niechętnie skinął głową i wszyscy chwyciwszy ciało sierżanta za ręce i nogi, podnieśliśmy je z ziemi.Był ciężki niczym martwy hipopotam, nadal miał w sobie mnóstwo wody i wątpiłem, czy nawet we czterech zdołamy donieść go przez las do drogi.Ale nikt nie chciał go tu zostawić.Widzieliśmy przecież, co potwór zrobił z rodziną w samochodzie i z Huntleyem.Gdy schodziliśmy z grzbietu, Martino zerknął przez ramię.- Idzie w tę stronę.Może trochę skręca ku zachodowi, ale zdecydowanie podąża w naszym kierunku.- Chce dorwać ciało - stwierdził Dan.- Albo żywi się mięsem, albo je gromadzi.- Gromadzi? - zapytał z obrzydzeniem w głosie Carter.- A niby po co?- Może przeczesuje okolice, by znaleźć ofiary dla swego pana w głębi źródeł? Tylko pomyśl.Jeśli tam pod ziemią kryje się jakaś bestia, która wraca do życia po setkach lat uśpienia, to czego najbardziej potrzebuje? Mnóstwa pokarmu.Carter przystanął, by mocniej chwycić sierżanta za kostkę.- Pokarm - powtórzył z goryczą, patrząc na zmarłego.Gdy zsuwaliśmy się nieporadnie po stoku, zdało mi się, że słyszę kogoś wołającego mnie po imieniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Uniósł powiekę zmarłego i stwierdził:- To rzeczywiście jest możliwe.Według mnie to potężne odwrócenie starego zaklęcia sprowadzającego deszcz, które stosowali Indianie w Arizonie.Każdy czarownik o wystarczająco potężnym zasobie fal alfa potrafi wytworzyć małe pole energii elektropsychicznej, która przemieni w wodę wilgoć z otaczającego go powietrza.Pewien czarownik skupiając fale o różnej częstotliwości potrafił wywołać opady deszczu na własnej dłoni, ta zaś siła jest tysiąc razy potężniejsza.Nie wiemy, skąd pochodzi, ale na pewno niczego dobrego nie przynosi.- Przecież chyba pochodzi od kraba, nie? – spytał niespokojnie Carter.- Nie wiem - odparł Dan - ale raczej nie.Wedle legendy o Atlantydzie, a potwierdza to wypowiedź stwora, w którego przemienił się Jim, te kraby są tylko sługami prawdziwych bogów.Za czasów rozkwitu podziemnego kontynentu bogowie zmusili ludzi, by im służyli i spełniali ich zachcianki, jak i teraz to robią.Ta energia psychiczna przepłynęła przez mózg kraba, ale nie pochodziła od niego.Najprawdopodobniej przyszła spod ziemi, ze źródła, w którym leży krwiożercze bóstwo.Carter nie wiedział, co na to odpowiedzieć.Nigdy wcześniej nie słyszał, by Dan tak mówił.Był dobrym szeryfem, bezpośrednim i rzeczowym człowiekiem, dlatego niepokoiły go i drażniły te mętne rozważania o bogach--bestiach oraz energii psychicznej.Miał jednak dość inteligencji, by wiedzieć, kiedy jego ludzie i przyjaciele naprawdę w coś wierzą.Pojmował też, że stary łysoń Dan, poważny gość, nie opowiadałby takich historii bez racjonalnych przesłanek i empirycznych dowodów.Umysł Dana precyzją przypominał papierek lakmusowy i za to właśnie Carter darzył naukowca takim szacunkiem.- A więc sądzisz, że coś tam jest? - spytał z wysiłkiem.- Jakiś potwór w głębi studni Bodine'ów?- Fakty na to wskazują.Choć muszę przyznać, że to wątłe dowody i różnie je można interpretować.Ale tak, moim zdaniem tam coś jest.- Może byśmy rozwiercili studnię i sprawdzili? Dan wzruszył ramionami.- Rzecz bardzo niebezpieczna.- A jeśli to zrobimy? - nalegał Carter.- Jeśli to coś znajdziemy i zabijemy? Czy dzięki temu pozbędziemy się i wszystkich innych stworów?- Skąd mogę wiedzieć? Chyba tak.Trudno w tej chwili coś przesądzać.Martino głośno kichnął i powiedział:- Raczej warto spróbować.Nie złapiemy ich nigdy, skoro z odległości sześciuset stóp potrafią topić ludzi.Carter popatrzył na nas obu.- Co na to powiecie? Zacząć wiercenie natychmiast? Wczoraj zawiadomiłem inżyniera okręgowego, powinien już mieć przygotowane zaplecze.- Chyba powinieneś - przyznał Dan.- Ale widzieliśmy, co się stało z ludźmi, którzy się narazili tym złowrogim bóstwom, więc według mnie trzeba to przeprowadzić nadzwyczaj ostrożnie.- Oczywiście.Chyba nie sądzisz, że weźmiemy się do tego jak niedouczony hydraulik.- Powinieneś się postarać o medium.O kogoś wrażliwego na psychiczne impulsy.Jeśli coś się będzie kroiło, zdołacie uciec, nim ktoś oberwie.- Medium? Od kryształowych kuł i takich innych banialuków?- Właśnie tak.Carter podrapał się po brodzie.- Martino, znamy jakieś medium? Kogoś przepowiadającego przyszłość?Martino myślał chwilę, nim odpowiedział.- W Boardman's Bridge jest stara pani Thompson.Tylko ona mi przychodzi do głowy.Zerknąłem na Dana, wysoko unosząc brwi.- Wygląda na to, że w Boardman's Bridge mają często do czynienia z niezwykłymi zjawiskami.Pamiętasz Josiaha Waltersa z księgi legend Litchfield?Dan popatrzył na mnie z namysłem.- Tak, to prawda.Może i ona się nadaje.Carter, pogadamy z nią z Masonem, a potem przyłączymy się do was u Bodine'ów.Ale na waszym miejscu nie zaczynałbym wiercenia, dopóki nie wrócimy.Nie potrzeba żadnych więcej utonięć ani rzeźni.To coś na dnie źródłanajwidoczniej z wielką radością wykazuje swoją wyższość nad śmiertelnikami przykutymi do lądu.- Szeryfie, ten krab wraca.Popatrzcie na dół, tam w lesie - odezwał się ponuro Martino.W okamgnieniu odwróciliśmy się, by popatrzeć na skaliste zbocze.Po dłuższej chwili dostrzegliśmy gwałtowne, szybkie ruchy w cieniu kępy drzew, gdzie ukrył się stwór.Carter sięgnął po granatnik upuszczony przez Huberta Rosnera i szybko sprawdził, czy jest naładowany i gotowy do strzału.- Carter, na twoim miejscu zostawiłbym to i uciekał co sił w nogach - mruknął Dan przypatrując się ruchom w zaroślach.- Chyba dlatego zaatakował sierżanta, że ten mu zagrażał.Jeśli zrobisz to samo, może i ciebie utopić.Carter oblizał wargi, jakby miał ochotę na mocniejszy trunek dla kurażu.- Wystarczy jeden strzał.Kulka w łeb.- Jeżeli rzeczywiście wykonuje polecenia boga-bestii z głębin ziemi, to nawet rozerwanie na kawałki go nie powstrzyma - upierał się Dan.- Dan ma rację - wtrąciłem.- W tej sytuacji lepiej zrezygnować.Zabierajmy ciało biednego Huberta i w nogi.Carter stał przez chwilę z bronią uniesioną do strzału.Po czym niechętnie skinął głową i wszyscy chwyciwszy ciało sierżanta za ręce i nogi, podnieśliśmy je z ziemi.Był ciężki niczym martwy hipopotam, nadal miał w sobie mnóstwo wody i wątpiłem, czy nawet we czterech zdołamy donieść go przez las do drogi.Ale nikt nie chciał go tu zostawić.Widzieliśmy przecież, co potwór zrobił z rodziną w samochodzie i z Huntleyem.Gdy schodziliśmy z grzbietu, Martino zerknął przez ramię.- Idzie w tę stronę.Może trochę skręca ku zachodowi, ale zdecydowanie podąża w naszym kierunku.- Chce dorwać ciało - stwierdził Dan.- Albo żywi się mięsem, albo je gromadzi.- Gromadzi? - zapytał z obrzydzeniem w głosie Carter.- A niby po co?- Może przeczesuje okolice, by znaleźć ofiary dla swego pana w głębi źródeł? Tylko pomyśl.Jeśli tam pod ziemią kryje się jakaś bestia, która wraca do życia po setkach lat uśpienia, to czego najbardziej potrzebuje? Mnóstwa pokarmu.Carter przystanął, by mocniej chwycić sierżanta za kostkę.- Pokarm - powtórzył z goryczą, patrząc na zmarłego.Gdy zsuwaliśmy się nieporadnie po stoku, zdało mi się, że słyszę kogoś wołającego mnie po imieniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]